Rozdział 15.

1.2K 131 58
                                    



Keith

Powrót do domu jeszcze nigdy nie dłużył mu się aż tak bardzo.

Był nad wyraz świadomy każdej ścinanej przecznicy i zakrętu. Chodnik zdawał się zakręcać, piąć w górę, to znowu opadał; nagle kończył się, by zaraz znów się pojawić.

Kosmo położył uszy po sobie i starał się jak najbardziej odsunąć od swojego pana, którego oczy ciskały pioruny, napinając smycz do granic możliwości. Keith lustrował drogę spod zmarszczonych brwi, zdawać by się mogło, że całkowicie poświęcając jej myśli. Głowę chłopaka zaprzątało jednak coś zgoła innego, chociaż bardzo starał się skupić na czymkolwiek innym. Naprawdę czymkolwiek. Przynajmniej dopóki znajdował sie na ulicy, a jego nierozwaga mogła spowodować wypadek.

– Witam, Paniczu Keith! – Coran pomachał do niego zza lady, gdy tylko jego stopa postanęła w apartamencie.
Czarnowłosy powstrzymał się od westchnienia ulgi.

Coran potarł palcami miejsce, w którym jeszcze do niedawna widniał okazały wąs. Stało się to jego tikiem nerwowym, odkąd musiał go zgolić, czuł się nagi bez swojego rudego elementu rozpoznawczego.

– Czy mam się zająć pańskim psem?

Keith zerknął na Kosmo, który położył uszy jeszcze bardziej po sobie. Wyciągnął dłoń ze smyczą w stronę mężczyzny, na co pies zareagował, jak na jego gust, nieco zbyt entuzjastycznie.

– Dziekuję ci, Coran.

– Ależ to sama przyjemność, Paniczu Keith! Czy mam z nim zrobić coś konkretnego? Umyć, zabrać do strzyżenia, nakarmić...

– Uśpić – wysyczał chłopak w stronę psa, uśmiechając sie złowieszczo. Wyszczerzył zęby aż do ósemek, co nadało mu iście diabelski wyraz twarzy, którym jednak nie wywarł na Kosmo żadnego wrażenia.

Pies łypnął na niego spode łba, jakby ten opowiedział tylko niezwykle kiepski żart. Słońce rzucało jasne plamy na marmurową posadzkę, nadając całemu wnętrzu magiczny wyraz, jednakże Keith nie potrafił się nim cieszyć. „Tak to się dziękuje znalazcy swojej zagubionej miłości?", szczeknął krótko zwierzak, odwracając głowę w stronę Koreańczyka. Dzwięk poniósł sie echem po holu i, ku konsternacji Keitha, spoczęło na nich zbyt wiele spojrzeń niż by wolał. Uśmiechnął się przepraszająco do dwóch starszych pań, które syczały na nich karcąco, poprawiając tiudowe żakiety.

Coran w niezrozumieniu przyjął smycz z jego wyciągniętej dłoni i podrapał się dłonią pod nosem, dając tym samym do zrozumienia, iż nie wie, co powinien sądzić o zaistniałej sytuacji.

– Cóż... To może wykraczać poza moje kompetencje... – plątał się mężczyzna, wciąż nie opuszczając ręki. Nie wspomniał, że skrzywdzenie jakiegokolwiek zwierzęcia stanowiło dla niego abstrakcję. A Kosmo był jego ulubieńcem i gdyby Keith zdecydował się go pozbyć, Coran sam by go przygarnął. – Czy Kosmo wykazał się nieposłuszeństwem, Paniczu?

Keith otworzył usta, lecz zaraz z powrotem je zamknął, a pies zerknął na niego z wyższością i poczuciem triumfu wymalowanym na pysku. Czy Kosmo wykazał się nieposłuszeństwem? Poniekąd. Z drugiej strony jednak sprawił, że ostatnie dni nabrały dla Koreańczyka kompletnie innych barw. Otworzył mu oczy; Keith zyskał wzgląd na całą sytuację z kompletnie nowej perspektywy.

Lance wrócił.

A to oznaczało zmiany.

Apartament był pusty, co Keith przyjął z niejaką ulgą. Mógł w spokoju i samotności przemyśleć, co mu na sercu leżało.

Powiódł wzrokiem po ozdobionych obrazami ścianach. Gdzieniegdzie przebijały się zdjęcia zrobione głownie przez niego, dając świadectwo jego fotograficznej pasji. Nie mógł oddać jej się całkowicie z racji wykonywania innych obowiązków i małej ilości wolnego czasu. Niektórych wycisza joga, jemu ukoić nerwy pomaga robienie zdjeć, mimo że nie robił tego zbyt często. Być może, właśnie to było powodem, dlaczego aż tak bardzo pomagało mu sie to uspokajać.

Don't leave ||KLANCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz