Gdy tylko wstało słońce wszczęto przygotowania do wyjazdu.
Nim się spostrzegł siedział już w samolocie pomiędzy Rojerem i Ivo, naprzeciw siedział Zero. Felcor nie lubił latać i powiedział, że będzie przed nimi. Obiecał mu, że wróci.
Nadal bał się lotu samolotem. Gdy ruszyli zacisnął rękę na dłoni starszego Arcany.
Od samego rana miał złe przeczucie, uczucie nasiliło się gdy wzbili się w powietrze.
-Coś nie tak?-spytał zatroskany Rojer.-Zaraz wrócisz do tego rogacza.-burknął myśląc, że tęskni za nim.
-Coś jest nie tak. W Vinie nauczyłem się, że to nic dobrego nie znaczy.-przypomniał sobie siebie gdy miał siedem lat i zignorował to uczucie niepokoju, później żałując gdy złodzieje omal go nie zabili zabierając ciężko zdobyte pożywienie. Dzięki temu zyskał pierwsze poważne rany, które nauczyły go nie lekceważyć żadnych oznak niebezpieczeństwa.
-Co masz na myśli?-zaciekawił się Zero.
-Witamy w prywatnych liniach lotniczych braci Reiens!-z kokpitu wyskoczyło troje bardzo podobnych do siebie blondynów.
-Kim wy jesteście?!-podniósł się Zero osłaniając młodszego razem z braćmi Arcana.
-My?-zapytali niewinnie.-Wrogami!-krzyknęli.
Rojer strzelił do nich, ale bariera wokół nich pochłonęła pocisk.
-Czyżby sławny najmłodszy syn rodziny Arcana? Twoje ataki na nic się nie zdadzą.-zaśmiał się niższy.-Ta tarcza pochłania wszystkie bronie. Jak ja kocham technologię!-zakręcił się wokół własnej osi mało nie upadając podtrzymując się najwyższego.
-Conor, spokojnie.-odezwał się wyższy wyciągając pistolet i strzelając do czerwonowłosego, który osunął się bezwładnie na podłogę.-Oh? Skąd te miny? Czy było wspomniane, że pochłania pociski od wewnątrz? Nie.
Młodszy ignorując jego monolog dopadł do niebieskookiego szukając jakiejkolwiek rany i poszukując pulsu.
-O nic się nie martw.-poczuł dłoń na ramieniu.-Tylko śpi.-zamachnął się chcąc uderzyć blondyna, lecz zniknął pojawiając się przy swoich kompanach.
Niedługo po nich padł Shirogane i drugi Arcana. Młody Yakuza zostając sam starał się osłonić swoich kompanów zrozumiał, że nie ma żadnych szans.
-Czego chcecie?!-rozglądał się gorączkowo w poszukiwaniu czegoś do obrony. Ucieczka była skreślona od razu, przecież byli na dużej wysokości.
-My? Nie. Jesteśmy płatnymi mordercami, działamy na zlecenie.-powiedział średni podchodząc do niego powoli jak do wystraszonego dzikiego zwierzęcia.
-Czyje?
-Nasz klient sobie tego nie życzył.-złapał go mocno za gardło podnosząc nad ziemię. Ścisnął kurczowo jego rękę wbijając w nią paznokcie, starając się wydostać z duszącego go uścisku.
-Puść...mnie...-wycharczał łapiąc powietrze i wierzgając nogami próbując go kopnąć.
-Jaki żywotny nam się trafił.-zaśmiał się Conor, gdy młodszemu udało się uwolnić trafiając blondyna kopniakiem w twarz.-Nie, Samuel?
-Tak.-odrzekł chwytając się za obolałą szczękę.-Co ty taki cichy, John?-zwrócił się do wciąż stojącego w tym samym miejscu mężczyznę.
-To ty.-stwierdził nagle Atsushi patrząc na wciąż cichego mężczyznę.-To przez ciebie ona umarła!-wykrzyczał wściekły biegnąc w jego kierunku chcąc go zranić, uderzyć, cokolwiek. Złapało go ramię Conora. Rzucał się w jego uścisku pragnąc się wydostać.-Puszczaj! Zostaw mnie!-powtarzał to w amoku, zatopił zęby w jego dłoni.Zskoczony puścił go, a on pobiegł do winowajcy powalając go na ziemię kopniakiem. Uderzał go na oślep chcąc, żeby poczuł to samo co on kiedy jego matka umierała. Lecz jego ataki nic mu nie robiły, leżał pod nim ze wzrokiem wbitym w okno samolotu.-Ej, dlaczego nic nie mówisz?! Dlaczego jej to dałeś?! Odpowiedz!
-Sama to wzięła, za nim zdążyłem jej to zabrać.-złapał go za kołnierz.
-Mogłeś dać jej antidotum!-krzyknął podciągając go na wysokość swojej twarzy.
-Antidotum było zbyt drogie, by dawać je zwykłej pro-przerwał uświadamiając sobie, że za dużo powiedział. Młodszy puścił go, martwym wzrokiem się w niego wpatrując.
-Moja mama była prostytutką?-zszedł z niego przypominając sobie mroźne i samotne noce gdy musiał się trzymać z dala od ich "domu". Kiedy chciał zostać, pierwszy raz go uderzyła, potem stała się bardziej zimna. Prawie się do niego nie odzywała, do domu mógł wracać okazjonalnie z jedzeniem, jeśli go nie miał, nie miał po co wracać.
Kiedy zaniepokojony krzykami wszedł do domu zobaczył go, stojącego nad nią z pustą fiolką w dłoni. Całkowicie ignorując starszego dopadł do swojej opiekunki rozpoznając skutki trucizny salandryjskiej.
On tylko położył mu dłoń na ramieniu i ze słowem "wybacz", wyszedł zostawiając ją na pewną śmierć. Wybiegł za nim krzycząc, by ją uratował, ale nie odwrócił się.
Kilka dni później został sierotą zdaną tylko na swoją łaskę.
-Wiem, że nie mogę ci tego w żaden sposób wynagrodzić, ale człowiek, który zlecił nam zabicie ciebie to twój ojciec.
-Dlaczego?-wyszeptał.
-Wiemy tylko tyle, że jest szefem mafii Yure. Zebrał naprawdę mocnych ludzi, chce na starciach mafii zdobyć pierwsze miejsce, tym samym promując swoją siłę.-powiedział Conor.
-Pozwól, że za spłatę choć części krzywdy przeze mnie popełnionej wobec ciebie zerwiemy z nim umowę.-wciąż nie będąc pewnym skinął głową.Resztę czasu nie odzywali się do siebie. On opiekując się nieprzytomnymi członkami, a oni obserwując go uważnie. Gdy samolot wylądował oni kłaniając się ulotnili.
Gdy jego kompani obudzili i spotkali jego Alphe, opowiedział o wszystkim bez zbędnych szczegółów.
CZYTASZ
Dziesiąty (poprawa)
Short StoryOpowiadanie bxb!!! Sceny +18 Nie lubisz, nie czytaj. Proszę o niekopiowanie i niewstawianie treści książki na jakichkolwiek forach/grupach itd, bez mojej wyraźnej zgody. Umiera szef Yakuzy, jego ostatnią wolą jest znalezienie Atsushi'ego Kamigawę i...