Zdenerwowałam się

130 20 25
                                    

Po minionej nocy dochodzę do jednego wniosku. Spalenie domu nie było najlepszym posunięciem. Spanie w pięć osób, w czteroosobowym aucie okazało się bardziej niewygodne niż mogłabym przypuszczać.

– Zdenerwowałam się. – odpowiadam kolejny raz, na to samo pytanie. Od godziny siedzę na komisariacie w Damford i wyjaśniam co dokładnie stało się z moim domem.

– Może zacznijmy od początku, bo chyba czegoś nie rozumiem. – wzdycha Szeryf, najwyraźniej zmęczony tą sytuacją. – Zdenerwowałaś się i postanowiłaś podpalić posiadłość, w której mieszkasz razem z Evansem i jego kolegami.

– Tak. – odpowiadam krótko.
Mężczyzna zapisuje coś na komputerze, co chwila zerkając na mnie z typowym dla policjantów spojrzeniem, pełnym podejrzeń.

– Mojej córce spłonęło auto. – informuje Szeryf. – Wiesz coś o tym?

– Wiem, że wychodzę na piromankę, ale bez przesady. – parskam. – Nawet w Jessford wiedzą, że Bell Adams wozi się Camaro, a mnie nie stać było na spalenie domu, więc nie posunęłabym się do podpalania czyjegoś auta.

– Gdzie teraz będziesz mieszkać? W Damford znalazłoby się jakieś mieszkanie i niezła praca.

– Proszę mi wybaczyć, ale podziękuję. – stwierdzam stanowczo, biorąc pod uwagę to, że mieszka tu Chris. – Świat jest wystarczająco duży, abym nie musiała pakować się z jednego zadupia na drugie. Czy to wszystko, Szeryfie?

Mężczyzna kiwa głową, więc wstaję z krzesła i odwracam się w stronę drzwi.

– Bellatrix. – zatrzymuje mnie jeszcze. – Uważaj na siebie. Przypominasz mi Anabell, a ona niestety lubi pakować się w kłopoty.

– Zapewne tak samo jak Pana córka, potrafię zadbać o swój poobijany tyłek. – uśmiecham się, a następnie wychodzę.

Przed komisariatem czeka na mnie już Blake i reszta chłopaków. Każdy z nich wygląda wyjątkowo poważnie – jak nie oni. Nie przywykłam do tego, żeby nawet Dean nie uśmiechał się. Staję przed chłopakiem i przyglądam mu się uważnie. Coś nie gra w jego wyglądzie.

– Gdzie twoje afro? – pytam, sięgając do krótko ostrzyżonych włosów, by sprawdzić czy nie mam zwidów.

– Podobno Blake wyznał ci miłość. – ciemnoskóry uśmiecha się zadziornie. – Skoro świat tak bardzo oszalał to postanowiłem dorównać mu kroku.

– Blake jest w błędzie. – syczę. – Co załatwiliście?

– Zostajemy w Jessford. – mówi Mike. – Żaden luksus, ale na razie tylko na to było nas stać. Lepsze to niż spanie w samochodzie.

Dom okazuje się być identyczny jak mój. Michael opowiada mi, że właściciel zrobił niedawno remont, ale że nie zna się za bardzo na kolorach to wszystkie ściany są białe. Zaznaczył jednak, że możemy je przemalować jak tylko chcemy. Na ten moment jednak żadne z nas nie będzie zawracało sobie głowy takimi bzdetami. Mam również fotel bujany na werandzie, który będzie idealny na wieczornego papieroska. W dalszym ciągu nie muszę z nikim dzielić sypialni, a chłopcy śpią parami – Aiden i Blake oraz Mike i Dean.

– Jak widzę atmosfera w dalszym ciągu jest napięta, więc mam genialny pomysł. – woła Dean, a ja już wiem, że to nie będzie dobre.

– Twoje genialne pomysły zwykle kończą się w szpitalu. – zauważa Aiden. – Albo tak jak w przypadku Trixie, z nożem w nodze.

Od razu zrywam się z kanapy, ale Ruthenford łapie mnie, abym nie zrobiła krzywdy Deanowi.

– Żartowałem! – woła, broniąc przyjaciela. – Tacy jak on giną w horrorach jako pierwsi, więc nie mógłby wpaść na to.

– Ja tylko chciałem zrobić imprezę... – mamrocze Dean.

Nie mam ochoty, ale zostaję przegłosowana. Zamknę się w swoim pokoju, a oni niech robią co chcą. Tylko, żeby ich nie poniosło tak jak mnie wczoraj...
W Jessford nigdy nie trzeba dwa razy powtarzać „impreza”. Na takie hasło zbiegają się wszyscy znajomi, znajomi znajomych a nawet ludzie twierdzący, że znają kolegę koleżanki chłopaka ich byłej dziewczyny. Dlatego nigdy nie lubiłam wyprawiać domówek. Nigdy nie wiesz kto zjawi się w twoim domu.
Na szczęście ludzie zjawiają się z własnym alkoholem i przekąskami. Zgarniam z lodówki butelkę jasnego piwa i już chcę ulotnić do swojego pokoju, gdy coś przykuwa moją uwagę. A raczej ktoś. Blake w towarzystwie bliżej nie znanej mi dziewczyny. Zaciskam zęby, patrząc jak chłopak ukradkiem podaje jej dobrze znaną mi paczuszkę, wypełnioną białym szczęściem. Ona wręcza mu gotówkę i przymila się jakby liczyła na coś więcej niż tylko narkotyki. Zdzira. Evans nagle dostrzega mnie i z bezczelnym uśmiechem, pozwala jej się pocałować. Wiem, że chce znów wyprowadzić mnie z równowagi, więc po prostu otwieram swoje piwo i postanawiam zostać na tej głupiej imprezie. Nie dam mu się tak łatwo. Niedaleko na podłodze siedzi grupka osób, w tym Aiden, grających w butelkę. To dziecinna gra, ale przyłączam się do nich, mając ogromną nadzieję, że dostanę jakieś cholernie zboczone zadanie, które wkurzy Evansa. I chyba moja prośba zostaje wysłuchana, ponieważ muszę przez całe 5 minut całować Aidena, siedząc mu na kolanach.

– Jesteś pewna? – pyta chłopak, gdy wstaję z podłogi. – To się skończy źle, Trix.

– To tylko całowanie i od tego nie zajdę w ciążę. – odpowiadam i od razu siadam mu na kolanach, upewniając się, że Blake wszystko widzi.

Nawet z daleka mogę dostrzec wściekłość w jego oczach, gdy z triumfalnym uśmiechem zbliżam usta do warg Aidena. Wiem, że moje zagranie jest okropnie nieczyste, ale Blake również nie liczy się z zasadami. Wiem również, że nie zaboli go to, że wybrałam jego przyjaciela, a to, iż jest to ten, który wbił mi nóż w nogę i patrzył spokojnie, gdy byłam bita. To do niego powinnam mieć największy żal. I mam, ale to nie jego darzę tym beznadziejnym uczuciem, które chciałam spalić razem z domem. Dlatego też z matematycznego punktu widzenia, Blake jest bardziej winny niż Aiden.
Odrywam się od chłopaka, gdy tylko zostajemy poinformowani o tym, że czas minął. Natychmiast schodzę z jego kolan i idę po więcej alkoholu, nie mając zamiaru wracać do gry. Próbuję odnaleźć Evansa, ale gdzieś zniknął.

– Szukasz mnie? – słyszę tuż przy uchu, przez co podskakuję ze strachu.

– Chciałbyś. – odpowiadam, odwracając się do niego przodem. – Po prostu zastanawiałam się czy Aiden nie ma ochoty na powtórkę.

– Naprawdę chcesz się tak bawić? – widzę, że to mu się nie podoba.

– Ty zacząłeś.

– Skoro tak stawiasz sprawę... – mówi, a następnie łapie za rękę tę samą dziewczynę, której wcześniej sprzedał dragi i zaczyna ją całować.
Niewiele myśląc wybucham śmiechem, tym samym zwracając na siebie uwagę większości zebranych. Ta sytuacja jest tak chora, że nie pozostało mi nic innego jak śmiech.

– Masz jakiś problem? – pyta ta zdzira, wciąż trzymając dłoń Evansa.

– Mam. – odpowiadam ze sztucznym uśmiechem. – Moim problemem jest to, że właśnie mijają dwadzieścia cztery godziny od kiedy komuś przyjebałam i uwierz mi, że nie jestem w stanie już się powstrzymywać. I zgaduj. Jesteś mi potrzebna do „a – unormowania moich pragnień”, „b – do sprawienia, że zaraz zabiję Evansa”. Czas minął.

Łapię ją za brązowe włosy, by po chwili przywalić jej twarzą o stół. Okazuje się, że moja przeciwniczka też zna kilka chwytów albo po prostu wie, że boli mnie noga i plecy. Syczę, gdy jej ręka gwałtownie uderza w uszkodzoną kończynę. Mimo wszystko nie mam zamiaru się poddawać. Wywracamy się na podłogę, gdzie rozpoczynamy babskie zapasy. W końcu udaje mi się usiąść na niej, gdy ona leży na brzuchu. Od razu chwytam jej ręce i wykręcam je jak najmocniej do tyłu.

– Trixie... – słyszę Evansa, lecz nie daję mu dokończyć.

– Powiedz to głośno i wyraźnie, tak aby każdy usłyszał. – warczę, starając się utrzymać moją rywalkę. – Mów, bo jej połamię łapy.

Każdy dookoła patrzy na nas, ale nikt nie reaguje. Nawet muzyka ucichła, z czego akurat jestem zadowolona.

– Ja pierdolę, Trixie...

– Mów! – szarpię mocniej za rękę dziewczyny, aby pokazać mu, że wcale nie żartuję.

Zapada cisza, która ciągnie się chyba w nieskończoność. Mam wrażenie, że słyszę bicie każdego serca w tym budynku. Każdy jest przerażony, bo nikt nie wie o co chodzi. I nawet ten nieustraszony Blondyn, do którego wzdycha większa żeńska część Jessford, wydaje się być w tym momencie pokonany. Blake Evans wpadł po uszy w niezłe bagno, jakim jest moje życie. Chyba nigdy się nie spodziewał, że będzie tak źle. Do niedawna był tym przysłowiowym wolnym strzelcem i nawet jeszcze parę minut wydawało mu się, że ma pełną kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. A przynajmniej nad większością, bo o tym, że ja nigdy nie będę jego marionetką, przekonał się już nie jeden raz.

– Kocham cię, Williams. – mówi głośno, a następnie podnosi mnie i ciągnie do wyjścia. – Idziesz ze mną i uwierz mi, że masz przesrane.

###
Matko jedyna trzeci rozdział, nie wierzę. Serio uwielbiam te momenty, gdy Trixie jest nieprzewidywalna i pisze mi się je nawet przyjemnie. Wczoraj powróciła moja córka marnotrawna (sama się tak nazwała), więc musiałam znów coś dodać i oczywiście utwór w mediach jest specjalnie dla niej <3

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz