XIII

436 19 1
                                    

Markus' P.O.V

W moim odczuciu, odgłos porannego budzika zdecydowanie powinien wygrać plebiscyt na najbardziej znienawidzony przez ludzi dźwięk. Cicho klnąc pod nosem, chwyciłem telefon i za sprawą jednego kliknięcia, znów zacząłem rozkoszować się ciszą. Obracając głowę w prawo, spostrzegłem śpiącego jak kamień Richarda, dlatego postanowiłem wykorzystać sytuację i jako pierwszy zająć dziś łazienkę.

Wstałem z łóżka, przeciągając się leniwie, a następnie, zabierając ze sobą świeżą parę dresów i koszulkę z długim rękawem, udałem się wziąć szybki prysznic. Czując jak niewielki strumień wody obmywa moje ciało, intensywnie myślałem nad dzisiejszym zadaniem jakie miałem do wykonania. Wczorajsza wygrana w kwalifikacjach dodała mi pewności siebie i utwierdziła w przekonaniu, że nadal znajduję się w doskonałej dyspozycji. Będąc aktualnym liderem cyklu Willingen 5, znalezienie się w czołowej dziesiątce konkursu to absolutne minimum, które sobie wówczas wyznaczyłem. Zresztą nie tylko ja - Schuster również liczył na solidne skoki w moim wykonaniu. Po niespełna trzydziestu minutach, otworzyłem drzwi łazienki, przed którymi stał naburmuszony Freitag.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - wycedził, na co ja tylko uniosłem jedną z brwi. - Za niedługo mamy zbiórkę, a my nawet nie zeszliśmy jeszcze na śniadanie. - dokończył i wymijając mnie, trzasnął drzwiami.

Nie wiedziałem wówczas czy brunet ma zamiar nie odzywać się do mnie do końca dnia, ale drogę na stołówkę pokonaliśmy nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Wchodząc do środka, nie zauważyłem nikogo prócz Aalto i Nousiainena, kończących swój poranny posiłek.
Z porcją jajecznicy na talerzu, zająłem miejsce przy oknie i zwinnie operując widelcem, przeglądałem swoje social media. Po napełnieniu żołądka, wróciłem do pokoju w celu przygotowania swoich rzeczy do wyjazdu na skocznię.

Punktualnie o godzinie 14, wszyscy, łącznie z Wellingerem, wstawili się w hotelowym lobby. W busie każdy z nas robił to, co zazwyczaj przed konkursem - Karl czytał, ja i Richard słuchaliśmy muzyki, a Schmid pochłonięty był grą, której nazwy nigdy nie potrafię zapamiętać. Podróż na szczęście nie ciągnęła nam się w nieskończoność. Chwytając swoją torbę i pokrowiec, w którym znajdował się kombinezon, udałem się w kierunku domku przypisanego naszej nacji. Pogoda była istnie wiosenna, dlatego postanowiłem chwilę pobiegać i potraktować to jako ciekawszą formę rozgrzewki. Choć do rozpoczęcia pierwszej serii konkursowej zostało jeszcze sporo czasu, kibice tłumnie gromadzili się w wyznaczonych sektorach, a muzyka grana przez lokalnego DJ sprawiała wrażenie, że eventem na który przychodzili nie były zwody w skokach narciarskich, lecz niemiecki festyn. Przebiegając obok wejścia przeznaczonego dla tak zwanego FIS family, zastanawiałem się czy Kaia wraz z Nicole już tam są.

- Czy Ty człowieku masz pojęcie która jest godzina? - przywitał mnie głos Freitaga, gdy zdyszany właśnie przekraczałem próg naszego domku.
- Bardzo się cieszę, że jednak odzyskałeś mowę. - burknąłem do chłopaka wystrojonego już w kombinezon, na co przewrócił oczami i chwytając swoje narty, wyszedł z pomieszczenia.

Mimo, iż Geiger i Leyhe posiadają dalsze numerki startowe, ich również nie było już w środku, dlatego przebrałem się najszybciej jak tylko to było możliwe i popędziłem w stronę poczekalni. Seria treningowa stała się tylko potwierdzeniem mojej znakomitej formy. Oddałem dwa, równie dalekie skoki - pierwszy na odległość stu trzydziestu sześciu, a drugi stu trzydziestu ośmiu metrów. Biorąc pod uwagę dzisiejsze warunki, powtórzenie ich pozwoliłoby mi może nawet na zajęcie którejś z czołowych lokat.

- Tak trzymaj młody! - odwróciłem się, a moim oczom ukazał się uśmiechnięty jak nigdy Schuster. To właśnie wtedy, pierwszy raz zwrócił się do mnie bezpośrednio, od czasu mojego histerycznego monologu w jego pokoju. Nawet wczoraj, gdy gratulowali mi wszyscy, począwszy od zawodników, po ich trenerów, aż do kibiców, on nie znalazł ani sekundy, by ze mną porozmawiać.

Czasami zastanawiam się w czym tkwi jego fenomen - jest jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym, trenerem tej dyscypliny, ale jego metody, mimo iż przynoszą zamierzone efekty, w moim odczuciu są po prostu idiotyczne. W trakcie naszej krótkiej pogawędki, dał mi kilka wskazówek dotyczących podejścia do lądowania, które było moim jedynym i zarazem największym problemem. Następnie udałem się znów do domku naszej reprezentacji, aby w ciszy i spokoju przemyśleć kilka kwestii i skupić się na postawionym przede mną zadaniu.

Kolejne minuty upływały w mgnieniu oka i nawet nie zauważyłem kiedy stałem już na schodku obok mężczyzny w żółtej kurtce z krótkofalówką w ręku. Kiedy dał mi sygnał, usiadłem na belce, poprawiłem swoje gogle i z niecierpliwością oczekiwałem na zielone światełko oraz znak Schustera. Lampeczka zapaliła się, a ja zrobiłem wszystko tak, jak zwykle - odepchnąłem się i przyklejając klatkę piersiową do ud, zjechałem w dół po torach najazdowych. Odbiłem się najmocniej jak tylko potrafiłem i to właśnie wtedy poczułem jak coś agresywnie szarpnęło nartami. Moja sylwetka nienaturalnie skręciła się w locie i robiąc wszystko, aby nie zderzyć się ze śnieżno-lodową pokrywą skoczni wylądowałem zdecydowanie za blisko. Sto dwadzieścia pięć i pół metra - dokładnie ta liczba pokazała się na ekranie. Nie doleciałem nawet do punktu konstrukcyjnego. Po odpięciu nart, jeszcze raz spojrzałem na telebim, a koło mojego nazwiska pojawiła się liczba dwadzieścia siedem, co oznaczało, że musiałby stać się prawdziwy cud, abym zakwalifikował się do drugiej serii.

Moje oczy napełniły się łzami spowodowanymi nie smutkiem, lecz złością. Nie chcąc, aby ktokolwiek był tego świadkiem, pozostałem w goglach i próbując jak najszybciej ominąć operatora kamery, przeszedłem do miejsca, w którym mogłem się przebrać. Co poszło nie tak? Czy winny był cholerny podmuch wiatru czy może popełniłem błąd przy wyjściu z progu? Ściągnąłem gogle i przetarłem dłońmi twarz, po czym próbując jak najszybciej opuścić to miejsce, zacząłem po kolei ściągać buty oraz kombinezon.

Wstając z ławki, podniosłem wzrok i wówczas spotkałem na swojej drodze parę dużych, błękitnych oczu. Kaia stała kilka metrów przede mną. Na jej szyi wisiała akredytacja, a w ręku trzymała małą flagę, jakich na skoczni było wówczas tysiące. Stała tak bez ruchu, patrząc prosto na mnie. Westchnąłem cicho, robiąc kilka kroków w jej kierunku, na widok czego dziewczyna podbiegła, rzucając mi się na szyję. Zdawała sobie chyba sprawę, że nie jestem z stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, bo cały ten czas milczała, nie przestając mnie obejmować.

- Nawet nie wiesz, jak się bałam, że upadniesz... - szepnęła w końcu, a w moim gardle pojawiła się gula, której w żaden sposób nie mogłem się pozbyć.
- Przepraszam. - tylko tyle potrafiłem z siebie wykrztusić.

Odklejając się od niej, zarzuciłem torbę na ramię, złapałem swoje Fischerki i zostawiając ją tam zupełnie samą, odszedłem.

Jak się później okazało, Stephanowi i Constantinowi również nie dopisało szczęście, albo po prostu popełnili spore błędy, i także nie zakwalifikowali się do następnej serii.
Po dotarciu do hotelu, wziąłem szybki prysznic, który niestety w żaden sposób nie polepszył mojego nastoju. Nie mając dziś już na nic siły, rzuciłem się na łóżko, szczelnie okrywając puchową kołdrą.

Zawiodłem trenera, zawiodłem kibiców, zawiodłem Kaię, a co najgorsze - zawiodłem samego siebie. W mojej głowie kłębiło się wówczas tysiące myśli. Powoli dochodziło do mnie, że wszyscy trenerzy mentalni, z którymi pracowałem, mieli racje. To wszystko siedzi w głowie. Moja psychika zawodzi w najważniejszych momentach. Rano czekała mnie analiza, a ostatnią rzeczą na jaką miałem wówczas ochotę było spojrzenie w oczy Schusterowi i przyznanie mu racji.

Kiedy do pokoju wszedł Richard, gapiłem się w sufit i po raz kolejny precyzyjnie badałem każdy element mojego skoku. Nie spytałem nawet kto wygrał i jak mu poszło. Freitag znał mnie jak własną kieszeń i doskonale wiedział, że rozmowa ze mną w tamtym momencie mogłaby skończyć się naprawdę źle. Dzisiejszą kolację również postanowiłem sobie odpuścić. Nie chciałem iść do miejsca, w którym zapewne wszystkie oczy skierowane byłyby na moją osobę. Nie chciałem niczyjej litości. Jedyne czego wówczas potrzebowałem to sen, gdyż tylko w taki sposób potrafiłem odciąć się od wszystkich myśli i problemów.

Forbidden FeelingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz