Rozdział 19.

1.3K 126 88
                                    

Nadszedł ten dzień...

Więc z góry przepraszam
___________________

Lance

Chociaż Pigde pozwaliła mi odsłuchać nagranie parę razy, wciąż wpatruję się w ekran komputera z rozdziawionymi ustami.
Allura miała rację, mówiąc, że Jonasem może kierować jakiś ukryty motyw! „A my wszyscy zbyliśmy ją wtedy śmiechem", wyrzucam sobie, rozpamiętując ostatnie wspólne wyjście z przyjaciółmi i obiecuję sobie zabrać ją kiedyś na obiad w ramach przeprosin.
Dobrze wiem, że Allura jak nikt kocha jeść. A najlepiej przekonał się o tym moj portfel.

Odwracam się na obrotowym krześle w stronę kuchni i zdejmuję z uszu olbrzymie słuchawki. Są tak ciężkie, że dziwię się, że Pidge nie ma jeszcze garba.

– Hej, Pidge! Kiedy przyjdzie Hunk? – krzyczę, ponieważ zaczyna mi się już nudzić siedzenie z ciągle milczącą rudowłosą. Dziewczyna oznajmiła, że nie chce niepotrzebnie męczyć się rozmową o nagraniu parę razy i rozkazała zaczekać na Samoańczyka, by nie musieć się powtarzać.

Dlaczego wszystkie gremliny muszą być takie leniwe?

Dziewczyny nalewa nam dwa kubki parującej kawy, ręce trzęsą jej się tak, jakby nie trzymała czajnika, a sztangę. Poprawia zaparowane okulary, które zjechały jej na koniec nosa, i poprosi, bym powtórzył. Zbyt jest zaabsorbowana przeklinaniem beznadziejności zaparowanych druciaków, by usłyszeć moje pytanie.
[[nienawidzę, jak parują mi okulary, okropieństwo~autorka]]

– Powinien już być – mówi, patrząc w zegar. Marszczy obsypany piegami mały nos; bardzo nie lubi niepunktualności. Poza tym Hunk wydawał jej się bardzo zaintrygowany nagraną rozmową i obiecał pojawić się najszybciej, jak będzie mógł. Może coś go zatrzymało?

Jakby w odpowiedzi na jej myśli, ciszę przecina dzwięk dzwonka do drzwi. Nim dziewczyna zdąrza chociażby otworzyć usta, już przebiegam przez pokój.

– Ja otworzę! – krzyczę, w duchu niemal trzęsąc się ze złości. Jak ten Jonas mógł tak podle bawić się uczuciami mojego najlepszego przyjaciela! Naraz jednak poprawiam się w duchu, ponieważ Kieth nie jest już moim najlepszym przyjacielem na moje własne życzenie. – Nie mogę uwierzyć, Hunk! – zaczam, jeszcze zanim chwytam za klamkę. – Ten Jonas wszystko sobie ukartował, dasz wiarę? Na dodatek chyba...

Milknę, wpatrując się w twarz znajdującą się przede mną.

Zaróżowiony od zimna prosty nos i policzki, okulary przeciwsłoneczne, które mam wrażenie już kiedyś gdzieś widzieć, ściskane w drżących, zbielałych palcach, okropny, gruby szalik zwisający mu na plecach.

– Cześć – rzuca niezręcznie Keith, szurając nogą w wycieraczce. Wytrzepuje śnieg z ciemnych włosów sztywnym ruchem dłoni. – Mogę wejść?

Czuję się, jakby jego głos docierał do mnie spod wody, jest cały zniekształcony i mam trudności ze zrozumieniem słów. Wycofuję się z progu bez słowa, drzwiami zakrywam się jak tarczą.
Keith przekracza próg, otrzepując teraz ze śniegu czarne glany. Śnieg oblepia go całego, jakby potknął się i wpadł w zaspę. Zaczyna odwijać z szyi szalik, później przechodzi do kurtki.

Wściekam się z powodu własnej bezsilności. Wydaje mi się, że moja krtań i gardło nawzajem powiązały sobie supełki na całej długości, uniemożliwiając poprawną artykulację słów.
Mam wrażenie, jakby całe moje ciało sprzysięgło się w tym momencie przeciw mnie.
Żołądek zdecydował się chyba podjąć kariery zawodowego kaskadera i akrobacje, jakie teraz wyczynia, zawstydziłyby niejedną gimnastyczkę.
Zginam się w pół, czując, jakbym zaraz miał wypluć serce, które na zmianę podjeżdża mi do gardła, by następnie opaść praktycznie do pięt.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz