Rozdział 36

1.7K 140 6
                                    

Budzę się rano i pierwsze co robię, to biegnę do łazienki. Poranne mdłości na pewno nie należą do plusów bycia w ciąży. Właściwie jeszcze wczoraj powiedziałabym, że nie ma w tym absolutnie żadnych zalet. Teraz jednak podnoszę się z kafelek na podłodze w łazience Stelli i staję przed lustrem odkręcajac wodę w umywalce w celu umycia zębów. Podnoszę głowę i spoglądam w swoje odbicie. Moje oczy są podkrążone, włosy poplątane, a skóra blada. Nie potrafię na siebie patrzeć, ale wtedy przypominam sobie, że to tylko tymczasowe. Kładę dłoń na swoim brzuchu i po chwili podnoszę lekko do góry luźną koszulkę Ashtona, w której śpię. Jest już lekko zaokrąglony i normalnie nie spodobałoby mi się to, ale teraz stojąc w takim opłakanym stanie przed lustrem i trzymając w dłoni koszulkę chłopaka, którego kocham zaczynam patrzeć na to wszystko inaczej. Nagle uświadamiam sobie, że to co noszę w sobie, to nie tylko płód. To dziecko. Moje dziecko. Dziecko, którym powinnam się dobrze zająć i kochać je, tak samo jak Asha, który mi z tym wszystkim pomoże. Ciągle nie potrafię tego pojąć. Ja nie chciałam nawet wziąć odpowiedzialności za swój własny błąd kiedy on od razu postanowił potraktować to dziecko poważnie. Uśmiecham się do siebie w lustrze na tę myśl. Ashton jest sto razy lepszym człowiekiem ode mnie i zawsze taki będzie. To mogę stwierdzić z całą pewnością. Teraz wiem, że powinnam brać z niego przykład przynajmniej w tym przypadku. To moje dziecko. Moje dziecko. Moje... Czuję jakieś dziwnie znajome ciepło w okolicach serca i patrząc na mój zaokrąglony brzuch wyobrażam sobie jak będę chodziła z małym dzieckiem w wózku i Ashtonem na spacery po Londynie. Z całą pewnością nie jest to coś o czym kiedykolwiek marzyłam, ale jeśli już mam być matką, to chcę nią być w odpowiedni sposób. Chcę kochać swoje dziecko i wychować je z Ashtonem. Wiem, że będziemy szczęśliwi.

Znowu podnoszę wzrok na swoje odbicie. Czuję jak w moich oczach zbierają się łzy. Czuję ucisk w piersi i już po chwili słone krople spływają po moich policzkach. Uśmiecham się, bo są to łzy szczęścia. Pierwszy raz w mojej głowie pojawia się myśl, że pomimo tego, ze będę matką będę szczęśliwa. Odczuwam nagłą ochotę zadzwonienia do swojego chłopaka, za którym już cholernie tęsknie i to właśnie robię.

- Halo? - mówię, kiedy chłopak odbiera telefon.

- Halo? Co się dzieje Spence? Kochanie... - od razu rozpoznaje, że płaczę.

- Nic, po prostu tęsknię - mówię.

- I dlatego płaczesz?

- Nie, dlatego dzwonię. Płaczę dlatego, że jestem szczęśliwa - tłumaczę.

- Ah, te kobiety - wzdycha Ash, ale po chwili oboje parskamy śmiechem. - Muszę kończyć Spencer. Idę na historię, bo nie wiem czy wiesz, ale kiedy ty tam się bawisz w Ameryce, ja tu się muszę męczyć w szkole - żartuje, a ja znowu parskam śmiechem, co jest ostatnio rzadko spotykane. Jestem wdzięczna Ashtonowi za to, że potrafi w tak prosty sposób poprawić mi humor. - Oczywiście żartuję. Odpoczywaj ile możesz, skarbie. Muszę iść. Pozdrowię od ciebie Cheasta.

- Ok. Kocham cię - pierwszy raz odważam się mu to powiedzieć wprost i wiem, że chłopak teraz jest najszczęśliwszą osobą na świecie i szczerzy się jak głupi.

- Ja też cię kocham. Pa.

*

Schodzimy razem ze Stellą na śniadanie, które przygotowuje nasza ukochana, stara kucharka - Lilah. Kobieta podaje nam śniadanie, a kiedy do jadalni wchodzi również Molly, kobieta obsługuje również ją. Czuję wibracje w kieszeni moich jeansów i wyciągam z niej telefon. Na ekranie widnieje wiadomość od mojej matki. Wydaje mi się, że mam przewidzenia, ale kiedy upewniam się, że to na pewno ona, biorę głęboki oddech i otwieram sms'a.

"Wiem, że jesteś w Nowym Jorku. Spotkajmy się."

Nie mam najmniejszej ochoty na spotkanie z tą kobietą, ale skoro ona już wie, że tu jestem, to nie ucieknę przed zobaczeniem się z nią.

Tonight (5SOS/ROOM94 fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz