Amen

312 30 30
                                    

Budzik rozrywa moje bębenki i wierci dziurę w głowie. Z ledwie uchylonymi powiekami, wyłączam przekleństwo każdego śpiocha. Podnoszę się z łóżka i od razu tego żałuję. Czuję się jakby ciśnienie rozsadzało moją czaszkę. Niepotrzebnie wczoraj tyle wypiłam, wiedząc, że dziś muszę iść do szkoły. Nie mam nawet najmniejszej chęci, by przechodzić takie katusze, ale wiem, że jeśli dziś tam nie pójdę to dam satysfakcję zbyt wielu osobom. Gdybym zrobiła sobie nawet dzień przerwy, patrzyliby na mnie szepcząc „jest taka słaba”. Dziś szepty będę mówiły o tym, że jestem na tyle bezczelna oraz pewna siebie, że przyszłam po więcej. I o to właśnie chodzi. Nie mam zamiaru spaść na poziom tych wszystkich ludzi, którzy są popychani na szkolnych korytarzach.
Gotowa wybiegam z domu i pędzę na pierwszą lekcję. Cofam się jeszcze, by zamknąć drzwi. Nie lubię się spóźniać. W drodze przeglądam się w witrynie kawiarenki, by poprawić brązowe, proste włosy. Często tak robię, ponieważ wolę poświęcić więcej czasu na trochę lepszy makijaż. Moim włosom zbyt wiele nie trzeba do dobrego wyglądu.
Już od szkolnego parkingu mogę przysiąc, że co druga osoba patrzy się na mnie. A może to po prostu moje paranoje.
Sięgam do torby, by sprawdzić plan zajęć, ponieważ jak zwykle nie pamiętam jacy nauczyciele będą nieudolnie starać się, aby banda debili choć trochę zmądrzała. Przerywam, gdy niedaleko słyszę oklaski. Unoszę wzrok, by chwilę później wywrócić oczami. Oparty o maskę swojego cudownie lśniącego auta, Evans, uśmiecha się kretyńsko. Interesującym jest to, że nie ma z nim kolegów.

– A więc... – zaczyna, lecz postanawiam mu przerwać, unosząc prawą dłoń do góry.

– Po pierwsze, nie zaczyna się zdania od „a więc”. – mówię. – Po drugie, nie interesuje mnie ciąg dalszy twojej dziwnej paplaniny.

Pozostawiając go w pełnym osłupieniu, odchodzę. W głębi serca czuję, że jednak jestem ciekawa tego co tym razem miał do powiedzenia i jak nisko upadłam według niego. Z całą pewnością to, jak i moja chęć spotkania Charlie oraz Daniela, jest czymś w rodzaju masochizmu. Kiedy wszyscy dookoła chcą mi dokopać, ja wbijam sobie jeszcze większe szpile. Nie mniej jednak, co mnie nie zabije to mnie wzmocni. I tego będę się trzymać.
Na pierwsze starcie z byłą przyjaciółką nie muszę długo czekać. Siedzi pod salą, w której zaraz będziemy mieć lekcje. Zaciskam zęby widząc jak perfekcyjnie dziś wygląda. Nie mogła płakać tej nocy... nie raz widziałam ją po ciężkich chwilach i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jej podpuchniętych oczu nie przykryje nawet najlepszy korektor. Rude włosy związała w wysoką kitkę, a usta pomalowała czerwoną szminką, co świetnie współgra z jej zielonymi oczami. Obawiam się, że aktualnie mogę wyglądać przy niej jak gówno.
Biorę głęboki wdech i ruszam na wojnę, którą muszę wygrać. Siadam obok dziewczyny, a gdy posyła mi zdziwione spojrzenie, ja uśmiechem się szeroko, co jeszcze bardziej zbija ją z tropu.

– Trixie... – zaczyna niepewnie. – Nie wiem co mam powiedzieć, to wszystko jest takie porąbane...

– Och, Charlie. – uśmiech przeradza się w smutną minkę zbitego szczeniaka. – Nic się nie stało. Aczkolwiek muszę przyznać, że jestem w ogromnym szoku. Kiedyś mama mówiła mi, żebym się ruszyła, bo śmieci same się nie wyrzucą. Popatrz, myliła się.

– O czym ty mówisz?

– Śmieci wyrzucają się same, ale trzeba je dobrze posegregować. Jak widać ty i Daniel zostaliście dobrani idealnie.

Dzwonek rozpoczynający lekcje daje nam znać, że pora zakończyć dyskusję. Wstaję z ławki w momencie, gdy obok pojawia się mój były chłopak. Z ogromnym trudem patrzę mu prosto w oczy, a następnie podchodzę odrobinę bliżej i staję na palcach, by móc przybliżyć się do jego ucha.

– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. – szepczę.

Pierwsza lekcja dłuży mi się niemiłosiernie. Nie potrafię skupić się na żadnym zdaniu wypowiedzianym przez nauczyciela. Dobrze, że to ostatnia klasa, bo więcej bym nie zniosła. Nie chce nigdzie wyjeżdżać po ukończeniu szkoły, ale mimo wszystko chciałabym mieć jakieś ślady wykształcenia...
W pewnym momencie na mojej ławce ląduje karteczka z napisem „porozmawiajmy”. Pismo należy do Daniela. Odwracam się w jego stronę i pokazuję środkowy palec. Chwilę później słyszę cichy śmiech. Przed Danem siedzi Blake, którego najwyraźniej rozbawiła zaistniała sytuacja. Mój były chłopak posyła mu gniewne spojrzenie. Nigdy nie przepadali za sobą. To żadna szkolna nienawiść, ale po prostu nie pałają do siebie sympatią i raczej nie chodzą wspólnie na papierosa. Aktualnie jak dla mnie, obaj są siebie warci.
Na przerwie dziwnie się czuję. Każdy ma jakieś towarzystwo, a ja jestem sama. Do tej pory to Daniel i Charlotte byli tymi, z którymi spędzałam każdą wolną chwilę. Teraz mogę jedynie patrzeć jak w oddali ukrywają to jak bardzo pragną siebie. Czuję znów to niemiłe ukłucie w sercu. Powinnam była wcześniej przewidzieć to, że przydadzą mi się też inni znajomi. Teraz ludzie spoglądają tylko ukradkiem, wymieniając między sobą plotki. Może powinnam pomyśleć o czytaniu książek albo o jakimś zwierzaku...
Ten dzień wydaje się być całkiem dobry. Lekcje w końcu kończą się, a ja z ogromną ulgą mogę wrócić do domu. Po drodze wchodzę do sklepu po małe spożywcze zakupy. Kasa od matki pozwala przeżyć mi każdy miesiąc, a czasami nawet odłożyć drobną sumę. Mimo wszystko mam do niej żal, ponieważ każda plotka ma w sobie ziarenko prawdy, a ja nie chcę wierzyć w to, że nagle z gospodyni domowej stanęła na czele jakiejś dobrej firmy, która płaci jej pokaźne sumy.

– Co tu robisz? – pytam, gdy na werandzie mojego domu dostrzegam Aidena Rutheforda. To chyba najgłupszy kumpel Evansa. Słodko wyglądający ciemny blondyn o zielonych oczach, któremu bardzo daleko do słodkości.

– Blake kazał mi przekazać pozdrowienia. – odpowiada Aiden.

– A ty jak potulny piesek przybiegłeś i robisz co kazał pan. – parskam, otwierając drzwi. – Po prostu powiedz czego tak naprawdę chce twój jakże wspaniałomyślny kolega.

– Mam mieć na ciebie oko. – chłopak wchodzi za mną do domu, a następnie siada na kanapie i odpala telewizor. – Masz coś do jedzenia?

– Chyba sobie kpisz. Wypad z mojego domu.

Niestety on nic sobie z tego nie robi. Co za bezczelny typ. Mam ochotę wybić mu te bielutkie ząbki.

– Gdzie jest Evans? – pytam w końcu.

– Moje towarzystwo ci nie wystarczy? – oczywiście mogłam spodziewać się tak kretyńskiej odpowiedzi. – Spokojnie, Mała. Niedługo przyjdzie, ale teraz jest zajęty.

– Mnie nie interesuje czy jest zajęty czy pieprzy Kim Kardashian. Pytam gdzie jest.

Aiden uśmiecha się w ten wkurzający sposób, a ja dostaję gęsiej skórki. I nie jest to spowodowane uśmiechem chłopaka, a tym, że ktoś za mną stoi. Powoli odwracam się, aż w końcu okazuje się, że stoję z nosem przy klatce piersiowej Evansa. Unoszę głowę, by móc spojrzeć na jego twarz.

– Zabieraj swojego kolegę i wynoś się z mojego domu. – warczę wściekle.

– Nie. – słyszę w odpowiedzi.

– Nie?

– Nie. I powiem więcej. Będziemy tu przychodzić kiedy najdzie nas ochota. Naucz się w końcu Williams, że od teraz twoje życie należy do mnie.

– A ty naucz się, że nie jestem jakąś rzeczą, którą możesz sobie wziąć i się nią bawić. – mówię, kompletnie wyprowadzona z równowagi. Ledwie powstrzymuję się od przywalenia mu.

Nagle moim oczom rzuca się coś o czym wie większość ludzi z naszej szkoły. Blake Evans nigdy nie rozstaje się ze swoim pistoletem, który zdobył zapewne w jakiś magiczny sposób. Wykorzystuję moment konsternacji chłopaka i przechwytuję broń, a następnie odbezpieczam ją i celuję w blondyna. Za sobą słyszę ciche „o kurwa”, wypowiedziane przez Aidena.

– Oddaj to. – Blake wyciąga dłoń po swoją własność, ale ja tylko odsuwam się.

– Liczę do trzech i nie ma was tutaj. – wycedzam przez zęby. – Każda kolejna cyfra to strzał. Zacznę od sufitu, przejdę przez twoją rękę i nogę, a skończę na sercu.

– Po prostu odd...

– Jeden, dwa, trzy. – mówię szybko. – Cztery.

Unoszę rękę, w której trzymam pistolet i już po chwili słyszę huk. Odrobinę szkoda mi mojego sufitu, ale to pozwoli mi nastraszyć tych kretynów.

– Wrócimy do tej rozmowy. – warczy Blake, a następnie woła kumpla i obaj opuszczają mój dom.

Opadam na kanapę, wzdychając ciężko. To już jest chore... Unoszę wzrok, by ocenić szkody. Sufit jak nic jest martwy, ale chociaż pozbyłam się nieproszonych gości. Sięgam po szklankę oraz resztki whisky i w rezultacie wypijam łyk z butelki.

– Spoczywaj w pokoju suficie. – stwierdzam. – Amen.

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz