Nawet nie wiedział ile czasu spędził w objęciach swojego ojca, czas dla nich się nie liczył. Czuł się tak bezpiecznie.
Starszy obejmował go głaszcząc po głowie i szepcząc, że "wszystko będzie dobrze, synku" i "kocham cię", a on wypłakiwał swoje lata spędzone w Vinie, śmierć matki, to, że jest najniższą klasą, to, że boi się odrzucenia przez Felcora i swoją rodzinę.Młodszy zauważył, do złudzenia posturę podobną do Łowcy Śmierci. Zwłaszcza że nosił ich kombinezon.
Ocierając łzy wychrypiał.
-Łowca?
-Jestem zdziwiony, że mnie rozpoznałeś. Bez maski to nie to samo, prawda?-zaśmiał się podchodząc i kładąc tacę z gorącymi napojami na stolik koło łóżka.
-Tak. Nie myślałem, że jesteś taki młody i przy-przystojny.-wyznał patrząc na alabastrową skórę, karmelowe włosy do ramion i z grzywką do oczu, ale to brązowe oczy powodowały zawstydzenie chłopca. Były takie tajemnicze, skrywające niebezpieczeństwo, ale zarazem przyciągające do siebie.
-Dziękuję, Atsushi.-mruknął głębokim głosem wywołując ciarki na ciele młodszego.
Najstarszy odchrząknął znacząco przerywając ich wzajemne pożeranie się wzrokiem.
Heterochromik wziął jedną herbatę dla siebie, drugą podając starszemu Kokushibyō, widząc, że brązowooki ma swoją.
Gorący płyn zdziałał cuda na jego obolałe gardło, rozgrzewając również ciało.
-Obiecuję, że mafia Yure nie zaatakuję mafii Kokushibyō, nie licząc oczywiście Walk Mafii.-zaczął Ryu wciąż przebiegając palcami po włosach chłopca.-Ale poza tym nie będziemy was atakować, liczę o to samo z waszej strony.
-Zgadzam się.-podciągnął nosem mocniej wtulając się w swojego ojca.
-Mój mały chłopiec.-rozczulił się gdy młodszy kichnął mało nie rozlewając herbaty.
-Atsushi, będziemy musieli niedługo wracać. Twój mate.-prawie wypluł to słowo.-Będzie się martwił. Podobnie jak reszta.-dodał myśląc o pewnie już wyrywającym sobie z głowy włosy Rojera.
-Nie mam ochoty tam wracać.-wyznał.-Jeśli to nie byłby problem mogę spać u ciebie?-zwrócił się do karmelowowłosego robiąc oczy szczeniaczka.
-O co chodzi?-zapytał lekko zdezorientowany szef mafii Yure.
W skrócie Łowca wyjaśnił mu wszystko, a gdy zły, a raczej wściekły ojciec Atsushi'ego chciał ruszyć, by przyłożyć temu białowłosemu szczylowi, który nie zasługuje choć na spojrzenie swojego syna, jak go sam nazwał, ledwo został przez nich powstrzymany.
-Tato!-warknął zły, czując jak jego humor idzie w diabły.
-Przepraszam, synu.-powiedział skruszony.-Przyjdę do ciebie jutro albo jeszcze dziś. Bądź silny, mój synu.
-Tak. Dziękuję.
Nieco zawiedziony z powodu założenia maski przez Łowcę ruszył z nim do jadalni ze smakiem zjadając całe śniadanie, a raczej wczesny obiad z brązowookim. Jego oznaczenie, które nadał mu Alpha zaczęło dziwnie piec, nie zwracając uwagi na to kontynuował rozmowę ze starszym. Jednak gdy stało się nie do zniesienia, podniósł się z miejsca niemal intuicyjnie kierując się do łazienek. Czuł jak serce wywija fikołki w jego klatce piersiowej gdy otwierał jedną z kabin, to co tam zastał niemal zwaliło go z nóg.
Jego...jego mate właśnie zdradzał go z Walterem, byli tak zajęci sobą, że ich nie zauważyli.
Łowca otrząsając się z szoku złapał osuwającego się na kolana młodszego zakrywając jego oczy.
Para w końcu zauważając ich przybycie przerwała, a białowłosy chciał sięgnąć w kierunku młodszego zatrzymał się widząc broń skierowaną w jego kierunku.
Młodszy w końcu rozumiejąc co się stało wydał z siebie krzyk rozpaczy wyrywając się z ramion karmelowowłosego i pognał w jedynym zapamiętanym kierunku: do apartamentu swojego ojca, potrącając przy tym parę osób. Rozdrapywał miejsce oznaczenia do krwi pragnąc, by zniknęło ono z niego, by zniknęły czułe słówka, którymi obdarzał go zielonooki, by zniknął dotyk, który palił jego ciało.
Dobijając się do apartamentu Yure nie mógł oddychać, gdy nikt mu nie otwierał osunął się na ziemię zwijając w kłębek. Czując mdłości zwymiotował całe śniadanie dusząc się.
W końcu ktoś otworzył drzwi, wyjrzała zza nich głowa jakiejś kobiety, która zniknęła zaraz wołając imię starszego Kokushibyō.
Starszy widząc jego stan wciągnął go do środka zatrzaskując drzwi przed ciekawskimi spojrzeniami.
-Szybko, dajcie worek.-przycisnął go do ust młodszego każąc w niego oddychać, na szczęście powoli odzyskał oddech, rozpłakując się i wciąż rozdrapując ranę.-Atsushi?! Co się stało?!
-O-o-n....m-mnie...-rozpłakał się wpadając w histerię czując niemal jak jego serce roztrzaskuje się na kawałki.
-Już, już. Spokojnie.-przytulił go. Niedługo potem ciało Atsushi'ego rozluźniło się, a on sam zemdlał z wycieńczenia. Podniósł go rozkazując przynieść ręczniki, koce i coś do przebrania kierując się z nim do łazienki.
Rozebrał go widząc jego blizny oraz przeraźliwą szczupłość. Przemysł go i osuszył przyniesione ręczniki, ubrał w lnianą koszulę przedtem odkażając i bandażując rany, które sobie zadał. Przykrywszy go kocem zaniósł do swojego pokoju i okrył drugim nakryciem.
Młodszy wciąż trzymał kurczowo dłoń starszego drugą zaciskając bezwiednie, a z oczu wciąż płynęły mu łzy, które skapywały na poduszkę.
Do pokoju wpadła zaraz cała kompania oczywiście bez białowłosego. Uciszył wszystkich jednym wściekłym spojrzeniem, nie bez powodu był Alphą I.
-A-atsushi.-wyszeptał niepewnie czerwonowłosy pochodząc do nich i opadając przed nimi na kolana. Był w jeszcze gorszym stanie, niż po pobycie w Vinie.
Złapał kruchą dłoń młodszego i przycisnął do niej swoje usta.-Nie wyczuwam pulsu!-krzyknął sprawdzając jeszcze raz dla pewności. Od razu zaczął go reanimować krzycząc, by wezwali jakiegoś lekarza.
CZYTASZ
Dziesiąty (poprawa)
Short StoryOpowiadanie bxb!!! Sceny +18 Nie lubisz, nie czytaj. Proszę o niekopiowanie i niewstawianie treści książki na jakichkolwiek forach/grupach itd, bez mojej wyraźnej zgody. Umiera szef Yakuzy, jego ostatnią wolą jest znalezienie Atsushi'ego Kamigawę i...