Rozdział 18.

1.2K 144 46
                                    

Keith

Wszystko wydawało się być dokładnie takie, jak zapamiętał. Jasne ściany wyglądały jednak na nowo pomalowane, a różane drzwi niespodziewanie wciąż były w jednym kawałku, tylko w paru miejscach znaczone śladami psich pazurów, duży samochód górował na podjeździe, tak czarny, że zdawał sie pochłaniać światło. Przez podwórze biegła drobna dróżka, prowadząc aż pod samo wejście, krótka, a zarazem niemożliwie daleka, teraz niemal niewidoczna spod przykrywającego ją śniegu.

Kosmo wyrwał się przed siebie, (Keith nawet nie pamiętał, kiedy ściągnął mu smycz), z typową dla psów werwą penetrując nie małych rozmiarów ogród. Znał na pamięć każdy jego zakątek, lecz niezmiennie z każdą wizytą cieszył się tak, jakby widział go po raz pierwszy. Keith bezskutecznie starał się przywołać go z powrotem do nogi. Przez chwilę obserwował obłoczki pary uciekające z jego ust przy każdym oddechu. Niemal czuł, jak jego nos i policzki czerwienieją od szczypiącego zimna. Potarł ręce, by sie ogrzać, gdy drzwi bez ostrzeżenia stanęły otworem.

Keith skamieniał, niepewny, jak powinien się zachować. Nie przychodził tu często, odkąd stał się sławny, obowiązki mu na to nie pozwalały, zabierając cały jego wolny czas. Tym bardziej, nieczęsto można było go zobaczyć z całym dobytkiem pod pachą i psem przy nodze.

Kobieta błyskawicznie pokonała dzielącą ich odległość i zamknęła syna w uścisku, aż zesztywniały mu ramiona. Krolia miała siłę dwóch mężczyzn i jej uścisk odciął mu obieg krwi w ramionach. Keith cieszył się, że Krolia nie zawachała się ani przez chwilę i bez skrępowania przywitała go tak, jakby wcale nie krzywdził jej przez lata, praktycznie ścinając z nią kontakt.

Poruszał naprzemiennie palcami obu dłoni, po których powoli zaczęły rozchodzić się mrówki i okropnie wolno wracało czucie.

– Mamo – wykrztusił ostatkiem sił.  Przed oczami zatańczyły mu mroczki, całkowicie przesłaniając pole widzenia. – Nie mogę oddychać.

– Och.

Kobieta odsunęła się momentalnie na odległość ramion, zostawiając obie dłonie na jego barkach i spojrzała na syna z miłością i olbrzymią tęknotą, która zalała ją niczym fala tsunami. Nie widziała go tyle czasu...

Nie wahała się mu tego wytknąć.

Keith zmieszał się zauważalnie. Jego mama nienawidziła James'a, więc nie mógł często tu przychodzić, jako że James mu na to nie pozwalał. Zazwyczaj wszystko robili razem. Keith dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo go to ograniczało.

– Mamo, czy mogę o czymś z tobą porozmawiać? – Zmarszczył brwi, niepewny, czy chce w ogóle zaczynać ten wciąż dla niego trudny temat.

– Oczywiście, ale najpierw wejdźmy do środka. Zaraz się przeziębisz – wzięła go pod rękę i wprowadziła do domu, odbierając od niego smycz, pewna, że na jej końcu znajdzie psa. Tchnięta przeczuciem natychmiast obróciła się w kierunku znajdujących się pod płotem łysych bukszpanów i uniosła brew, widząc Kosmo zastygłego z paszczą otwartą nad jedną z gałęzi z zamiarem jej odgryzienia.

Pies szczeknął niezadowolony, zostawiajac krzak, lecz pod jej groźnym spojrzeniem powlókł nogami za właścicielką w stronę domu. Ku jego zaskoczeniu Krolia zamknęła za sobą drzwiczki prowadzące na korytarz, zostawiajac go samego w przedsionku. Czarnowłosa z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy zerknęła na niego przez ramię znad drzwiczek, które sięgały jej zaledwie do pasa, i powątpiewającym wzrokiem zmierzyła poprzyczepiane do jego futra kule śniegu. Przekrzywiła złośliwie głowę, dając mu znać, że w tym stanie nie przekroczy progu jej salonu, nie ważne jak bardzo by sie starał.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz