Rozdział 22. (koniec)

1.1K 121 24
                                    

Lance

Postój nie był planowany.

Lance zlustrował krzywym okiem niezachęcający front bydynku i aż się wzdrygnął. Nie żeby sypiał tylko w luksusowych hotelach, w końcu wychowywał się w domu z mamą, tatą, czwórką rodzeństwa, babcią, żoną oraz dziećmi brata, i na dodatek nie było dnia, by nikt nie przychodził w odwiedziny. Lecz nawet mimo tego motel, który jawił mu się teraz przed oczami, wywoływał u niego gęsią skórkę. Stary tynk odchodził ze ścian, cała fasada wymagała natychmiastowego czyszczenia i renowacji, a wypalony, niegdyś różowy neon nie stanowił żadnej pomocy w odnalezieniu lokalu wsród innych sobie podobnych.

Nigdy by się tu nie zatrzymali, gdyby autokar nie złapał gumy. Kierowca, Winson, nie zauważył głebokiej dziury na drodze do Chicago i nim zdążył odbić w bok, jedno z kół właśnie tam wpadało. Kierowca okazał się całkowicie bezradny, biadolił i klnął na swoją bezsilność, brak wiedzy samochodowej i nieuwagę, zaś w międzyczasie Hunk oceniwszy szkody, stwierdził, że nic nie można zrobić, jak tylko zmienić oponę. Z tym tylko, że kierowca nie miał zapasowej.

Lance chciał zostać i spać w autokarze, lecz napotkawszy zdecydowany sprzeciw ze strony Winsona, był zmuszony odpuścić. „I tak byś nie spał", argumentował Winson, mając na myśli hałas towarzyszący zmienianiu opony.

W środku motel wyglądał trochę lepiej. Duża recepcja mieściła się w okrągłej sali w odcieniach czerwieni oraz brązów, wysokie, kopulaste okna wpuszczały delikatną poświatę gwiazd i księżyca. Hunk z Shay rozglądali się po wnętrzu zaintrygowani, a Pidge jak zwykle grzebała w telefonie. Keith, co do niego niepodobne, żwawo podszedl wprost do blatu recepcji. Lance skinął na Hunka i razem usiedli na kiczowatych sofach w lobby, decydując sie nie ingerować w bookowanie pokoi.

– Witam, nazywam się Marc Jabba. Witamy w Motelu 21 – Mężczyzna ukłonił się delikatnie za ladą. Płaski różowy nos nadawał jego twarzy zabawny wyraz, jakby złamano mu go, a nastepnie rozciągnięto na boki. Czerwony uniform opinał sie na jego masywnym ciele, a czapka, przywodząca na myśl konduktorską, nie zdołała ukryć szpetnej łysiny. Powiódł świńskimi oczkami po trójce znajdującej się przed ladą i niezbyt skutecznie starał się przełknąć cisnący mu się na usta uśmiech. – Pokój dla dwojga?

Keith pokręcił natychmiast głową, nonszalancko wskazując siedzącą na kanapie parę, która, gdy tylko została zauważona przez recepcjonistę, pomachała mu żywiołowo. Zastanowił się, zaproponował im pokój dla dwojga, skoro była ich tu trójka. Może w pokoju była też rozkładana kanapa?

– Ach, dobrze. Dziękuję za skorygowanie pomyłki, droga pani – skrzętnie zanotował coś na kartce i wklepał jakieś dane do systemu, jego palce śmigały po klawiaturze z poprzedniej epoki, a każdemu ruchowi towarzyszył klekot grożących wypadniecięm z framugi przycisków.

Pidge sarknęła pod nosem, prześmiewczo układając usta w „pani" i dźgając Keitha w brzuch zakrzywionym palcem.

– No dobrze, a czy są pokoje dwu i trzy osobowe? – wtrąciła Shay, a Keith zamrugał ze zdziwieniem.

– Osobno? A nie śpimy wszyscy razem?

– Nie – odparła stanowczo, ucinając wszelkie dyskusje.

Marc zmrużył oczy, niepewny, czy wypada mu zabrać głos, czy powinien siedzieć cicho i zaczekać, aż wszystko samo się rozwiąże. Zerknął ukradkiem na skryty pod uniformem zegarek i zmarszczył brwi – zbliżała się już godzina zamknięcia.

Chrząknął.

– Drogie panie, błagam o wybaczenie, lecz niedługo zamykamy recepcję, więc albo zdecydują się panie teraz, albo będę zmuszony was wyprosić.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz