XX

354 19 2
                                    

Markus' P.O.V

Siedząc w poczekalni z założonym już na głowę kaskiem i oczekując na swoją kolej, próbowałem przeanalizować ostatnie dwadzieścia godzin – prawdopodobne najlepsze dwadzieścia godzin mojego życia. W dalszym ciągu nie docierał do mnie fakt, że poprzedniego popołudnia udało mi się dokonać tego, na co pracowałem przez tak długi czas. Po tylu latach walki, przede wszystkim z samym sobą, zdobyłem tytuł Mistrza Świata.

Markus Eisenbichler! - usłyszałem w końcu swoje nazwisko i nie potrafiąc utrzymać swoich emocji na wodzy, z okrzykiem radości wskoczyłem na najwyższy stopień podium. Moje ręce momentalnie wystrzeliły w górę, a oczy napełniły się łzami, które samoistnie zaczęły spływać po moich policzkach. Geiger znajdujący się po mojej lewej, a Peier po prawej stronie, nie oszczędzali swoich dłoni klaszcząc, a kibice głośno wiwatowali i skandowali moje imię.
Po chwili zorientowałem się, że przede mną stoi już niewysoka szatynka, trzymająca ogromnych rozmiarów bukiet nieznanych mi kwiatów oraz łysiejący, krępy mężczyzna, dzierżący w dłoniach obiekt moich westchnień. Po odebraniu gratulacji, ta złota śnieżynka z wygrawerowanymi detalami zawisła na mojej szyi - symbol katorżniczej pracy i wielu wyrzeczeń. Coś, o czym marzyłem już jako mały chłopiec, opuszczający lekcje i biegnący na treningi. Cel, który mi przyświecał przez ostatnie kilkanaście miesięcy został spełniony, a medal, który właśnie obracałem w swoich dłoniach był tego największym dowodem.

Musiałem jednak skupić się na tym, co jest tu i teraz. Czekał mnie jeszcze ostatni, decydujący skok, gdyż to właśnie mnie Schuster wyznaczył na kończącego zawodnika.
Karl, Stephan i Richard odwalili kawał dobrej roboty, dzięki czemu nasza przewaga nad Austriakami była znacząca, a to z kolei dawało mi pewien rodzaj komfortu. Niemniej jednak nie chciałem zawieźć grupy, trenera, kibiców, a przede wszystkim samego siebie. Czułem, że mój oddech jest zdecydowanie płytszy niż zwykle, a na moim czole pojawiają się kropelki potu, nie z powodu gorąca panującego wewnątrz, lecz świadczące o towarzyszącym mi stresie oraz narzuconej presji.

Weź się w garść i zrób co do Ciebie należy – skarciłem się w myślach, zapinając swój czerwony kask. Wstałem wreszcie z ławki, by po zabraniu swoich dwóch wiecznych towarzyszek, jakimi są narty, udać się w kierunku wyjścia.

Kolejni zawodnicy oddawali swoje mniej lub bardziej udane próby, a ja pokonywałem kolejne schodki dzielące mnie od belki startowej. Mimo, iż osoba zajmująca się w życiu tym co ja, już dawno powinna oswoić się z wysokością to za każdym razem w moim gardle pojawia się gula, którą ciężko przełknąć, a w głowie kłębi się tysiące okropnych myśli. Usadowienie się Krafta na belce, który oczekując na zapalenie zielonej lampeczki, nerwowo poprawiał swoje gogle, było dla mnie jak znak, że mogę wreszcie zająć się zapinaniem swoich Fisherek. Nie minęła nawet minuta, gdy to ja znalazłem się na miejscu Austriaka i zupełnie tak samo jak on badałem obecność swoich gogli na twarzy. Wpatrzony w gniazdo trenerskie, modliłem się w duchu o jak najszybsze machnięcie znaną mi już od lat chorągiewką. Chciałem mieć to już za sobą.

Schuster nie kazał mi czekać zbyt długo - zaciągnąłem się chłodnym wręcz mroźnym powietrzem i zginając się tak, że między moje uda a klatkę piersiową nikt nie byłby wstanie włożyć nawet kartki papieru, zjechałem w dół. Już w pierwszej fazie lotu czułem, że idealnie trafiłem w próg, dzięki czemu mogłem rozkoszować się każdą sekundą spędzoną w powietrzu. Wiatr dzisiejszego dnia jednak mi nie sprzyjał, bo tak jak podczas pierwszego skoku, nie odczuwałem jakichś specjalnych podmuchów pod narty. Skok oczywiście wykończony został wzorcowym telemarkiem i czując jak endorfiny spowodowane uzyskaną odległością rozchodzą się po moim ciele, podjechałem pod bandę.

- Jest! - wykrzyczałem, a chwilę po tym przy moim boku stał już Richard, Stephan, Karl i nawet Andreas, któremu nie dane było wzięcie udziału w dzisiejszym konkursie.

Chłopaki podskakiwali jak dzieci i szczerzyli się do siebie nawzajem, a ja mocowałem się z zapięciem jednej z nart, która akurat w tym momencie nie zechciała ze mną współpracować. W końcu udało mi się z nich wyswobodzić i stojąc mocno obejmując Richarda, całą swoją uwagę skupiliśmy na telebimie, gdzie właśnie pokazywane były wyniki zawodów. Słupek, na którego szczycie zapisana była punktacja prowadzących do tej pory Austriaków, piął się w górę, aż w końcu przekroczył ich wspólnie zdobytą notę. W tym samym momencie, cała nasza piątka wybuchła okrzykiem radości, a pojedynczy zawodnicy z innych nacji wychodzili na odjazd, aby złożyć nam gratulacje.

Powoli dochodził do mnie fakt, że do Niemiec wrócę z dwoma złotymi medalami. Czy to dzieje się naprawdę? 

Forbidden FeelingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz