21

1.8K 151 38
                                    

Ból całego ciała. To pierwsze co poczuł po przebudzeniu.
Powoli podniósł się do siadu i rozejrzał.
Już wiedział co było powodem jego złego samopoczucia. Kanapa i do połowy opróżniona karawka z whisky wszystko tłumaczyły.
Przetarł twarz rękoma.
Wszystko zaczęło go przytłaczać. Bal. Ucieczka Freyi, słowa Loreny i sama Lorena.
Postanowił wziąć prysznic i w końcu poukładać wszystko jak należy.

Odświeżony zszedł do kuchni, po kubek gorącej kawy, z nadzieją że ta postawi go na nogi.
Zastał tam jednak Lorene. Kobieta jakby nigdy nic siedziała przy blacie kuchennym popijając kawę.

-Jakbyś przyszedł do łóżka nie byłbyś teraz taki zmarnowany- powiedziała z lekkim uśmiechem.

Carlos uniósł brwi do góry w zdziwieniu.
Mimo, że poprzedniego wieczoru trochę wypił, dokładnie pamiętał jak z nią zerwał.

-Do łóżka? Nie sądzisz, że to w tej sytuacji raczej nie na miejscu?- zapytał.

-W jakiej sytuacji?

-W takiej, że od wczoraj już ze sobą nie jesteśmy- odpowiedział.

- Carlos, daj spokój nie chcesz chyba zniszczyć tego co jest między nami?-mówiła powoli zbliżając się do niego - Te wszystkie lata...-dodała kładąc dłoń na jego ramieniu.

Carlos gwałtownie się odsunął, zwiększając tym samym odległość między nimi.

-Wiesz dobrze, że między nami, oprócz seksu nie ma nic- powiedział omijając ją i podchodząc do ekspresu, po czym nalał sobie kawy.

-Jak to nic?! Ja cię kocham Carlos!- prawie zawyła z desperacji.

Jej słowa bardzo go zaskoczyły. Nigdy wcześniej nie składali sobie żadnych deklaracji. Żadne z nich nigdy nie oczekiwało tych dwóch słów. Byli parą, potem narzeczeństwem i tyle.

-Kochasz? -nadal nie mógł uwierzyć.
Lorena zrobiła minę małego szczeniaczka, patrząc na niego dużymi niebieskimi oczami.

- Tak Carlos.

Opuścił wzrok.
Nawet jeśli tak było, nie mógł z nią być. Nie kochał jej.

-Przykro mi, ale to koniec- powiedział i ponownie na nią spojrzał.

Po jego słowach jej twarz momentalnie pobladła.
Z miny małego pieska nic już nie zostało, zastąpił ją grymas wściekłości.

-Niech cię szlag! Ciebie i tą sukę! -wykrzyczała i pobiegła na górę.

Westchnął ciężko. Nigdy nie chciał jej ranić, ale zbyt mocno kochał Freye, by trwać w tym związku.

*
Punktualnie o szesnastej zjawił się w parku. Nie miał gotowego planu jak ustalili. Jak ona ustaliła. Tym razem postawił na improwizację.

Od samego rana zamiast zastanowić się jak wszystko odkręcić, myślał wyłącznie o zadziornej mulatce i jej pięknych brązowych oczach.

Siedząc na ławce tak bardzo odpłynął w swoje myśli, że nie zauważył gdy usiadła obok niego. Miała okazję bardziej mu się przyjrzeć. Ciemne, nie za krótkie włosy w artystycznym nieładzie.
Jego błękitne oczy błyszczały w popołudniowym słońcu, a skupiony wyraz twarzy dodawał mu charakteru.

-Podoba Ci się to co widzisz?- tak oto jednym z bardziej banalnych tekstów sprawił, że, czar prysł.

-Nie dodawaj sobie- odpowiedziała szybko.

- Nie muszę- zaśmiał się, ale widząc jej minę, szybko spoważniał.

- Jaki masz plan?- zapytała.

-W tym problem, że go nie mam- odpowiedział skrępowany, popierając szyję.

Tego się obawiała.
Teraz będzie musiała wziąć sprawy w swoje ręce.

-Wiedziałam, że nie można na ciebie liczyć- bąknęła odwracając głowę.
Ryan w tym czasie przesunął się do niej, owiewając ją swoim zapachem.
Odgadnął na bok jej długie ciemne włosy, na co momentalnie się do niego odwróciła i obrzuciła groźnym spojrzeniem.

-Możesz na mnie liczyć. Przecież możemy wymyślić coś wspólnie- oznajmił przysuwając się jeszcze bardziej.

-Nie zanadto się spoufalasz?-zapytała.

-Myślę, że mógłbym bardziej-wychrypiał zanurzając twarz w jej włosach.

Noell zerwała się z ławki, przez co omal z niej nie spadł. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Każdy inny facet, który próbował podobnych rzeczy w stosunku do niej kończył w najlepszym wypadku zwyzywany, a w najgorszym z jej kolanem wbitym w krocze.
Z Ryanem było inaczej.
Jej ciało i umysł reagowały na niego inaczej. Chociaż bardzo tego nie chciała, jego uśmiech sprawiał, że miękły jej kolana. Jego durne teksty, gdzieś w głębi nawet ją śmieszyły.
A oczy. Oczy wprost hipnotyzowały.

-Zeszliśmy z tematu- odchrząknęła- skoro nie masz planu, to może jakieś sugestie? -zapytała krążąc w kółko, byleby tylko nie usiąść obok niego.

- Napewno musimy ich ze sobą skonfrontować- odpowiedział pewnie.

-Tylko jak? Nie wiem czy zauważyłeś, ale w pracy jej dziś nie było- zironizowała.

Ryan jedynie przywrócił oczami na jej słowa.

-I ten twój dupkowaty przyjaciel też jakoś nie raczył się pojawić- dodała.

-Spokojnie Słodka, dajmy im trochę czasu, ile minęło doba?-odpowiedział.

-Nie ważne! Nie mam zamiaru bezczynnie się przyglądać jak moja przyjaciółka cierpi-powiedziała ignorując to jak ją nazwał.

Po jej wypowiedzi zapadła cisza. Oboje pogrążyli się w swoich myślach. Bardzo im zależało na szczęściu przyjaciół. Do tego stopnia, że Ryan wpadł na szalony pomysł.

-Myślę,  że jest coś co możemy zrobić- oznajmił, przerywając tym samym ciszę.

-Co takiego?-zapytała siadając obok.

Szeroki, podstępny uśmiech wpłynął na twarz Ryana.

Nie igraj z ogniem (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz