...Kochanie...

252 29 31
                                        

Dochodzi piąta nad ranem, gdy zrywam się niespokojnie z łóżka. Pistolet Evansa, który położyłam na nocnej szafce, zniknął, a z salonu dochodzą do mnie głosy osób, których nie mam ochoty teraz widzieć. Czyli najwyraźniej plan jest taki, że będą mnie nachodzić o każdej porze, aż doprowadzą mnie do stanu godnego miejsca w szpitalu psychiatrycznym lub na cmentarzu. Niedoczekanie.

– Jeżeli myślisz, że możesz tu przychodzić kiedy masz na to ochotę, to jesteś w ogromnym, a nawet kolosalnym błędzie. – mówię, gdy wchodzę do salonu.

– Myślę, że nawet zaczniesz dla nas gotować. – odpowiada Evans, a jego koledzy wybuchają śmiechem. – Przykro mi Trixie, ale każdy z nas ma spore problemy w domu, więc...

– Więc postanowiłeś urządzić tu sobie przytułek dla bezdomnych. – wtrącam. – Szukajcie szczęścia gdzieś indziej.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że mamy w dupie twoje zdanie? – pyta Michael Westwick.

– A ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś rudy? – odpowiadam, wykorzystując do tego wygląd chłopaka. – Oni się z tobą zadają, bo są daltonistami.

Mike prycha jedynie. Niestety muszę przyznać, że rude włosy oraz genialne piegi jedynie dodają mu uroku. Daleko mu do typowego rudzielca bez przyjaciół, z którego każdy się śmieje.
Mój wzrok przyciąga rozbawiony Dean, dla którego też mam niewielki pocisk.

– Z czego niby się śmiejesz? – pytam. – Jesteś murzynem. W horrorze zginąłbyś pierwszy.

– Weź ją ucisz, Stary. – wkurza się Allen, swoje słowa kierując do głównodowodzącego.

Blake podnosi się z kanapy, a następnie rusza w moim kierunku. Nim spostrzegam, zostaję wepchnięta do sypialni. Mój zdezorientowany wzrok napotyka jego, doprawdy, tajemnicze spojrzenie. Zaczynam odczuwać delikatny dyskomfort, gdy ta chwila trwa zbyt długo. Chłopak chyba orientuje się, że to trochę dziwne patrzeć w milczeniu na drugą osobą. Odchrząkuje, a następnie dotyka swoich włosów, by przeczesać je palcami.

– Przeginasz, Mała. – stwierdza krótko.

– Ja przeginam? – otwieram szerzej oczy. –  Przypominam, że to wy włamujecie się do mojego domu i otwieracie w nim hotel dla nastoletnich pseudo gangsterów.

– Dlaczego ty musisz być taka pyskata?– to pytanie budzi we mnie równe zdziwienie co poprzednie stwierdzenie. – Serio, Williams. Gdybyś tyle nie gadała to byłbym w stanie nie zwrócić na ciebie uwagi. Ty jednak musisz dodać swoje pięć centów do każdego mojego słowa.

– Nie wiem jaki misterny oraz złowieszczy plan ułożyłeś w tych swoich śladowych ilościach niby móżdżku, ale nie uda ci się, Evans. A teraz wyjdź z mojego pokoju, ponieważ chciałabym przygotować się do szkoły.

Blake zamiast odwrócić się w stronę drzwi, podchodzi bliżej mnie i nachyla się tak, by spojrzeć mi prosto w oczy.

– Jedyną osobą, którą możesz obwiniać za swoje aktualne życie, jesteś ty sama. – mówi z nadzwyczajnym spokojem. – Pyskuj tak dalej, a coraz bardziej będziesz rozpalać we mnie chęć do posiadania ciebie w każdy możliwy sposób. Jak będziesz potulniejsza to może mi się kiedyś znudzisz. A teraz, Maleńka, szykuj się, bo nie będę na ciebie wiecznie czekał, a dziś jedziesz ze mną.

– Po moim trupie. – wypalam.

– Nie każ mi tego robić. – odpowiada, szczerząc się i odkrywając kawałek pistoletu, który skrywa pod bluzką.

Gdy w końcu zostaję sama w pokoju, wypuszczam głośno powietrze. Mam wielką ochotę rzucać wszystkim co znajduje się dookoła mnie. Nie mam choćby krzty zamiaru podporządkować mu się, nawet jeśli to by sprawiło, że dałby mi święty spokój. Poza tym jakoś w to nie wierzę, tak samo jak w żadne inne jego słowa. Robi mi się słabo na samą myśl o tym, że pojadę z nim do szkoły. Nie chcę sobie nawet wyobrażać tych wszystkich spojrzeń oraz plotek.
Jedynym plusem tego co się dzieje, jest to, że nie myślę o Danielu i Charlotte. Evanowi skutecznie udało się zająć większość moich myśli.
Kiedy nadchodzi pora na jechanie do szkoły, słyszę jak chłopcy wychodzą z mojego domu. Z cichą nadzieją na to, że nie zastanę Evansa w salonie, opuszczam sypialnię. Nadzieję szlag jasny trafia, gdy dostrzegam Blondyna leżącego na kanapie. W mojej głowie pojawia się stwierdzenie, że jest on naprawdę przystojny. Mam ochotę za to sobie przywalić. Myślenie w ten sposób o kimś kogo chce się zabić, jest przyczyną wielu jednorazowych numerków, nie daj Bóg wpadek oraz toksycznych związków.

– Przebierz się. – mówi, podchodząc do mnie.

– Bo co? – prycham i poprawiam sukienkę w czarne i białe paski.

– Bo będę chciał od ciebie czegoś więcej niż gotowanie.

– Pieprz się, Evans i skoro już się zadeklarowałeś to zawieź mnie do tej cholernej szkoły.

Blondyn chce coś powiedzieć, ale nie pozwala mu na to dźwięk dzwonka. Lekko podskakuję ze strachu, bo już zdążyłam zapomnieć, że posiadam coś takiego jak dzwonek. Pokazuję Evansowi, że ma zostać tam gdzie stoi, a sama idę sprawdzić kogo licho niesie. Mój szok sięga granic, gdy po drugiej stronie drzwi dostrzegam Daniela.

– Cześć, Bellatrix... – wita się niepewnie. – Pomyślałem... pomyślałem, że może byś chciała jechać ze mną i przy okazji pogadać.

Stoję w osłupieniu, myśląc jedynie o tym, że nic się w nim nie zmieniło. Zawsze byłam dla niego jedynie Bellatrix. Nigdy nie słyszałam pieszczotliwych określeń, przywołujących na myśl Zoo, ani nawet zdrobnień swojego imienia.

– Kochanie, kto to? – słyszę za sobą i już kompletnie zamieram. Mój mózg właśnie popełnia samobójstwo, a ja mam ochotę iść w jego ślady. Odwracam się powoli, by zobaczyć Evansa ubranego jedynie w spodnie. Ja chyba mam jakiś chory sen.

– Widzę, że nie mamy już o czym rozmawiać. – stwierdza Dan, wycofując się. – Do zobaczenia w szkole.

Zamykam drzwi i natychmiast popycham Blondyna, który najwyraźniej jest rozbawiony zaistniałą sytuacją.

– Zabiję cię. – warczę, popychając go kolejny raz.

– Powodzenia, Kochanie. – sposób w jaki akcentuje słowo „Kochanie”, doprowadza mnie do szewskiej pasji, więc próbuję go uderzyć.

Niestety obie moje ręce zostają unieruchomione. Chłopak ściska mnie za nadgarstki, mając wyraz twarzy przepełniony dumą.

– Nienawidzę ciebie tak bardzo, że gdybyś płonął, oblałabym cię benzyną, sprawdzając czy równo się przypiekasz. – wycedzam przez zęby.

– Powinnaś się cieszyć, że da ci już spokój.

– Za parę minut wszyscy w szkole będą myśleć, że jesteśmy parą! – krzyczę. – Jesteś cholernym kretynem!

– Nie widzę w tym nic złego. Większość dziewczyn chce być ze mną.

– Ale ja do cholery nie jestem większością!

– I właśnie dlatego mnie tak bardzo intrygujesz... Kochanie...

***
Są jakieś konkretne dni, w których byście chcieli rozdziały? No i kogo już dopadło jesienne przeziębienie to ręka do góry.

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz