Rozdział 27

399 73 6
                                    

Otwieram oczy i natychmiast mam ochotę je znów zamknąć. Jestem cała mokra, bo za grubo ubrałam się do snu, a w namiocie zrobiło się bardzo ciepło. Usta szczypią mnie, ponieważ mi popękały. W buzi mam okropny smak, którego natychmiast chcę się pozbyć.

Sięgam po butelkę z wodą mineralną. Dzięki Dan, że o tym pomyślałeś! A skoro już o Danie mowa, to chrapie właśnie obok. Muszę się wydostać z tej ciasnej przestrzeni.

Rozpinam cicho zamek i wystawiam głowę, by najpierw zbadać teren. Czuję się okropnie, więc wyglądam pewnie dwa razy gorzej. Nie chcę, żeby Mandy czy Ingrid oglądały mnie w takim stanie.

Z prawej czysto. Z lewej... Oczywiście, któżby inny mógł już nie spać? James! I wygląda perfekcyjnie. Żadnych śladów zmęczenia. Szybko cofam się z powrotem do namiotu. Telefon wibruje obok mojej torby.

James: Widziałem Cię.

O matko. I co z tego? Siłą mnie stąd nie wyciągnie, a ja nie mam zamiaru na razie wychodzić.

Siadam w miejscu, gdzie spałam i zdejmuję bluzę. Z opustoszałej torby zakupowej wyciągam gumy do żucia i wkładam jedną do buzi. A co tam, wezmę też drugą.

Zabrałam ze sobą małą torebkę z najpotrzebniejszym rzeczami. Przeszukuję ją teraz w poszukiwaniu szczotki do włosów i kosmetyków.

Przeglądam się w małym lusterku i faktycznie jest źle, ale nie tragicznie. Usiłuję przywrócić się do ładu, a kiedy już nic więcej nie mogę poprawić, ubieram okulary przeciwsłoneczne i wychodzę na zewnątrz, gdzie nadal nie widać nikogo poza Jamesem.

– Hej – witam się z nim i siadam obok niego na ławce z widokiem na wodę.

– Cześć. – Patrzy na mnie i uśmiecha się.

– Wszyscy śpią?

– Nie wiem, nie każdemu wchodzę do namiotu. – Nawiązuje do minionej nocy, a mnie robi się trochę cieplej. – Keith śpi, a Mike nie. Poszedł do domu i ogarnia jakieś jedzenie dla wszystkich. Podejrzewam, że inni też mogą tam być.

– Och, przecież nie musiał. Która właściwie jest godzina? – pytam, bo nie mogę sobie przypomnieć, którą wyświetlał mój telefon, gdy czytałam esemesa od niego.

– Dochodzi dwunasta.

Nie spodziewałam się, że już tak późno, ale poszliśmy spać nad ranem, więc właściwie nie jest tak źle.

– Myślisz, że mogę już prowadzić?

– Piłaś tylko piwo, więc raczej tak.

– Dużo piwa!

Patrzy na mnie kpiąco.

– Aniołku... – Śmieje się.

– Wiesz co? Jesteś okropny. – Również się śmieję. – Idę obudzić Dana.

Jak mówię, tak robię.

Mój przyjaciel ewidentnie ma dość życia. Otwiera oczy i zasłania je ręką. Podaję mu wodę, a on siada i wypija pół butelki. Zdejmuje koszulkę i zostaje w samych spodenkach. Wychodzi z namiotu i resztę wody wylewa sobie na głowę. Wygląda uroczo z tymi mokrymi włosami i kropelkami kapiącymi mu na twarz.

– Od razu lepiej. To było godne rozpoczęcie wakacji – stwierdza. – Dzięki, że mnie zabrałaś.

Przytula mnie do swojego nagiego torsu. Ma mokre ciało, więc moja koszulka delikatnie nasiąka wodą.

– Cieszę się, że tak dobrze się dogadujesz z chłopakami z zespołu.

Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy, nadal go obejmując.

Dream Big #1 ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz