Rozdział 7.

1.5K 166 116
                                    

James

Lance wrócił.

Ten cholerny Lance wrócił.

Kiedy?

Teraz?

A może wcześniej?

James warczał na każdego, kto znalazł się w zasięgu jego wzroku. Powolnym krokiem przemierzał korytarz wyłożony czarnym aksamitnym dywanem, ktory dłużył mu się niemiłosiernie. Z frustracji niemal zaczął liczyć mijane drzwi, zza których dobiegało rytmiczne stukanie klawiszy na klawiaturze. W tym biurze niemal każde pomieszczenie wypełniała kakofonia najrozmaitszych stuknięć, kliknięć i dzwonków telefonicznych. Nigdy nie rozumiał, jak ci ludzie potrafią tak funkcjonować. On sam na chociażby wspomnienie owego hałasu dostawał szału.

Kiedy jednak pokonywał kolejne zakręty, wcale nie słyszał dźwięków hałaśliwych maszyn i nowoczesnych białych drukarek, które każdy wydrukowany dokument sygnalizowały cichym wyciem, a pokrywające je diody migały zaciekle.

Lance wrócił. A to był wystarczający powód do wściekłości.

Prychnął pod nosem. Czy ten korytarz zawsze był taki długi? I czy zawsze było na nim tylu ludzi? Miał wrażenie, że jak na złość, wyszedł mu na przeciw cały personel. Co sekundę ktoś rzucał w jego kierunku słowa powitania bądź usilnie starał się nawiązać rozmowę lub kontakt wzrokowy.

– Idź do diabła – syknął do losowej nieszczęśnicy, która znalazła się w złym miejscu o złej porze.

Miast odpowiedzieć pokazała mu iście wulgarny gest, czym wprawiła go w takie zdziwienie, że aż przystanął, i zniknęła za najbliższymi drzwiami. Kręciła przy tym zamaszyście głową, przez co wprawiła w ruch krótkie włosy.

– Co za... – James nie dokończył. Nie mógł przeklinać pracowników w pracy.

Pokręcił głową, licząc, że w ten sposób pozbędzie się wizerunku Latynosa sprzed oczu.

Naraz pomyślał o Koreańczyku. Jego szybka reakcja, która wzięła się raczej z przeczucia niż pewności, uratowała mu skórę. Ułamek sekundy i straciłby Keitha na zawsze.

Jego klucz do sukcesu.

James nie miał złudzeń. Keith zostawiłby go dla Lance'a bez zawahania. James doskonale go rozumiał.

„Nie pozwolę mu się o tym dowiedzieć. Nie, kiedy jestem tak blisko celu", obiecał sobie i nacisnął klamkę.

Na zimnej, stalowej główce gałki zdawał się pozostać wypażony ślad jego dłoni. W jego oczach żarzył się niczym węgiel.

Zamknął za soba drzwi, starając się zrobić to jak najbardziej bezszelestnie. On nie lubił hałasu.

Jego słowa sprawiły, że na chwilę zamarł.

– James – chłodny głos przebił powietrze niczym smagniecie bicza. – Mówiłem ci przecież, synu, abyś tu nie przychodził. Abyś mi nie przeszkadzał. Czyżbym wyraził się wtedy niejasno?

Ojciec był postawnym mężczyzną z piaskowymi włosami delikatnie zaczesanych do tylu i mocną szczęką. Obciągnął pod spojrzeniem syna klapy nienagannego granatowego garnituru. Obecność dziecka w jego gabinecie nie napawała go radością. Był pracoholikiem, a niezapowiedziana wizyta wytrąciła go z rytmu.

– Ojcze – skłonił się lekko. – Wybacz. Ale nie przychodziłbym do ciebie, gdyby sprawa nie była ważna. Wiem, że masz wiele na głowie.

Ojciec westchnął.

– Widać moim przeznaczeniem jest mieć jeszcze więcej. Mów.

James zakłopotał się na sekundę. Zaraz jednak prysły wszelkie watpliwości.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz