Rozdział XXIV

189 17 1
                                    

Sceny+18

Atsushi patrzył na najlepszych członków, których ściągnął Zero z niejakim zdziwieniem. Myślał, że ich jest o wiele mniej. Jak mógł z ponad dwustu osób wybrać najlepszą piętnastkę?


Obserwował ich jak kłaniają się przed nim i przedstawiają, kojarzył ich z dokumentów tylko skrytobójcy przedstawiali mu się z pseudonimów. Bracia Amon i Mamon, Blood Knight, Łowca śmierci, Demon, Marionetkarz i Sonic.
Było wielu ludzi, którzy nosili przy sobie broń białą.


W oczy rzuciła mu się wysoka ciemnoskóra kobieta dzierżąca w dłoni topór, a na plecach łuk i strzały.


Jak się nie mylił nazywała się Bianka Cruller, pierwsza Beta III w swojej rodzinie.

***


Nim się spostrzegł zaczęły się pojedynki. Pierwsi zmierzyli się wysoki i smukły blondyn ze szpadą z równie co on wysokim czarnoskórym mężczyzną z ciężkim mieczem.
Obserwował uważnie wychwytując braki giętkości w ruchach miecznika, a szybkości u blondyna.
Mimo wszystko pojedynek wygrał brunet zwycięsko unosząc broń.
Kolejni walczyli, a on poznawał coraz więcej rodzaji broni.
Oka nie spuszczał jednak ze skrytobójców będąc pod wrażeniem ich precyzji.

Około północy przedstawiona została najlepsza trzydziestka, miał wybrać kto zostanie wcielony do jego drużyny.
Wstał z kolan swojego Alphy podchodząc do nich i krążąc wokół. Analizował ich sposoby walki, próbując wywnioskować kto będzie najlepszym wyborem.
Czuł, że on też jest pod ich bacznym okiem.


Nie ufali mu, to naturalne, w końcu to dopiero drugi raz gdy się spotkali.
Stanął przed nimi.


-Po trudnej decyzji postanowiłem wybrać:
-Marionetkarz,
-Łowca Śmierci,
-Demon,
-Bianka Cruller,
-Erwin Sidorv,
-Sasha Markov,
-Karim Nur,
-Chén Wú,
-Abe Toin,
-Okuri Nirasawa,
-Lim Bae,
-Connor Lee,
-Robert J. Wilson,
-Eva Lilith,
-Barnaby Joshua.


Wszyscy wymienieni wystąpili o dwa kroki do przodu.


-To dla nas zasczyt!-krzyknęli wspólnie kłaniając się.


-Kłamstwo.-powiedział zaskakując ich.-Wcale tak nie uważacie. Myślicie: przyszedł dzieciak, który chcę nimi rządzić, a oni muszą wypełniać jego zachcianki. Wiem, że to samolubne z mojej strony.-uklęknął przed nimi, kłaniając się tym samym dotykając głową ziemi.-Ale, czy chcielibyście być w mojej drużynie?-nie zważając na nalegania wciąż tkwił w tej pozycji. -Felcor! To ich decyzja!-krzyknął słysząc jego warczenie. W odpowiedzi usłyszał huk, który był spowodowany uderzeniem ogona o ziemię z dużą siłą.


Poczuł dotyk na ramieniu, ostrożnie z wachaniem spojrzał na dłoń należącą jak się okazało do Joshua'y.


-W porządku. Zgadzamy się.-rzekł podając mu dłoń i pomagając wstać.


-Naprawdę?-spojrzał na pozostałych.


-Tak.-potwierdzili.


-Cieszę się!-powiedział, a jego oczy rozbłysły.


Nagle upadł na kolana czując zalewającą go gorąc.
Serce biło jak oszalałe, nogi drętwiały, a członek błagał o uwolnienie.


-Felcor!-zawołał zrozpaczony nie mogąc się poruszyć, te dzikie spojrzenia pozostałych nie ułatwiały mu niczego.


Rojer stanął przed resztą dając im tym samym ostrzeżenie.


Białowłosy wziął go w ramiona wywołując tym samym niechciane jęki ze strony młodszego. Wczepił się w starszego gryząc jego bark, pragnąc by zabrał go do pokoju.


Nie wiedząc nawet kiedy wylądował na łóżku, a niecierpliwe dłonie rozrywały jego odzież dając ukojenie podrażnionemu ciału.


Gdy nic się nie działo otworzył oczy i spojrzał na rogatego.


-Dlaczego mi nie powiedziałeś, że rany nadal krwawią? Ja cię tak zraniłem?-przejechał palcami w pobliżu ran zbierając trochę krwi. Młodszy wygiął się w łuk, jęcząc.-Okropne.


-T-to nic.-zaprzeczył chcąc go dosięgnąć i przytulić. Starszy odsunął się od niego powodując zrozpaczony jęk. Białowłosy sięgnął do szuflady po lek odkarzajacy i waciki, przemywał jego rany nie zwracając na próby odciągnięcia uwagi przez te chętne ciało. Obrócił go na plecy zwracając uwagę na maź wypływającą z pomiędzy jego pośladków zmieszaną z krwią.

-Atsushi!-warknął wściekły widząc rozerwaną skórę.-Dlaczego nic nie powiedziałeś?!-użył głosu Alphy zmuszając go do odpowiedzi.


-P-ponieważ nie chcia-chciałem cię martwić.-odpowiedział że łzami w oczach.


-Nie rób już tak więcej.-przytulił go. Młodszy poruszył się niespokojnie ocierając kroczem o brzuch mężczyzny.-Nie. Jesteś za mocno poraniony, nie możemy.-przytrzymał jego ramiona odciągając go od siebie.-Rojer się tobą zajmie.-wstał i wyszedł bez słowa pożegnania, zaraz potem wszedł czerwonowłosy.


-Dziesiąty.-wyszeptał widząc w jakim jest stanie. Dobrze teraz rozumiał, dlaczego rogaty go zostawił. Jakby został mógłby mu zrobić większą krzywdę niż podczas ich wspólnej nocy.


Młodszy jeździł dłoni po ciele omijając strategiczne, wołające o dotyk miejsca, zbyt zawstydzony wzrokiem, który wbijał w niego niebieskooki.
Usiadł za nim, jego opierając o siebie.


-R-Rojer?-wyszeptał niepewnie gdy jego oczy zostały zasłonięte.


-Ciii. Zrób to, wyobraź sobie, że to Felcor.-przejechał dłonią po jego ciele zachaczając o sutki.


W końcu przełamując zawstydzenie złapał swojego członka w dłoń czując jakby pod powiekami rozbłysły gwiazdy.


Wyobrażając sobie, że to białowłosy wykonywał posuwiste ruchy, jęczał głośno wołając jego imię.


-Zemdlał?-powiedział do siebie zdziwiony Arcana. Położył go przykrywając narzutą. Skulił się, przytulając do poduszki.


Jak to dobrze, że uważał go za brata i jego feromony na niego nie działały.
Z jednej strony chciał udusić białowłosego, a z drugiej podziękować za opuszczenie młodszego.
Przez zrozpaczone wołanie młodszego miał ochotę zabić rogacza.
Miał tylko nadzieję, że wróci szybko.

Dziesiąty (poprawa)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz