2.7 - "Szok"

345 21 8
                                    

Byłam zdezorientowana. Mogłam spojrzeć na niego, ale z czym konkretnie? Żal ze złością był cykającą bombą w głowie. Zamknęłam i otworzyłam oczy parę razy z rzędu, by do mnie doszło co się stało. Zapaliłam papierosa, by dłużej posiedzieć w ciszy, spokoju. Grayson ma faktycznie kuźwa żonę.
-O ja pierdole-zakryłam usta, szukając torebki w bocznej kieszeni drzwi. Natychmiast ją otworzyłam i cofnęłam cały poranny posiłek. Przez chwilę oddychałam ciężko, po czym zgniotłam czubek torebki. Wyszłam szybko z samochodu oraz znalazłam kosz. Wywaliłam papierową torebkę, nawet nie patrząc na Sherlocka. Wzięłam do ust gumę do żucia z ramoneski. Skierowałam się od razu w stronę apteki.
-Johnson?-zapytał.
-Chodź do tej apteki już-wywróciłam oczami. Szłam szybkim tempem, tak samo jak wparowałam do pomieszczenia.

Drzwi zaskrzypiały, a dzwoneczki nad nimi rozbrzmiały. Białe, sterylne pomieszczenie brudziły wyłącznie ślady błotnych odcisków butów. Cztery regały pozapełniane były różnymi medykamentami.
-Witam-przywitał się ze mną mężczyzna w fartuchu. Nie wyglądał na zwykłego farmaceutę, a lekarza rodzinnego. Prezentował się nienagannie. Typowy hinduski wygląd, a chustka na szyi pasowała do niego.
-Witam-odpowiedziałam uprzejmie-Ma Pan może jakieś leki na uspokojenie?-zagadnęłam.
-Oczywiście, mieszanka ziołowa?-wklepał coś w komputer.
-Najlepiej-uśmiechnęłam się. Igrałam z ogniem.
-A słyszał Pan może o jakichś innych na uspokojenie? Wie Pan, razem ze znajomymi chcemy zrobić imprezę-mrugnął do niego blondasek. Naprawdę Black? NAPRAWDĘ?

Debil, pomyślałam. No co za idiota.

-Zależy jaki towar i ile macie-farmaceuta spojrzał na nas spode łba przez swoje cieniutkie okulary. Oho, a jednak zadziałało. Zdzwilo mnie to, lecz najwyraźniej Gotham już doszczętnie zeszło na psy.
-Sto dolarów-rzekłam-Wie Pan nie mam więcej, ale na coś powinno wystarczyć-mrugnęłam do niego. Oby ta zrąbana taktyka zadziała. Blondyn stanął po mojej lewej w oczekiwaniu na odpowiedź mężczyzny. Sprzedawca wpuścił nas na zaplecze. Całe ciemne i bez grama światła. Zapalił jedną lampkę przy swoim biureczku.
-Jaki chcecie?-odwrócił się z torebeczkami pełnymi narkotyków-Amfę czy coś innego?

Po tych słowach odbezpieczyłam swój glock-17.
-Połóż te substancje odurzające i kładź się na ziemi-wycelowałam w niego pistoletem. On również wyjął swoją broń zza pasa. Zaśmiałam się. Badziewnie wyglądała ta sytuacja.
-Naprawdę tyle płacą gościowi z podróbką?-uniosłam brew. Miło mi. Witam w grze.
-Strzelę do was-gadał jak popalony. Nie widziałam w tym sensu. Wyglądał na przerażonego.
-Słuchaj odłóż broń, dogadajmy się-powiedział Sherlock. Farmaceuta wydawał się zdezorientowany przez jego słowa, więc wytrąciłam z pół obrotu pistolety z rąk mężczyzny. Usłyszałam jednak strzał przez co natychmiast go obezwładniłam na ziemię. Spojrzałam w stronę mojego partnera. Nie krwawił, stał, patrzył. Oddychał?
-Black?-zapytałam.

Ogarnęła mnie lekka panika. Przecież nie krwawił! Wyglądał w porządku.
-Black?-powtórzyłam pytanie. Musiałam zachować zimną krew. Blondyn runął na ziemię.
-To tylko małe draśnięcie!-krzyczał sprzedawca w fartuchu. Zwrócił tym moją całą uwagę na niego.
-Zostajesz aresztowany za zaatakowanie policjanta-wkurzona ustawiłam go do pionu skutego kajdankami. Jąkał się. Wyjęłam telefon.
-Gordon?-zapytałam w słuchawce.
-Słucham?-westchnięcie w słuchawce mnie dobiło.
-Apteka przy komisariacie. Farmaceuta zaatakował mojego partnera leży na ziemi. Przyślij mi tu kogoś i karetkę-rozłączyłam się.

Oddychałam ciężko, po czym podeszłam do Sherlocka. Jego koszulka coraz szybciej zabarwiała się w szkarłatnym kolorze. Przystanęłam nad nim.
-Black?-sprawdziłam puls. Był. Natychmiast zlokalizowałam miejsce postrzału. Śledziona, cudownie. Do pomieszczenia wpadł Grayson. No chyba żart. To są posiłki? Farmaceutę złapał za kitel.
-Wezmę go na komisariat, ty zamknij lokal-odezwał się. Niestety zniknął za drzwiami tak szybko jak się pojawił. Ratownicy medyczni zabrali mojego partnera, a ja zmuszona byłam sama powędrować na komisariat. Jakby mi dość było szpitali na dzień dzisiejszy.

------------

Stałam przed salą przesłuchań przez moment i zastanawiałam się z czym może mieć coś wspólnego. Nie miałam nawet materiałów dowodowych o sprawie! Wszystko idzie w ślepą uliczkę. Weszłam przez stalowe drzwi do małego pomieszczenia. Brunet stał nad farmaceutą i się wydzierał. Z tego co wiem podejrzany nazywa się George Smith.
-Ale Proszę Pana to bardzo niegrzeczne jak się krzyczy-zwróciłam uwagę Graysonowi.
-Tyle, że on nic nie mówi-wkurzony gestykulował.
-Alee spokojnie-zakpiłam. Usiadłam na metalowym krześle.
-Wiemy, że pracujesz dla Scaletty-strzeliłam. Jest to dosyć ryzykowne, ale zawsze coś. Szczęka mu zaczęła drżeć. Bingo amigo.
-Jak się weźmiecie za Scalettę zrobi z wami to samo co z nią!-oddech mu przyspieszył.
-Kim?-zmrużyłam oczy.
-Coccevską! Tą jego narzeczoną!-zachłysnął się powietrzem. Brunet podszedł od tyłu i klepnął go po plecach.
-Na spokojnie mi teraz proszę powiedz, gdzie kto jak i z kim-uśmiechnęłam się diabelsko.
-Scaletta jest w jednym z barów, prawdopodobnie w okolicach zachodniego Gotham-bełkotał.

Czyli stołuje się u Jokera, o ile jeszcze tam jest. Tylko kto teraz się tym zajmie? Gordon będzie chciał iść ze mną, a ja dobrze wiem gdzie to gówno jest.
-Współpracuje z jakąś inną mafią? Może dogadali się z kimś?-przymknęłam oczy.
-Nie wiem-zająknął się. Grayson chciał go zrzucić z krzesła. Zmierzyłam wzrokiem bruneta.
-Ceny dragów nie podskoczyły?-uniosłam brew.
-Oczywiście, przecież pensja mi wzrosła o 30%-prychnął jakby to było oczywiste.
-Scaletta ci podwyższył pensję?-zdziwiona oparłam się o rękę na stole. Może uda mi się wskórać coś.
-Miałem awansować teraz wyżej, więc pensja mi wzrasta-dumny wypiął pierś. Bardzo dobrze, teraz nam wyśpiewa wszystko jak ptaszek, bo myśli o pieniądzach. Cudownie. Jego słaby punkt wewnętrznie mnie rozbawił.
-Naprawdę? A kto miał wejść na twoje miejsce?-Grayson podłapał moją taktykę, bo jego głos od razu rozbrzmiał między stalowymi ścianami. Trzeba było być zafascynowanym jego gównianą pozycją. Pewnie go zestrzelą w uliczce za komisariatem jak wyjdzie.
-Mój znajomy Vetter, ale go złapali w szeregi Nygmy i zwiał, więc zastąpi go staruszek Travis-wzruszył ramionami.

Co przepraszam?
Nygmy?
Mój ojciec jeszcze się angażuje w to diabelstwo?

-Nygma coś buduje? Wytłumacz mi proszę z czym to ma związek?-zeszłam na temat ojca. Będę tego żałować. Cholera.
-No tak-popatrzył to na mnie, to na Graysona-Przecież ma odzyskać kogoś ze swojej rodziny od Jokera-zmrużył oczy-O cholera... wsypałem się-zbladł.

W sumie nie, tylko on stracił kolor skóry w tym momencie.

Jak tylko dowiedziałam się o planie Nygmy, to zastanowił mnie Joker. Mój ojciec myśli, że uciekłam do tego palanta czy co? Spojrzałam na Graysona, by zobaczyć jego reakcje.
Zacisnął usta i zmarszczył nos. Dłonie zacisnął w piąstki.
-Pójdź z nim do aresztu-powiedziałam. Wstałam od stołu, aby szybko wyjść z pomieszczenia. Do kogo ja miałam się zwrócić? To dlatego Joker mnie szuka. Spojrzałam szybko na korytarz, lecz nie znalazłam swojej zdobyczy. Poszłam dalej, aż nie trafiłam na jednego z policjantów przy biurku. Za nim był kalendarz. Bingo.
-Dzisiaj jest 22 Panno Johnson-usłyszałam za plecami męski głos. Zastanawiało mnie skąd go znam.
-Tak Panie Gordon, faktycznie-uśmiechnęłam się-Jadę do swojego partnera do szpitala, a następnie dokończę sprawę ze Smithem.

Takim sposobem uciekłam od tego zgiełku, by choć chwilę posiedzieć przy kimś przy łóżku szpitalnym.

---------------
Hejka
Wlatuje nowy rozdział po miesięcznej przerwie, aleeee jest! Z racji tego, że nie idziemy do szkoły już do września to zapraszam na teoretycznie, wakacyjny rozdział.

vlovlyx

R u sure? Robin? | I,II częśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz