"Święta" - 20

584 30 17
                                    

Byłyśmy na pasażu i patrzyłyśmy na wystawy. Jedyne co mi się spodobało, by kupić Dick'owi to sweter oraz rękawice bokserskie, by umiał choć trochę się bronić. Dla Zoey kupiłam bransoletkę, którą właśnie ma na ręce.
-Mam nadzieję, że ci się podoba-uśmiechnęłam się. Mam wrażenie, że zaczynam wychodzić na ludzi.
-Tak, jest prześliczna!-objęła mnie.
-Cieszę się-wyszczerzyłam się bardziej, lecz spojrzałam na zegarek za szybą. Był śliczny. Stonowany, ale jednak miał coś w sobie. Wyzywający, lecz spokojny. Pasował idealnie do niego.
-A dla kogo szukasz prezentu co? Dla jakiego szczęściarza?-zapytała.
-Dla przyjaciela-schowałam ręce do kieszeni.
-Na pewno?-uniosła brew śmiejąc się.
-Tak, dla przyjaciela-spojrzałam na nią. Pociągnęłam ją do sklepu.

Wnętrze było oświetlone ledami. Półki były drewniane. Pewnie z olchy. Zegarków było milion w każdym zakamarku. Podeszłam do lady.
-Dzień Dobry!-uśmiechnęłam się do starca w koszuli i kamizelce.
-Witajcie młode damy, w czym mogę pomóc?-odwzajemnił gest.
-Tak, szukałam prezentu dla przyjaciela, a tamten zegarek-wskazałam na półkę-Wydaje się być idealnie trafiony.
-Rozumiem-pokiwał głową i wyciągnął spod lady białe pudełeczko. Przeszedł przez pół sklepu do szafeczki, po czym wyciągnął z niej to cudo. Przyszedł z powrotem, wbił coś w kasę fiskalną, a po chwili wręczył mi reklamówkę do rąk. Dałam wszystkie pieniądze na ladę i skierowałam się do wyjścia.
-Wesołych Świąt-uśmiechnęłam się do Starca i wyszłam wraz z przyjaciółką.

Przez dłuższy czas rozmawiałam z Zoey o tym jak to jest mieszkać z kimś kogo możesz nazwać rodziną. Mówiła mi o tym, że kiedyś spotkała takiego chłopaka. Utrzymywała z nim kontakt dopóki nie powiedziała, że nie ma domu. Ten ją zostawił i poszedł do kogoś innego. Zabito na jej oczach rodziców, a brat wyjechał zostawiając ją. Współczuje jej. Tak bardzo.

Wróciłyśmy do niej i zostałam na kawę, której nota bene nie lubię, lecz chciałam z nią spędzić ten wieczór przed świętami.
-Wesołych Świąt Kochana-pożegnałam się z nią i pobiegłam do domu. Do miejsca, które wreszcie mogę nazwać domem.

***

Wszyscy zebraliśmy się w salonie, by ubrać choinkę. Był wigilijny poranek, co było czuć, dzięki zapachom uciekającym z kuchni. Cały dom był przystrojony świątecznie. Brakowało nam tylko choinki z prezentami pod nią.
-Dajesz Bruce-powiedział Dick-Wieszaj tą pierwszą bombkę-zakibicował mu chłopak. Zaczęłam się śmiać, ale razem z nim kibicowałam Wayne'owi. Mężczyzna zawiesił ogromną bombkę w renifery na choince. Wszyscy, nawet Alfred zaczęli gwizdać i klaskać. Czułam się tak jakbym miała rodzinę. Chyba ją zaczynam mieć.
-Teraz ty Dick-podał mu kolejną bombkę, Bruce. Sama patrzyłam na to wszystko jakbym była zaczarowana. Mężczyzna usiadł obok mnie. Przytuliłam go mocno, ale zaraz się oderwałam i pomagałam chłopakowi zawieszać bombki, aniołki, misie, łańcuchy.
-Teraz twoja kolej-spojrzał na mnie czarnowłosy. Podał mi bombkę w kształcie kuli, na której była namalowana dziewczyna, a obok niej chłopak z kartonem bombek. Wyszczerzyłam się. Pocałowałam chłopaka w policzek, po czym ją zawiesiłam. Wszyscy znieśli prezenty pod choinkę. Ułożyłam je pod bombką, którą zawiesiłam.



Pomagałam Alfredowi w kuchni w gotowaniu ciasteczek. Właśnie szykowałam składniki kolejno na blacie wyspy kuchennej.
-Co jeszcze jest potrzebne?-zapytałam.
-Dobrze by było wziąć przyprawy korzenne do piernika-stwierdził i zajrzał do szuflady za mną. Wyjął saszetkę, po czym położył ją obok. Wzięłam głęboki wdech po czym wysypałam mąkę i dodawałam składniki w odpowiedniej kolejności.
-Alllllllfreeeeeeeeeeeeeeeeedddddddddd-przeciągnęłam jego imię i spojrzałam na staruszka błagalnym wzrokiem-Dodałbyś mi mleka?
-Pewnie Sonya-zaśmiał się widząc mnie bezradną. Dodał mi białej cieczy i mogłam wyczyścić ręce z całej ciapy.
-A co tam robicie?-zapytał Dick.
-Pierniczki-powiedziałam pokazując mu całe brudne ręce-Chcesz robić z nami?-przekrzywiłam głowę wyglądając trochę przerażająco.
-Pewnie, ale nie zbliżaj się do mnie z tymi rękoma!-zaczął się śmiać.
-To wyjmij foremki do ciasteczek i wałek. Może uda mi się źle wycelować i zamiast bufetu dostaniesz ty-puściłam mu oczko. Chłopak uśmiechnął się. Wyjął to o co go prosiłam. Pomógł mi wyrobić ciasto po czym je sam rozwałkował. Umyłam rączki i zaczęliśmy tworzyć różne kształty pierniczków dzięki naszym wspaniałym foremkom.
-A może uda mi się zrobić twoją twarz co?-zaśmiał się nakładając lukier na kota.
-Tak, taką kocią, wiesz z dużymi kłami, by cię pogryźć-wsadziłam sobie słomki na kły-Miałłł-udawałam kocią ninje dodatkowo robiąc zeza. Chłopak zaczął mnie naśladować, a Alfred zaczął się z nas śmiać.
-To będziemy dwoma kotami ninja!-krzyknął pokazując na mnie końcówką od lukru.
-Zatem ninjo Dicku musisz mi pomóc z wylukrowaniem bandy złych pierników!-złapałam czerwony lukier w prawą rękę.
-Ajeeee kapitanie Ninjo!!!-zaczął lukrować pierniczki wydając dziwne odgłosy. Tak to zdecydowanie najdziwniejsze lukrowanie pierniczków w moim życiu.

Stałam przed lustrem wygładzając białą koszulę z wielką myszką Mikkie na plecach. Poprawiłam czarne rurki z wiązaniami przy kostkach i dowiązałam białe sneakersy bez platformy. Ostrze schowałam do tylnej kieszeni spodni, a zdjęcie z D. wsadziłam do buta. Włosy miałam zaczesane w dwa warkocze francuskie, ale złączone z tyłu w znak nieskończoności. Twarz obmyłam. Użyłam tuszu do rzęs, który kupiłam na przecenie z jakiś tydzień temu.

Wyszłam z pokoju zamykając go. Zeszłam po schodach na dół. Podobno miało przyjść parę znajomych Bruce'a i Dicka, więc podniosłam głowę do góry i się uśmiechnęłam. W salonie stał wyszykowany mężczyzna i Dick w koszuli i eleganckich spodniach. No nieźle wyglądał nie powiem.
-Witam wszystkich-zwróciłam ich uwagę na siebie.
-Hejka Sonya-uśmiechnął się.
-Jednak nikt nie przyjdzie, więc możemy siadać, ale najpierw opłatek-powiedział mężczyzna i wszyscy stanęliśmy obok nakrytego stołu. Ja miałam siedzieć obok Dicka, a Bruce przy Alfredzie. Podzieliliśmy się opłatkiem i kolejno składaliśmy życzenia. Podeszłam do Alfreda, któremu życzyłam z całego serca jak najdłuższego życia. Bruce'owi zaś życzyłam znalezienia jakiejś fajnej dziewczyny i dalszych sukcesów w karierze. W końcu przyszedł czas na Dicka'a.
-To co chłopie-spojrzałam na niego-Życzę Ci byś się nie zmieniał, mimo że czasami mnie wkurzasz do granic możliwości, chciałabym również życzyć Ci wspaniałego Nowego Roku, zdrowia i tego byś się uśmiechał tak często jak tylko możesz, mój psiapsi-puściłam mu oczko.
-Ja Ci moja kochana, słodka żabko życzę tego, byś znalazła wreszcie siebie, uwierzyła mi i zaufała, chciałbym Ci życzyć też tego jednego idioty, który się w tobie zakocha po uszy i nie pozwoli Ci żyć-zaśmiał się.
-Ja Ci już ufam mała ropucho-przytuliłam go mocno i usiadłam do stołu. Chłopak stał cały spięty za moim krzesłem, aż w końcu zasiadł obok mnie.
-Cieszę się-szepnął do mnie i cały normalnie, aż pałał energią.

Jedliśmy wszystko co było na stole, wesoło rozmawiając i ciesząc się, że wszystko jest normalne. Nikt nikogo nie ściga, nie zabija. Wszystko jest jak z bajki. Szkoda, że całe życie być takie nie może.
-Kto chce prezenty?-zapytał Bruce. Spojrzałam na Dicka, a ten na mnie.
-Ninje gotowe-wstaliśmy i ustawiliśmy się do biegu.
-Zatem idziemy po prezenty-zaśmiał się Alfred. Razem z chłopakiem dobiegliśmy do salonu. Ten się wywalił, jak miał hamować. Zaczęłam się z niego śmiać.
-Chodź-pomogłam mu wstać. Razem usiedliśmy pod choinką. Spojrzałam na niego z troską.



Chłopak czekał na Bruce'a i pozostałych uradowany. On się zamienia w takie dziecko w święta. Widzę tego szczęśliwego, a nie wiecznie zmartwionego dziennymi problemami. On chodzi do szkoły, a ja będę pewnie musiała iść w drugim semestrze. Dick jest naprawdę porządnym chłopakiem, liczę na to, że mu się uda w życiu, a ja będę musiała zniknąć i nigdy go nie spotkać. Wyjadę do Nowego Yorku albo najlepiej do Waszyngtonu.
-Zatem zaczynamy-powiedział mężczyzna w średnim wieku.

Każdy odbierał prezenty rozdawane przez Dicka, bo jednogłośnie wszyscy wybrali jego. Dostałam trzy podarki. Pierwszym był przepiękny czarny sweter. Miał wielkie kocie oczy z przodu, a z tyłu ogon. Następnie rozpakowałam trochę mniejszy prezent. Był to klucz z karteczką „Znajdź odpowiednie drzwi". Zdziwiło mnie to, ale to oznacza, że mogę pomyszkować w domu. Na końcu otworzyłam najmniejszy prezent. W małym pudełku znajdował się naszyjnik. Zrobiony z białego złota z przywieszką w kształcie małej stokroki. Zaraz do pudełeczka doczepiono karteczkę.

„Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje...

To moja stokrotka z jednym z listków...

Odgadnij to.

D."

Spojrzałam na chłopaka. Uśmiechnęłam się lekko speszona i założyłam naszyjnik.

         Spędziliśmy wszyscy w czwórkę wspaniały wieczór. Siedzieliśmy i oglądaliśmy „Kevina samego w domu" do 22. Bruce przysnął, a Dick usnął mu na ramieniu. Popatrzyłam na nich z troską. Alfred chyba zauważył to samo, bo pomógł mi ich okryć kocami. Pożegnaliśmy się i sami pokierowaliśmy się do swoich pokoi.

------------
Hejka!
Z racji tego, że dziś świąteczny rozdział to ma z jakieś 1400 słów! Jakiś rekord. Tak na wspaniały piątek o północy 😂❤️

vlovlyx

R u sure? Robin? | I,II częśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz