"Napad w sklepie" - 14

750 36 9
                                    

Będąc na parterze wyszłam awaryjnym wejściem i szłam w kapturze od kurtki. Zmierzałam do kafejki internetowej. Miałam ze sobą 5 dolarów, więc musiałam najpierw znaleźć tego Travisa. Weszłam do pierwszej lepszej. Włożyłam piątkę do skarbonki obok komputera i zaczęłam szukać informacji. Znalazłam profil na facebook'u.

Travis Nitroi
39 lat
Gotham City
Bio: Wpadaj na browarka, zawsze otwarte drzwi

Opis mówił po nim wszystko. Łatwo się go wyciągnie z domu, więc mogę to zrobić jutro Wydrukowałam wszystkie informacje i zdjęcia po czym usunęłam historię w przeglądarce i wydruku. Wszystko zabrałam i włożyłam do kieszeni. Wychodząc zaczepiłam właścicielkę lokaju.
-Przepraszam, który dziś jest?-spojrzałam na nią.
-Trzeci grudnia, środa-odparła.
-Ah, dziękuję-uśmiechnęłam się i wyszłam. Spokojnie kierowałam się do mojego tymczasowego mieszkania. Będę musiała zapisać na ścianie cały kalendarz. Droga zajęła mi może z jakieś pół godziny. Mogłam na spokojnie przemyśleć co się w ogóle dzieje w moim życiu.

Źle zrobiłam, że tak naskoczyłam na Dicka, ale jest jak wrzód na tyłku. On mnie nie zna i ja nie znam jego. Może minęły z dwa dni odkąd go spotkałam, a tak to nigdy z nim nie rozmawiałam. Powinnam go przeprosić, ale kolejne wejście do Wayne Corporation grozi mi zesłaniem na komisariat, nie na własnych nogach, lecz w radiowozie, a nie chce się spotkać z Jamesem Gordonem. Zwłaszcza, gdy moim biologicznym ojcem jest Nigma. W sumie mogłabym pójść do domu dziecka. Miałabym tam jedzenie, łóżko, szafę, ubezpieczenie. Wszystko. Nawet poszłabym do szkoły. Jednak jest jedno wielkie ALE. Będę wtedy zależna od kogoś, a to nie jest dobre. Wypłyną wszystkie moje dane, a im jest ich mniej tym lepiej. Myślę, że na razie przeczekam zimę. Zobaczę potem co zrobię, na razie jedyną rzeczą jaką muszę załatwić jest dostarczenie Travisa tej babce.

Weszłam do mieszkania. Zdjęłam kurtkę i szalik. Usiadłam na łóżku i wyjęłam zdjęcie z D. Patrzyłam na nie dosyć długo. Stwierdziłam, że czas zamknąć za sobą ten rozdział i otworzyć nowy. Schowałam je głęboko, a za to wyjęłam batona i zjadłam go całego przy okazji pijąc bardzo dużo wody. Muszę jutro kupić jedzenie, bo zostały mi 42 dolary. Wzięłam do ręki kredę i zapisywałam cały kalendarz na przyszłe 4 miesiące.

Rano wstałam o dziwo wyspana. Było chyba coś po ósmej rano. Zwlekłam się z łóżka i spojrzałam do torby na jakieś ciuchy. Miałam czarne jeansy, szarą koszulkę z wielkim napisem „Wor(l)d" oraz czarną, rozpinaną bluzę. Założyłam to wszystko i schowałam pistolet za spodnie pod prawą ręką, by szybko po niego sięgnąć. Ostrze upchnęłam w prawego glana we wzorki moro. Skreśliłam na ścianie 1,2,3 grudnia, po czym wzięłam banknot 5 dolarów i wyszłam z mieszkania. Przedostałam się na dach. Spokojnie przeskakiwałam budynek za budynkiem, aż nie dotarłam do spożywczaka, w którym pracuje Zoey.

Weszłam przez drzwi rozglądając się po całkiem niedużym pomieszczeniu. Zaszłam na regał z bułkami i piciem. Wzięłam kajzerkę i butelkę wody. Podeszłam do lady.
-Siemka-przywitałam się z Zoey-Nie przyszłaś wczoraj-spojrzałam na nią.
-Przepraszam, musiałam zostać dłużej w pracy-wzięła banknot i oddała mi resztę.
-Do dupy, w ogóle nie mogłyśmy pogadać-mruknęłam gryząc suchą bułkę.
-Teraz możemy. W kamerach nie ma dźwięku, a nikogo nie ma. Mów-wystukała w kasę numer 91.10. Czyli inaczej 911. Jest napad. Spojrzałam w alkohol za dziewczyną, był tam mężczyzna, którego postrzeliłam w domu dziadka.
-Wiesz no co ci powiem, teraz tylko muszę pójść do domu dziadka, by się udało. Muszę sprać tyłek temu, którego postrzeliłam-rzekłam  delikatnie odkładając bułkę i wyjmując pistolet zza pasa. Patrzyłam uważnie w szkło i najszybciej jak tylko mogłam zlokalizowałam ramię tego mężczyzny. Wycelowałam w to miejsce i strzeliłam trzy razy. Ktoś zawył z bólu, a dziewczynę przeciągnęłam z zza lady.
-Dzwoń na policję-krzyczałam, a ta nerwowo wystukała w telefon numer alarmowy, wychodząc ze sklepu. Ukryłam się za regałem i sprawdziłam ile zostało mi amunicji. Kurde nie jest dobrze, tylko 4 pociski. Spojrzałam w stronę metalu na lodówkach. Widziałam jak wyszedł zza lady i kierował się w moją stronę. Cicho przeszłam na drugą stronę regału i starałam się go zmylić, by go ogłuszyć. Wzięłam puszkę z piciem i rzuciłam ją na drugą stronę sklepu. Widziałam w szybie jak odwraca się i idzie w tamtą stronę. Czekałam cierpliwie, aż przejdzie i walnęłam mu w tył głowy rączką od pistoletu, potem w ramie, a następnie dostał kopa w jaja z glana. (A to boli uwierzcie)

Gdy usłyszałam syreny wybiegłam drzwiami awaryjnymi i rzuciłam się na schody przeciwpożarowe. Przeskakiwałam szybciej niż potrafiłam. Jak dotarłam na dach, zaczęłam biec w stronę swojej kryjówki. Przeskoczyłam odległość 2 metrów między budynkami. Przetoczyłam się robiąc fikołek na kamyczkach dachu. Poturlałam się za komin i oddychałam. Policzek mimo, że już bolał mniej to i tak czułam pieczenie. Wyjrzałam zza ceglanego komina na budynki za mną. Cztery dalej  znajdował się gościu, któremu zaraz walnę.
-E! Stary!-zawołałam. Chłopak się odwrócił zaczął do mnie biec. Rozejrzałam się po dachu i zjechałam po dachówce, by wlecieć w pierwsze lepsze okno. Był to budynek chyba już dawno opuszczony, a bardziej to mieszkanie. Ukryłam się w przedpokoju, z którego idealnie było widać okno. Usłyszałam huk i ślizg. Po chwili ukazała mi się postać w czarnej masce i pelerynie.
-Sonya?-zapytał. Wyszłam z ukrycia.
-Coś ty sobie myślał, mój policzek jest rozwalony i zostanie blizna-wyrzuciłam mu.
-Przepraszam, ale przynajmniej cię przyjęli tak?-zapytał unosząc brew. Podeszłam do niego.
-Tak, przyjęli-zdzieliłam go z sierpowego tak, że złapał się za nos-Ale teraz jesteśmy kwita-mruknęłam i wytarłam rękę o poduszką na kanapie. Ten jęknął i na mnie spojrzał.
-Dobra no, przepraszam-masował nos-Czemu od nich odeszłaś, mogłaś zostać na dłużej.
-Mieszkam na ulicy, bo tam się urodziłam-rzekłam siadając na oparciu kanapy.

Patrzyłam na niego przez dłuższy czas. Coś mi świtało, że wiem kim jest bez maski, jednak kim by mógł być? Żałosnym dzieciakiem z jakiegoś domku na osiedlu? Wątpię. Niby taki anonimowy, bo jest Robinem, ale oczy mówią wszystko. Jego natomiast były zupełnie bez wyrazu.
-Czemu pobiłaś i postrzeliłaś tego mężczyznę w sklepie?-zapytał.
-Nie moja wina, że napadł na sklep-wzruszyłam ramionami.
-Nie, to nie chodzi o to. Czemu mówił coś o tobie i zawirowaniach w rankingu?-uniósł brew.
-Bo mój drogi tak to już jest. Jest ranking, na którym wszyscy się znajdujemy Każdy, który zdobył choćby uwagę w szkole. Dostajesz się tam i albo nic nie robisz, albo pniesz się w górę. Na samej górze są przestępcy o najgorszych przestępstwach-wstałam i podchodziłam do niego-O najgorszych przeszłościach, o najgorszych umysłach-szeptałam stojąc już przed nim.
-Gdzie jest ten ranking?-zapytał cicho.
-Tu-popukałam się w swoją głowę-I tu-popukałam palcem w jego głowę-Sami go tworzymy, ale jest jeszcze jeden, który ustalamy demokratycznie-spojrzałam mu głęboko w oczy, na o ten zamarł-w barze.
-Jakim barze?-odetchnął.
-Tego Ci powiedzieć nie mogę-stałam tak blisko niego, że aż sama czułam się niekomfortowo-A teraz masz już trop, więc gnaj-uśmiechnęłam się cwanie i wyszłam przez okno. Ukryłam się za zakrętem zakładając kaptur kurtki. Ciężko oddychałam, więc uspokoiłam się. Kierowałam się teraz do hali dla bezdomnych. Muszę pogadać z tą babką.

--------
Hej!
Od dłuższego czasu są troszkę dłuższe rozdziały jak zauważyliście. Mam nadzeje, że nie zrąbałam fabuły i się wam podoba!

vlovlyx

R u sure? Robin? | I,II częśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz