Rozdział 10.

1.5K 147 76
                                    

Lance

– Jak to „nasz cel"? – spytał podejrzliwie, układając palce w cudzysłów.

W odpowiedzi otrzymał jedynie krzywy uśmiech rudowłosej, opierającej się o blat biurka. Machała krótkimi nogami, uparcie milcząc, chcąc w ten sposób zbudować napiętą atmosferę. Lance doskonale o tym wiedział, więc wedle jej oczekiwać zapytał ponownie, tym razem bardziej doszczegółowiając pytanie.

– To co usłyszałeś – odparła wymijająco. – Cel. Harold Griffin jest ojcem James'a i jednocześnie menadżerem Keitha. To zaś oznacza, że jeśli w ich relacji jest cokolwiek podejrzanego, to on jest naszym kluczem do otrzymania odpowiedzi. 

– I sądzisz, że z radością opowie nam wszystko, co chcemy wiedzieć? – sarknął Latynos, jak zwykle będąc parę kroków za rozumowaniem dziewczyny.

Nie omieszkała skomentować tego niezadowolonym prychnięciem. 

– Lance, dlaczego jesteś taki głupi? – zapytała ze smutkiem, chowając twarz w dłoniach. Oderwała palce i składając je jak do modlitwy, odchyliła głowę do tyłu. – Po tych wszystkich latach. Dlaczego iloraz twojej inteligenci nie zmienił sie nawet o cal? Przecież tak bardzo w ciebie wierzyłam...

Lance napuszyl się z oburzenia. Rzucił pod adresem Pidge parę elokwentnych określeń po hiszpańsku, lecz jako że nie przyniosło to oczekiwanych efektów, a jedynie lekką irytację z jej strony, szybko tego zaniechał.

Zarowno on jak i Hunk wręcz usychali z napięcia z powodu nieuchylonego rąbka tajemnicy. Ich zaciekawienie sprawiło tylko, że Gremlin niemal zajął się czymś innym, w czym oni nie śmieli mu przerwać, będąc przekonanymi, że robi coś „dla sprawy".

Odkryli w końcu, że rudowłosa wodzi ich za nos. Wtedy Hunk wdrożył ciężką artylerię. Zagroził, że jeśli zaraz im wszystkiego nie wyjaśni, nie zrobi jej obiadu. Groźba podziałała i nastawienie dziewczyny zmieniło sie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Lance nie pierwszy raz zachwycił sie mocą tego ostrzeżenia. Teraz, kiedy nie zagrażało bezpośrednio jemu, był pod wrażeniem jego skutecznosci. Jego mama stosowała tę taktykę nie raz u nich w domu. „Lancey", zwykła mówić, gdy zbyt zajadle bił sie z rodzeństwem i to mniej zaradne z nich biegło do niej ze skargą. „Jeśli zaraz sie nie przeprosicie, nie dostaniesz dziś obiadu".

Okropne. Takie groźby powinny być karalne.

– ...I właśnie tak to zrobimy – oznajmiła Pidge wskazując na ekran komputera. Hunk pokiwał na jej słowa głową, aby pokazać jej, że zrozumiał i jest pod wrażeniem.

To była jedna z tych sytuacji, kiedy Lance zgodziłby się i przyznał rację, gdyby ktoś w tej chwili nazwał go głupim ignorantem. Zamrugał z niedowierzeniem, zdając sobie sprawę, że włączył się do tego stopnia, iż umknęło mu każde słowo rudowłosej. Zupełnie jakby nigdy nie otworzyła ust. 

Ust, z których teraz spłynęła trucizna pod jego adresem.

Pidge nie szczędziła sobie obelg, gdy wyraz jego twarzy zdradził jej, iż przyjaciel jej nie słuchał. Nie strzępiła jednak na niego języka. Bo po co by miała? Po wyrzuceniu z siebie ponad dwudziestu kwiecistych określeń, zamknęła usta i wyjaśniła ponownie bezbarwnym głosem wymyśloną przez siebie taktykę. W końcu jakby nie patrzeć owy plan dotyczył właśnie jego.

Lance szybko przerwał jej ruchem ręki.

– Shiro? A co Shiro ma do tego? – zadał cisnące mu się na usta pytanie.  Za oknem zaczął padać deszcz, mieszając sie ze spadłym dzień wcześniej drobnym śniegiem. Krople rytmicznie uderzały o parapet w dzikim tańcu.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz