Lance
Gdy tylko nad jego miską z czekoladowymi płatkami pojawiła się rozciągnięta w uśmiechu brązowa twarz ukryta za parą odrutowanych szkiełek, Lance ledwo się nie udławił. Dziewczyna ze śmiechem przyglądała się, jak próbuje opanować atak kaszlu i wydusić z zaciśniętego gardła jakąś adekwatną obelgę. A na usta cisnęło mu się wiele – tak wiele, że mógłby przebierać w nich bez końca.
– Jesteś powalona – wykrztusił w końcu chwyciwszy się w drastycznym geście za pierś, a dziewczyna wykrzywiła twarz w grymasie jawnego zawodu.
– Lance, masz już prawie 19 lat i dalej nie potrafisz należycie rzucać mięsem – prychnęła. – Liczyłam na coś nowego. Sądziłam, że w Hiszpanii czegoś cię nauczyli. Mam tu na myśli jakieś elokwentne sposoby na odszczekania się w stylu muzycznym.
– Czego niby mieliby mnie nauczyć? Znamy ten język odkąd zaczerpnęliśmy pierwszy dech.
Podpadła podbródek na dłoni, intensywnie się zastanawiając. Niepewnie uniosła jedną brew i rzuciła pierwszy pomysł.
– Może coś z dialektu?
– Nie.
Pokręciła głową, włożyła ręce do kieszeni wynoszonych, workowatych, szarych sztruksowych spodni, wypychając miednicę do przodu i wzniosła wzrok na sufit. Idealnie parodiowała ich zawiedzionego ojca, więc Lance parsknął śmiechem. Tym razem upewnił się jednak, by nie mieć niczego w ustach.
– Veronica, stęskniłem się – uśmiechnął się Lance.
Wczoraj jego przyjaciele odwieźli go do rodzinnego domu, gdy z wycieńczenia zasnął na blacie kontuaru w tamtej knajpie. Jak ona się nazywała? Lance miał wrażenie, że im bardziej się na tym koncentrował, tym bardziej mu umykała. W końcu poddał się z westchnieniem i porzucił pomysł przypomnienia sobie jej nazwy.
Siostra podeszła i błyskawicznie zarzuciła mu ręce za szyję. Był od niej wyższy, ale dla Veronici nie było to problemem. Kiedy wypuścił ją z ramion, usiadła na blacie stołu, a chłopak wrócił do jedzenia. Naraz jednak, widząc jej chytry uśmiech, zatrzymał się z łyżką w połowie drogi do ust i wycelował w nią palcem.
– Spróbuj mnie rozśmieszyć, a pożałujesz.
Ucieszyła się i poprawiła okulary. Lance zauważył, że nie były to okulary, które pamiętał, a nowe. Musiał przyznać, że zdecydowanie ładniejsze.
– A co mi zrobisz? – zaszydziła, przybliżając się.
Tym razem to Lance uśmiechnął się jak kot, ktory zjadł mysz, a następna tkwiła pod jego łapą.
– Nie opowiem ci o moim problemie.
Veronica zachłysnęła się powietrzem, zatrzymała w pół ruchu. Nachyliła się tak, że niemal stykali się z bratem nosami.
– Nie odważyłbyś się... – wyjąkała. Zerknęła na boki, jakby zaraz miał stamtąd wyłonić się ktoś, kto stanąłby po jej stronie. Nikt jednak nie nadszedł. Westchnęła i pokiwała głową na znak, że akceptuje warunki narzuconej umowy. – Jesteś okropny – żachnęła się, zakładając ramiona na piersi.
Wyszczerzył się drapieżnie, kończąc płatki. W jego rodzinie była niepisana tradycja, że każdy problem rozwiązują wspólnie. Jednak to osoba z problemem narzucała czas i miejsce i jeśli na przykład w domu były tylko trzy osoby, tylko one mogły uczestniczyć w obradach.
Owy zwyczaj był trudny. Nikt go nie rozumiał, a sama rodzina, gdziekolwiek by nie mieszkała, zyskiwała miano dramatyzującej i wyolbrzymiającej każdy sprawę i problem. Sąsiedzi patrzyli na nich nieprzychylnie, wewnętrznie przeświadczeni, że jakiekolwiek kontakty z tą latynoską rodziną bedą skutkować zostaniem głównym tematem dzielnicowych plotek. Drażniło ich, iż ich dzieci nic sobie z tego nie robiły i bez przerw odwiedzały McClainów. W końcu ich dom był naprawdę duży, było w nim wszystkich pełno, niezmiennie niesamowicie przytulnie, już przed wejściem wyczuwało się rodziną atmosferę, a śmiech dochodził z niemal każdego pokoju. Podwórko usiane było dziecięcymi zabawkami, a porastające front domu olbrzymie kwiaty w kolorze brzoskwiń wyglądały jak żywcem wydarte z okładki magazynu dla zapalonych ogrodników. Niejedna kobieta zatrzymywała się na drodze blokując ruch, czemu niezmiennie towarzyszyła kakofonia klaksonów o różnorodnym brzmieniu, by z zazdrością omieść je wzrokiem, niekiedy nawet urwać masywny okwiat w uważany przez nią za niepostrzeżony sposób.
CZYTASZ
Don't leave ||KLANCE
Fanfiction- Straciłeś kiedyś przyjaciela? - zapytał z nosem czerwonym od płaczu. Starszy chłopak zastanowił się i pokiwał głową. - Pamiętasz, jak Matt uciekł z domu? Nie znałem wtedy twojego brata, więc bardzo odczułem jego zniknięcie. Zostałem całkiem sam...