Rozdział 3.

1.6K 188 72
                                    

Lance

Dom Shay okazał się trzypokojowym lokum na najwyższym piętrze ceglanej kamienicy w staromodnym stylu na starówce. Lance rozglądał się podniecony po porozwieszanych wszędzie starych plakatach. Były tam zespoły takie jak ABBA, Queen, The Beatels, Pink Floyd, a poza nimi mignęła mu twarz Whitney Huston, Boba Dylana i całego zespołu U2.

Cała kawalerka utrzymywała się w odcieniach jasnego błękitu i bieli, gdzieniegdzie przewijały sie jednak pomarańczowe aspekty, niemal tak często jak drewniane.

Lance z westchnieniem rzucił się na białą, skórzaną sofę, od razu przerzucając nogę przez oparcie.

– Ładnie tu masz, Shay – powiedział, zerkając przez wezgłowie na dziewczynę. Była niezwykle nieśmiała i od razu oblała się rumieńcem. Hunk wyjaśnił mu wcześniej, że reaguje tak na obcych, lecz przekona się do niego w czasie około pół godziny. Lance zerknął ukradkiem na wyświetlacz telefonu. Jeszcze 16 minut. – W końcu ktoś kto ma dobry gust muzyczny.

Ku konsternacji obu chłopaków, Shay cmoknęła głośno, marszcząc brwi.

– Ludzie, którzy nie lubią któregoś z nich – machnęła dłonią w kierunku plakatów – to nie ludzie. Szczególnie Queenu – Przerwala krojenie marchewki i zacisnęła dłoń na nożu, szczerząc wściekle zęby. W ułamku sekundy przybrała z powrotem zwyczajową, spokojną minę. – Przepraszam, nie powinnam poruszać tematów gustów muzycznych. Źle na mnie działają.

Gdy wróciła do krojenia, odwracając do nich plecami, Lance szturchnął Hunka, który wciąż wpatrywał się w swoją dziewczynę w oniemieniu.

– Whoa. Niezła jest.

Hunk tylko kiwnął bezgłośnie głową. W oczach miał czyste uwielbienie.

Lotora i Allurę odstawili po drodze do małego domku, który, z racji ich bogactwa, mogli sobie zafundować. Pomachali im, gdy wychodzili z auta, a Lance krzyknął tylko, przybierając ojcowski ton: „Tylko niech nikt nie zajdzie w ciążę", co Allura skwitowała pokazaniem mu języka do wtóru śmiechu Lotora. Ten miał chyba inne plany.

Shay postawiła przed nimi miski parującego makaronu, kiedy już zasiedli do stołu, i oznajmiła, że chciałaby ich zabrać na koncert.

– To naprawdę fajny artysta. Jest znany od dwóch lat, wtedy miał swój debiut piosenką „Love waits" – Lance'a coś tchnęło w sercu na dźwięk tytułu piosenki. Kiedy był młodszy wraz z Keithem napisali podobną, lecz zatytułował ją „Don't Leave". Love waits przewijało sie jednak często w zwrotkach. Shay kontynuowała: – Bilety były dość tanie, więc od razu kupiłam pięć. W porządku?

Lance wyszczerzył się, ofiarowując jej swój najlepszy uśmiech. W nagrodę zarobił ostrzegawcze kopnięcie od Hunka pod stołem. Mimo że powinno to być niemożliwe, a skóra twarzy powinna już mu pęknąć z napięcia, uśmiech szatyna stał sie jeszcze szerszy. Wyglądał, jakby prawie nachodził mu na uszy.

– Rewelacyjnie! Tego właśnie potrzebowałem! Odpoczynku! Ten stres mnie wykańcza. A od tego wychodzą zmarszczki! – zakończył, teatralnie chwytając się za pierś. Przymknął powieki i niemal natychmiast je otworzył, chcąc zobaczyć ich reakcje. W oczach dziewczyny tańczyły radosne błyski, a przyjaciel patrzył na niego niemal z politowaniem. Zupełnie jakby mówił „Już współczuje Keithowi". Lance zdusił w sobie ochotę oddania kopnięcia.

– Jak się nazywa? – zapytał Hunk, przewracając oczami na kąśliwy uśmiech Latynosa.

– Och! Nie wiem – odparła Shay, odgarniając opadającą na oczy brązową grzywkę. – Przyznam się, nie dociekałam do tego stopnia. Ale coś mi sie wydaje, że chłopak działa incognito.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz