Wpadam do domu jak oparzona. Wszystko mnie drażni, więc aby nie rozpieprzyć każdej rzeczy, która jest w zasięgu mojej ręki, zamykam się w sypialni. Nie chcę z nikim rozmawiać. W duchu modlę się, żeby nikt nie zauważył mojej nieobecności w szkole. Nie potrafię pojąć tego jaj mogłam być tak naiwna. Dlaczego każdy chłopak, któremu w jakimś stopniu zaufałam, musi być skończonym frajerem? Oddać serce złemu chłopcu to jak nałożenie pętli na szyję. Niby szybko możesz wszystko zakończyć, ale wystarczy jeden błąd i cierpisz do końca życia.
Pukanie do drzwi przerywa moje idiotyczne zgrywanie filozofa.
– Trixie, wiem, że tam jesteś. – słyszę głos Aidena po drugiej stronie.
– Odwal się. – odpowiadam szybko.
– Przestań dąsać się na cały świat, bo to nie on zawinił.
– Gówno mnie interesują twoje rady.
Do moich uszu dociera szmer w zamku. Chwilę później obserwuję jak klucz przekręca się i drzwi zostają otwarte. Niewiele myśląc chwytam za lampkę. Zielone oczy chłopaka rozszerzają się w zdziwieniu.
– Ale ty zdajesz sobie sprawę z tego, że przybywam w pokoju? – śmieje się, ukazując tym samym urocze dołeczki. – Wszystko gra?
– Jesteś taki głupi na serio czy jedynie udajesz? – prycham i odstawiam lampkę na nocną szafkę, gdzie wcześniej stała. – Każdy dookoła mówi mi, że powinnam się zabić. Tak, wszystko gra.
– Nie każdy. – zauważa. – Ja tak nie mówiłem.
– No to może nie przyznawaj się do tego publicznie, bo cię jeszcze wyśmieją. Daj mi spokój... Nie mam ochoty na idiotyczne rozmowy.
– Blake cię potrzebuje. – wypala nagle, a ja na moment zamieram. – Jest przy skałach i szczerze to średnio mogłem się z nim dogadać, mimo że zapewnia, że jest trzeźwy... Jesteś ostatnią deską ratunkową.
– Niech radzi sobie sam. – odpowiadam sucho i zatrzaskuję drzwi tuż przed nosem Aidena.
Nie mam zamiaru ratować kogoś, kto jeszcze niedawno chciał mi wpakować kulkę w czoło, a następnie zostawił mnie na pustyni.
Staram się zająć czymś pożytecznym, ale mój wzrok ciągle krąży między zegarkiem, a Ruthenfordem, wystukującym nerwowo jakieś wiadomości w telefonie. Dlaczego ja wciąż pakuję się w jakieś beznadziejne sytuacje?
– Zbieraj się, bo sama sobie nie dam z nim rady. – mówię, szybko chwytając kluczyki od auta.
– Sytuacja się trochę skomplikowała... – słyszę, gdy już chcę wyjść.
– Co to niby znaczy?
– Tam nie jest teraz bezpiecznie i myślę, że lepiej będzie jak zostaniesz.
– Jak to nie jest bezpiecznie? – pytam lekko zdezorientowana.
– Po prostu zostań w domu. – odpowiada Aiden, a następnie mija mnie i wychodzi.
Przez moment wpatruję się w drzwi, a gdy już nie słyszę silnika, również opuszczam dom. Wiem, jestem idiotką.
Wsiadam do poobijanego, starego Mustanga, którego ojciec nie zdążył przehandlować na dragi. O dziwo odpala za pierwszym razem. Ruszam z piskiem opon, nie przejmując się tym czy złamię dziś jakieś przepisy. Czuję okropny niepokój, ponieważ prawda jest taka, że nie mam bladego pojęcia co zastanę na miejscu.
Rzadko jeździłam na skały, bo zwykle przebywał tam Evans. Każdy w szkole wie, że jest to jego miejscówka.
Zatrzymuję samochód dokładnie obok tego, który należy do Blake’a. Niedaleko dostrzegam rudą czuprynę Michaela, więc ruszam w jego stronę. Powoli zwalniam, gdy zauważam Daniela i kilku nieznanych mi kolesi. Po dłuższej obserwacji, jednak wśród nich rozpoznaję Chrisa Cartera – syna burmistrza Damford.
Blake siedzi na kamieniu i z niewiarygodnym spokojem popala papierosa. Aiden zauważa mnie, a jego mina mówi, że ma ochotę mnie zamordować.
– Czy ty czasami się kogoś słuchasz? – wybucha, tym samym zwracając na mnie uwagę wszystkich zebranych.
– Jest i powód całego zamieszania! – woła teatralnie Chris. Cofam się o krok, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem jedyną nieuzbrojoną osobą. – Już nas opuszczasz? Ominie cię cała zabawa.
Carter zawsze był znany w tych okolicach z braku szacunku do dziewczyn oraz zasłaniania się pozycją ojca. Nikt go raczej nie brał na poważnie, ale wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że potrafi być nieobliczalny. W swoim mieście natomiast miał nieskazitelnie idealną opinię. Jego bezczelność działała mi na nerwy, a niestety z niewiadomych mi przyczyn kolegował się z Danielem.
– Co tu się dzieje? – pytam, starając się stłumić drżący głos.
– Nic ciekawego, wracaj do domu. – warczy Blake.
– Niech zostanie. – Chris sięga po pistolet, co jest dla mnie znakiem, że powinnam zostać tam gdzie aktualnie stoję. – Widzisz, Trixie... Twój nowy chłopak nie powinien był ciebie dotknąć. Bardzo się nam to nie spodobało. I skoro zaszczyciłaś nas swoją obecnością to cała nadzieja leży w tobie. Co proponujesz nam w zamian za jego życie?
Spoglądam na Blondyna, ale jego wzrok jest beznadziejnie milczący. A liczyłam na jakiś pomysł...
– Nie mam zamiaru się z wami targować. – wypalam. – Nie jestem niczyją własnością.
– W takim razie może łatwiej będzie sprzątnąć ciebie, co? Nawet mam już genialny plan. Jutro rano Szeryf usłyszy wzruszającą historię o tym jak chciałaś odejść od Evansa, ale on nie zgadzał się i w rezultacie zabił cię z wielkiej rozpaczy.
Jeden z nieznanych kolesi podchodzi do mnie, a następnie popycha w stronę Blake’a.
– Wiesz co masz robić, Evans. – odzywa się Daniel. – Jeden mały strzał i jesteśmy kwita.
Stoję bez ruchu, co chwila zapominając o tym, że powinnam oddychać. Blake podchodzi do mnie bliżej i przytula. Ta chwila byłaby urocza, gdyby nie spluwa przyłożona do mej skroni.
– Kiedy usłyszysz strzał, biegnij do mojego auta i nie oglądaj się za siebie. – szepcze chłopak, czule głaszcząc moje plecy. – Kluczyki są w stacyjce.
Kompletnie nic z tego nie rozumiem, ale to nie pora na zastanawianie się. Tuż przy mojej głowie słyszę głośny huk, przez co zostaję ogłuszona. Mam ochotę skulić się i zniknąć, ale mimo wszystko robię to co kazał Blake. Tym razem jestem przerażona, ale to nie o swoje życie się martwię...
Wpadam do auta i przekręcam kluczyk, by uruchomić silnik. Nie potrafię uspokoić oddechu, przez co nie odjeżdżam zbyt daleko. Obraz przede mną rozmazuje się, a dość blisko wciąż słychać wystrzały. Nie powinno mnie tu być. Próbuję przeanalizować to co się przed chwilą wydarzyło. Czy to jest właśnie zapłata za kilka chwila w ramionach Evansa? Może w takim razie nigdy nie powinnam była wpuścić go do swojego i tak już nędznego życia...
Ponownie odpalam silnik i tym razem dojeżdżam do domu. Nie wysiadam jednak od razu. Patrzę na drżące dłonie, zastanawiając się czy nie lepiej by było, gdyby jednak strzelił do mnie. Przecież mógł zakończyć to wszystko raz na zawsze. Tak byłoby lepiej dla nas obojga. Ocieram łzy i opuszczam samochód.
W domu panuje grobowa cisza. Pustym wzrokiem wpatruję się w sufit, dokładnie tam, gdzie kula pozostawiła po sobie ślad. Niestety tym razem kanapa nie przynosi upragnionego ukojenia.
Zrywam się na równe nogi, gdy tylko drzwi wejściowe otwierają się. Z ulgą wypuszczam powietrze, gdy moim oczom ukazuje się cała czwórka. Nie wyglądają zbyt dobrze, ale żyją. Na widok Evansa serce zaczyna mi łomotać. Chciałabym teraz wtulić się w niego i po prostu milczeć...
– Jeżeli ktoś ci mówi, że masz zostać w cholernym domu to nie oznacza to, że możesz z niego wyjść! – wybucha Blake, a moja chęć przytulania pryska jak bańka mydlana. – Dalibyśmy sobie radę, ale wielka księżna Williams jak zawsze musiała wszystko spieprzyć!
Chłopak podchodzi do mnie i popycha. Ledwie udaje mi się złapać równowagę.
– Teraz już nie jesteś taka cwana? – pyta wściekle. – No dalej, rozrycz się, bo to potrafisz robić najlepiej!
– Stary, zostaw już ją. – woła Dean, dostrzegając, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
– Bo co? – Evans odwraca się w stronę chłopaków. – Ona ciągle się na mnie wyżywa, gdy się wkurzy. Dlaczego to ja mam ciągle obrywać? Niech też sobie pocierpi.
To dzieje się zbyt szybko. Najpierw dobrze znany mi huk, a następnie potworny ból w ramieniu. Powoli przenoszę wzrok na lewą rękę, a gdy widzę krew, robi mi się słabo. Nie bardzo wiem co się dzieje dookoła mnie. Ktoś próbuje mi pomóc... Aiden chwyta mnie za prawą rękę, ale wyrywam się.
– Nie dotykaj mnie. – syczę, gdy w końcu dociera do mnie co się wydarzyło. – Wynoście się. Wszyscy wypieprzajcie z mojego życia.
– Uważaj, bo się ciebie posłuchamy. – parska Evans.
Bez wahania podchodzę do niego i uderzam w twarz.
– Nigdy nie będziesz lepszą wersją siebie. – mówię, ledwie powstrzymując łzy. – W tobie nie ma ani grama dobra.
Opadam na zimne kafelki w łazience i rozklejam się jak małe dziecko. Mam wrażenie, że serce krwawi mi mocniej niż ramię.
Nagle do środka wchodzi Mike, a chwilę później siada obok mnie. Ma raczej nietęgą minę.
– Chyba już mam radę na to wszystko. – szepcze. – Daj sobie spokój, Trixie. Zapomnij o nim.
– I mówisz mi to, bo...
– Bo pierwszy raz zwątpiłem w niego.###
Chyba i ja się zastrzelę... Napisałam 12 stron małego zeszytu, w pliku były to całe 3 strony z kawałkiem, a tu wychodzi 1300 słów. No to jest chyba jakiś żart...
Chyba nawet lubię ten rozdział, kiedy go przepisywałam czułam taką wielką złość na Evansa. Chyba powoli wczuwam się w Trixie, więc może teraz będzie łatwiej.
CZYTASZ
Szklane Marzenia
RomanceOna walczyła o to by być szczęśliwą, a on to szczęście chciał jej zabrać. Oboje jednak posiadali głęboko ukryte szklane marzenia. Strzegli ich za wszelką cenę, bo łatwiej jest zbić szkło niż je wytworzyć. A przecież marzenia nie bolą... boli ich zan...