Pidge
Od czasu feralnego spotkania z Jamesem pod mieszkaniem jego i Keitha, ku swej konsternacji i, co może zabrzmieć dziwnie, zaniepokojeniu, Pidge i Hunk nie otrzymali od Latynosa zbyt wielu niepokojących znaków. Lance po wysłuchaniu wysokiego szatyna jeszcze przez jakiś czas ślepo wpatrywał się w piaskowe drzwi, zupełnie jakby miał nadzieję, że te zaraz z rozmachem staną otworem, a Keith sam wpadnie mu w ramiona. Gdy jednak dotarło do niego, iż nic z tego się nie wydarzy, lekko zgarbił się, jakby cała sytuacja nagle stała sie dla niego zbyt dużym ciężarem. Nie wyglądał wtedy na swój wiek – wyglądał jakby przybyło mu sto lat. Bardzo ciężkich lat. Odwrócił się na pięcie i z wyjątkowo smutnym uśmiechem wzruszył ramionami i oznajmił, że nie zawsze można wygrywać.
Wrócił do domu, lecz nie uciął kontaktu z przyjaciółmi, czego podświadomie obawiała się dziewczyna. Bała się, że chłopak zamknie sie w pokoju na tydzień i cały ten czas przepłacze.
Aby odciągnąć go od ponurych myśli, dziewczyna postanowiła sprawić mu prezent. Może i zabrzmiało to materialistycznie, lecz podarunek rzeczywiście spełnił swoją rolę. Pidge oddała przyjacielowi swój stary smartfon, z ktorego ten korzystał teraz cały czas. Nie dziwiła mu się. Na poprzednim telefonie mógł robić niewiele więcej jak telefonować i grać w "snake'a".
Każdego dnia wysyłał im beznadziejne wiadomości na nowo utworzonej grupie messengerowej, swoje zdjęcia z tak okropnymi minami, że przyjaciele żałowali, iż w ogóle je ujrzeli, a do Pidge dzwonił niemal codziennie by nadrobić stracony podczas rozłąki czas. Podczas tych godzinnych rozmów, Pidge żałowała, że podała mu swój numer.
Tyle że całe to zachowanie było wymuszone. Lance na siłę w wyjątkowo krótkim czasie starał się wyrzucić ze swojego serca kogoś, kto mieszkał w nim od paru lat. Może nawet od zawsze, wcześniej jednak tylko jako przyjaciel.
Zupełnie, jakby starał się wyrwać z ziemi wyjątkowo stary krzew, którego korzenie niepojęcie sie rozrosły. Nie wspominając już, że owy krzew wyposażony był w ostre kolce, a każda próba pozbycia sie jego, kończyła sie głębokimi ranami.
Lance uśmiechał się, żartował, a nawet sam inicjował spotkania. Jednak podczas każdego z nich witał ich w masce złudnej swobody, uśmiechnięty i radosny lecz tylko z pozoru. Być może wynikało to z paranoi, lecz kiedy Pidge brała w jego towarzystwie głębszy wdech, czuła wokół siebie odór zgnilizny. Czuła jak jego serce umiera.
Założyła słuchawki i nakierowała mikrofon, by znajdował sie bliżej jej warg. Odetchnęła głęboko i zadzwoniła do obiektu swoich młodzieńczych westchnień.
– Tak? Gunderson?
Kiedyś zwykli się spotykać, to na mieście, to u niego, czasem u niej. Nie, nie jako para. Miedzy nimi nigdy nic nie było. Teraz Pidge cieszyła sie, że te parę lat temu była takim tchórzem i nie zdecydowała sie powiedzieć mu o swoich uczuciach. W końcu nie były nawet prawdziwe, ot, młodzieńcze zauroczenie.
„Gunderson?", zauważyła po chwili, zwrócił się do niej po nazwisku. Skonfundowana całkowicie skupiła wokół tego myśli, nie skupiając się na słowach, ktore opuściły jej usta:
– Gej, Shiro – odpowiedziała, łącząc słowa. Rzadko sie zdarzało, aby Pidge Gunderson się przejęzyczyła, lecz teraz zbyt wiele myśli zaprzątalo jej głowę. Naraz z przerażeniem zdała sobie sprawę z własnej pomyłki. – O kurwa – przeklnęła, rzucając się, by z palącego ją zażenowania zakończyć połączenie. – Shiro ja...
Przerwał jej gromki śmiech. Chłopak rechotał po drugiej stronie słuchawki i nieudolnie starał się zapytać najpewniej siedzącego blisko Adama, czy słyszał przejęzyczenie dziewczyny. Na jedną wypowiedzianą sylabę podwójnie sie zapowietrzał i znów nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa.
CZYTASZ
Don't leave ||KLANCE
Fanfiction- Straciłeś kiedyś przyjaciela? - zapytał z nosem czerwonym od płaczu. Starszy chłopak zastanowił się i pokiwał głową. - Pamiętasz, jak Matt uciekł z domu? Nie znałem wtedy twojego brata, więc bardzo odczułem jego zniknięcie. Zostałem całkiem sam...