Mój błogi sen przerywa dzwonek do drzwi. Zerkam na zegarek, który wskazuje godzinę jedenastą dwadzieścia. O tej porze powinnam być sama w domu, więc raczej nikt nie otworzy nieproszonym gościom. Zwlekam się z łóżka, a w drodze do drzwi poprawiam bandaż, który lekko się zsunął, gdy spałam.
Po drugiej stronie stoi chłopak z zielonym irokezem na głowie. Przypominam sobie wczorajsze wydarzenia i uzmysławiam, że otwieranie drzwi bez wcześniejszego sprawdzenia kto puka, może skończyć się dla mnie tragicznie. Mimo to niewiele sobie z tego robię.
– Jest Blake? – pyta, posyłając mi szeroki uśmiech.
– Evans, jesteś w domu?! – wydzieram się, lecz nie dostaję odpowiedzi. – Nie ma.
– To przekaż mu, że Maxowi skończył się towar.
– Czy ja tobie wyglądam na skrzynkę pocztową? Wyślij mu wiadomość albo list. Cokolwiek.
Zamykam drzwi, by powrócić do wcześniejszej czynności lub chociaż poleżeć jeszcze w łóżku. Jeśli jeszcze raz przyjdzie tutaj jakiś koleś od Evansa i jego nielegalnych interesów to tym razem go zabiję.
Jestem pewna, że w tym roku nie zdam. Zastanawiam się nawet nad rzuceniem szkoły. Przecież nie ma sensu, żebym się tak męczyła, skoro tutaj nie będę miała świetlanej przyszłości. Chyba, że na cmentarzu...
Pierwszy do domu wraca Dean. Spogląda na mnie z niepokojem wymalowanym na buzi. Trochę mnie to bawi.
– Kazali ci wrócić pierwszemu, żebyś wybadał jak wielką mam chęć na mordowanie? – pytam, wlepiając wzrok w ekran telewizora.
– Coś w ten deseń. – odpowiada, siadając na fotelu. – To jak bardzo chcesz zabijać?
– Zależy kogo. Dziś na przykład mam nieodpartą ochotę na poderżnięcie gardła jakiemuś blondynowi o niebieskich oczach. Jesteś bezpieczny, mój ciemnoskóry przyjacielu...
– To co wczoraj zrobiłaś, było głupie. – wypala chłopak. – W sensie, wiesz... ja rozumiem, że chciałaś pomóc, ale jak już Aiden mówi, że gdzieś jest niebezpiecznie to go posłuchaj.
Moje ciało sztywnieje, gdy drzwi od domu zostają otwarte, a wśród roześmianych głosów rozpoznaję ten jeden konkretny, który aktualnie przyprawia mnie o wymioty. Przez chwilę mam ochotę schować się w sypialni, ale to przecież mój dom, więc niby czemu mam się ukrywać.
Przełączam kanały, szukając czegoś ciekawego, lecz to co oferuje telewizja, jest żałosne. W pewnym momencie z telewizorem dzieje się coś dziwnego, a po chwili na ekranie pojawia się pokój Daniela.
– Co do cholery... – szepczę sama do siebie.
Obserwuję jak do pomieszczenia wchodzi mój były chłopak, a zaraz za nim Chris Carter.
– To nie przejdzie. Ona na mnie nie poleci. – mówi Carter. Rozumiem, że są w trakcie rozpoczętej wcześniej rozmowy. – Wiem, że za mną nie przepada. Poza tym nie mam teraz czasu, bo bajeruję córkę Szeryfa.
– Stąpasz po cienkim lodzie. – śmieje się Daniel.
– Proszę cię... nie ufa ojcu nawet w połowie i w dodatku po części jest załamana po rozstaniu z tym frajerem Blackwoodem. To łatwa zdobycz.
– Z Bellatrix nie będzie tak prosto. – zauważa Dan. – Omówimy to innym razem, bo Charlotte niedługo przyjdzie.
– Ty z nią tak na serio? – pyta Chris.
– Na mózg ci padło? Jest równie naiwna jak jej była przyjaciółeczka. Jak tylko skończę z Williams to pokażę jej gdzie znajduje się miejsce takich szmat.
Pokój Daniela znika z ekranu, a na jego miejsce wraca program o salonach sukien ślubnych. Powoli przenoszę wzrok a Evansa, który stoi niedaleko, opierając się o ścianę.
– I co to niby miało być? – unoszę jedną brew.
– Podobno chciałaś się zemścić. – przypomina mi Blondyn. – Zacznij od Charlotte.
– A co mi po niej? Gdybym chciała z nią rozmawiać to zrobiłabym to wcześniej.
– A jak bardzo jesteś pewna, że on nie ściemnia przed tym pajacem?
– Nie oszukiwałby Chrisa w tych kwestiach. – mówię. – Jak tylko znudzi się córką Szeryfa, będzie szukał następnej zabawki. A tak się składa, że Charlotte od dawna jest na jego liście. Gdyby tylko dowiedział się, że Daniel kłamie, Charlie skończyłaby bardzo marnie. Nie ryzykowałby w taki sposób.
Wieczorem siedzę w swoim pokoju, gdy nagle dociera do mnie, że od jakiegoś czasu boli mnie brzuch. O cholera... Biegnę do łazienki, by sprawdzić jak się mają moje zapasy tamponów i zamieram widząc pustą szafkę. Pospiesznie wracam do sypialni, by przegrzebać wszystkie zakamarki, w których mogłam schować jakieś awaryjne sztuki. To na nic. Zaczynam się zastanawiać, gdzie podziała się moja nagroda za bycie największym pechowcem świata. Mam ochotę uderzyć głową w ścianę, gdy zaczynam rozumieć, że muszę wysłać kogoś do sklepu. Z całej czwórki tych debili, tylko na Michaela mogę liczyć.
Cichutko opuszczam sypialnie. Chłopaki siedzą w salonie, skupieni na oglądaniu jakiegoś meczu.
– Mike. – szepczę, lecz to na nic, bo chłopak mnie nie słyszy. – Pssst! Michael!
Niestety moje jakże dyskretne „Pssst!” przykuwa uwagę całej czwórki. Teraz, gdy jest już za późno, przypominam sobie, że przecież mogłam wysłać SMS.
– Chciałaś coś? – pyta Blake. Tak, tampony...
– Nic od ciebie. – uśmiecham się sztucznie. – Mike, czy mogę ciebie prosić na słówko?
Chłopcy spoglądają na Rudzielca z zaciekawieniem, a on sam ma lekko przerażoną minę.
– Co niby chcesz od Michaela? – Evans nie ustępuje.
– Nie musisz wszystkiego wiedzieć. – zaczynam się denerwować, bo ta sytuacja jest dla mnie i tak wyjątkowo krępująca.
– Owszem, muszę. – odpowiada chłopak. – I tak się dowiem, więc przestań się tak trudzić i mów.
No i fajnie. Dlaczego ja wczoraj nie umarłam? Mam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Więc? – niecierpliwi się Blondyn.
Niech mnie ktoś wymaże z tego świata. Najlepiej gdzieś, gdzie nie będzie miesiączek i upartych debili.
– Dobra. Sam tego chciałeś. – syczę. – Jestem dziewczyną... rodzaj żeński... Tak?
– Przecież wiem. – wypala Evans. – Osobiście sprawdziłem. Nawet całkiem dogłębnie.
– O Boże... – wywracam oczami. – Kiedy dwoje ludzi się kocha...
Co ja do cholery bredzę? Wszyscy teraz wpatrują się dziwnie w biednego Michaela.
– Przeleciałeś ją? – pyta nagle Blake. Co do cholery...
– Spierdalaj! – woła rudowłosy. – Nic jej nie zrobiłem!
– Kobiety zwykle mają miesiączkę! – wybucham, widząc w jak bardzo złym kierunku zmierza ta rozmowa.
– Jesteś w ciąży?! – Blake zrywa się z kanapy? – Dean przynieś wodę, a ty siadaj. To moje dziecko, tak?
– Nie jestem w ciąży! Zamknij się w końcu i idź po cholerne tampony dla mnie!
Czuję taką wielką ulgę na sercu, ale zaraz przeradza się ona w ogromne zażenowanie. Blake stoi jak zamurowany, a sekundę później do salonu wbiega wisienka na torcie, czyli Dean ze szklanką wody.
– Trzeba wezwać pogotowie? – pyta chłopak, a ja łapię się za głowę. To dla mnie za dużo.
– Zamknij ryj, debilu. – stwierdza Evans. – Michael. Bellatrix miała do ciebie sprawę.
– Wysadzę was wszystkich w powietrze. – warczy Mike, ale wstaje z kanapy i wychodzi z domu.
Zaczynam się zastanawiać czy te tampony dopiero się produkują, gdy mija godzina od kiedy Ruthenford pojechał do sklepu. Parę minut później słyszę trzask drzwi i do salonu wpada wściekły Mike. W ręku trzyma wypchaną po brzegi reklamówkę z apteki. Aiden wybucha śmiechem, co kończy się zdzieleniem go po głowie.
– Dziękuję. – mówię, gdy Rudzielec podaje mi zakupy. – Wystarczyła jedna paczka...
– Nie, kurwa. – odpowiada Michael. – Więcej tam się nie pokażę. Ta idiotka zapytała się mnie, jakie mają być, więc się pytam jakie są, bo myślałem, że są jedne... dla dziewczyn. A ta mi wymienia jak nakręcona, że na dzień, na noc, milion rozmiarów, no bo przecież to jest takie oczywiste jaką brochę ma Bellatrix Williams.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymuję się z całych sił.
– Powiedziałem, że się zastanowię. – kontynuuje chłopak. – Sterczałem przed tym cholernym regałem, aż w końcu podeszło do mnie kilka bab i wszystkie zaczęły tłumaczyć o co chodzi z tymi pieprzonymi tamponami! Wkurzyłem się, wziąłem po jednym pudełku z każdego rodzaju i wyszedłem.
– I dlatego nigdy więcej nie pójdziesz do apteki? – pyta rozbawiony Evans.
– Wychodząc kazałem im się jebać. – po tych słowach nie wytrzymuję i parskam śmiechem.
Dochodzi dwudziesta czwarta, gdy jak zawsze przed snem, siedzę na ławce i palę papierosa. Wiatr przyjemnie pieścu moje odkryte ramiona, a ja mogę w spokoju obserwować rozgwieżdżone niebo.
– Wciąż jesteś zła? – pyta Evans, podchodząc do mnie. – Wiesz... za rękę.
– A już myślałam, że pytasz i tę siarę z tamponami. – stwierdzam i robię mu miejsce obok siebie. – Niecodziennie ktoś do ciebie strzela.
– Czyli mam rozumieć, że więcej nie wycelujesz w moją rękę?
– W rękę może i nie. Została ci jeszcze noga i serce.
Przez moment siedzimy w ciszy, choć spodziewałam się durnej odpowiedzi z jego strony. Papieros kończy się, więc postanawiam iść już spać, ale jeszcze jedno chodzi mi po głowie.
– A gdybym była w ciąży? – ukradkiem zerkam na niego.
– Byłyby trzy opcje. – chłopak uśmiecha się delikatnie. – Możliwe, że zakopywałbym cię teraz w ogródku lub pakował swoje rzeczy. Ewentualnie zostałbym ojcem...
– Jakiś Max cię szukał. – przypominam sobie. – Chodziło o towar.
Wstaję z ławki i ruszam do domu, chociaż nie jestem pewna czy właśnie tego chcę.
– Ej, Williams. – zatrzymuje mnie Blake. – Została mi tylko noga. W serce trafiasz bez pomocy broni.###
Pamiętam jak wielki ubaw wszyscy mieli przy miesiączkowym rozdziale kill, więc nie mogłam sobie tego darować. Komentujemy Kochani! Brakuje mi spamów od was :p

CZYTASZ
Szklane Marzenia
Roman d'amourOna walczyła o to by być szczęśliwą, a on to szczęście chciał jej zabrać. Oboje jednak posiadali głęboko ukryte szklane marzenia. Strzegli ich za wszelką cenę, bo łatwiej jest zbić szkło niż je wytworzyć. A przecież marzenia nie bolą... boli ich zan...