Czas na wycieczkę

157 20 11
                                    

– Williams? – zagaduje Evans, gdy wszyscy siedzimy przed telewizorem. – Z kim idziesz na bal?

– Wcale nie idę. – odpowiadam szybko, domyślając się o co mu chodzi. Są dwie opcje. Wyśmieje mnie lub chce, abym mu towarzyszyła.

– Owszem, idziesz. Jest obowiązkowy.

– W takim razie z Michaelem. – stwierdzam.

– Zapomnij. – woła Westwick. Wciąż ma uraz po akcji z tamponami.

– Aiden? – kieruję wzrok na chłopaka.

– Jeśli tylko będę mógł cię zaliczyć na parkiecie... – Ruthenford szczerzy się głupkowato.

– W takim razie może Dean? – to moja ostatnia deska ratunku. A może brzytwa...

– Nie ma takiej opcji. – ciemnoskóry kręci energicznie głową. – Życie jeszcze mi miłe.

Powoli przesuwam spojrzenie ba Evansa, którego mina mówi mi, że przegrałam.

– Ładnie to sobie ukartowałeś. – zauważam. – I w ogóle to od kiedy ty się przejmujesz szkolnymi imprezami?

Prawda jest taka, że pójście w jego towarzystwie mogłoby być ciekawe. Te wszystkie wściekłe laski, które liczyły na to, że Blake wybierze właśnie, którąś z nich...

– Od kiedy zacząłem się bać, że w każdej chwili mogę zostać ojcem.

– Równie dobrze mogłabym zajść w ciążę z Lucyferem. – wywracam oczami.

– Tak wybujanych fantazji erotycznych to nawet ja nie mam. – parska Aiden.

Wesołą pogawędkę przerywa nam dzwonek do drzwi. Przegrywam w szybkiej bitwie o to kto musi wstać, więc idę otworzyć.
Zatyka mnie, gdy po drugiej stronie dostrzegam zapłakaną Charlotte. A ta tu czego szuka?

– Zanim cokolwiek powiesz, zastanów się jak bardzo, w skali od minus sto do zero, interesuje mnie to. – mówię sucho.

Dopiero po chwili dostrzegam, że z jej wyglądem jest coś nie tak. Czarne rajstopy wyglądają jakby szła przez zarośla, a w koszuli brakuje dwóch guzików. Zwykle idealny kucyk przypomina moją fryzurę po śnie, natomiast czerwona szminka została zastąpiona przez pęknięcie i krew na dolnej wardze.

– On oszalał. – wypłakuje dziewczyna. – Powiedział, że skoro nie jesteś jego to nikt inny nie będzie ciebie miał. Potem wpadł w furię, bo powiedziałam, że przesadza i to wszystko zaszło już za daleko. Uprzykrzanie życia, a zabicie...

– O co chodzi? – za mną staje Blake. – Wpadłaś pod kosiarkę?

– Daniel chce zabić Trixie. – informuje Charlotte. – Wyjeżdżam stąd i wam też radzę. On naprawdę jest szalony i do tego Chris go ciągle nakręca.

– Znasz jakieś szczegóły? – dopytuje Blondyn.

– Podsłuchałam jedynie, że na balu. Ma tych osiłków od Chrisa...

Dziewczyna wzdryga się. To zapewne oni stoją za jej niecodziennym wizerunkiem.

– Gdzie wyjedziesz? – pytam, choć średnio mnie to interesuje.

– Mam nadzieję, że gdzieś gdzie mnie nie znajdzie. – szepcze rudowłosa, a następnie odwraca się i odchodzi w stronę swojego auta.

– Jeden problem z głowy. – słyszę za sobą. – Ciekawie zapowiada się ten bal. Lubię takie klimaty.

– Jesteś chory, Evans. – odpowiadam. – To się chyba jeszcze da wyleczyć, ale błagam, zgłoś się do specjalisty.

Na wieczornym papierosie rozmyślam o tym co powiedziała Charlotte i ile było w tym prawdy. Dziewczyna faktycznie wyglądała na przerażoną, lecz nie ufam jej. Zawsze mi się wydawało, że znam ją idealnie, a potem stała mi się zupełnie obca.
Moją uwagę przykuwają policyjne światła. Co takiego się stało, że Szeryf pofatygował się do Jessford? Staję przed domem, gdy Adams wychodzi z samochodu. Moją skórę pokrywa gęsia skórka. Nie lubię jego wizyt, bo nie kojarzą mi się z niczym miłym.

– Coś się stało, Szeryfie? – pytam bez powitania.

– Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć. – mówi mężczyzna, unikając mojego wzroku. – To nie są dobre wieści, Bellatrix. Niedaleko Damford znaleźliśmy rozbite auto. Charlotte Stevenson je prowadziła... Prawdopodobnie była pod wpływem środków odurzających i straciła panowanie nad kierownicą. Przykro mi... wiem, że byłyście blisko...

Patrzę na niego z osłupieniem i nie wierzę w to co usłyszałam. Przecież jeszcze dwie godziny temu stała przede mną, a teraz niby nie żyje? To miało być tym miejscem, w którym Daniel miał jej nie znaleźć?
Kiedy Szeryf odjeżdża, ja wracam na ławkę i sięgam po kolejnego papierosa. Ręce mi się trzęsą, a w oczach zbierają łzy. To wszystko wina Daniela. Gdyby nie on, Charlie nadal by żyła i może bym nie straciła przyjaciółki... chociaż tego nie mogę być akurat pewna.

– Płaczesz? – słyszę obok siebie i mało nie dostaję zawału, gdy zauważam, że Evans siedzi obok mnie. – Słyszałem co się stało...

– To powinno po mnie spłynąć... Każdy ode mnie odchodzi... chyba po prostu przynoszę pecha.

– Przecież jestem ja i chłopaki.

– Tak? A co z pomogę ci i spadam? – pytam, doskonale pamiętając jego słowa.

– Powiedzmy, że moje plany się zmieniły. Zrozumiałem, że bez nas będzie ci smutno.

– Butelka whisky by załatwiła sprawę. – odpowiadam cicho. – I tak już popadam w alkoholizm, więc nie musisz się o mnie martwić.

– Ale chcę. – stwierdza stanowczo. – Wiesz, że między mną a chłopakami nie ma tajemnic?

– I co z tego? – pytam, unosząc jedną brew.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, Trixie? – kompletnie nie wiem o co mu chodzi. – O tym co czujesz...

Zastygam. Wpatruję się w niego pustym wzrokiem, zastanawiając się co powinnam zrobić. Mam ochotę zabić Michaela.

– Kiedy przyjaciel mówi, że zwątpił w ciebie po raz pierwszy w życiu, zaczynasz zastanawiać się co zrobiłeś źle. – kontynuuje Blondyn. – A potem słyszysz, że strzeliłeś do dziewczyny, która pomimo tego, że jesteś zapewne największym skurwielem w jej życiu, zakochała się w tobie. Zdajesz sobie sprawę z tego, że tak nie powinno być, ale...

– A ty zdajesz sobie sprawę z tego, że skoro tak nie powinni być to ta rozmowa nie ma sensu? – wybucham, przerywając mu. – Sama doskonale o tym wiem i bez twojego pieprzenia. A jutro będzie tak beznadziejnie niezręcznie, że już teraz możesz iść pakować rzeczy, żeby uniknąć tych wszystkich krępujących momentów, bo ja o ciebie nie mam zamiaru walczyć.

– Skoro tyle dla ciebie znaczy miłość to masz rację. Lepiej będzie jak się wyprowadzę, cholerna kretynko. – Blake podnosi się z ławki i rusza do domu.

– Obrażasz się na mnie, bo nie chcę cię kochać?! – krzyczę, idąc za nim. – Pewnie ucieszyłeś się, bo przecież tak fajnie jest, gdy ma się w dupie czyjeś uczucia! A szczytem euforii byłoby, gdybym całe życie rozpaczała, bo Blake Evans mnie nie chciał!

– Brawo, w końcu zrozumiałaś. – chłopak podchodzi do mnie na tyle blisko, że muszę unieść głowę, by móc wciąż patrzeć mu w oczy. – Nic dla mnie nie znaczysz, Williams. Byłaś tylko kolejnym punktem na liście. Jak sama kiedyś zauważyłaś, ostatnim. Teraz radź sobie sama, bo tak się składa, że chętnie popatrzę na to co twój były przygotował dla ciebie.

– Obiecałeś.

– Obiecałem, gdy wchodziłaś do mojej bajki. Najwyraźniej nie ten rozdział, księżniczko.

Wyrywam kartkę z zeszytu i sięgam do piórnika po długopis. Listy zawsze kojarzyły mi się z czymś smutnym, bo jedyne jakie otrzymywałam, były pożegnalnymi. Na biurku stoi szklanka wypełniona po brzegi tanim, aczkolwiek moim ulubionym alkoholem. Na chwilę złagodzi strach, który się we mnie kłębi.

Blake,

było tak mało chwil, w których potrafiliśmy rozmawiać normalnie, więc napiszę wszystko co kiedykolwiek chciałam ci powiedzieć. Pojawiliście się, gdy zostałam zupełnie sama. Nie chciałam tego, ale prawda jest taka, że w każdym z was mogłam odnaleźć wsparcie. Mimo każdej naszej sprzeczki, każdej bójki i tych wszystkich złych rzeczy, które codziennie sobie robiliśmy, stałeś mi się najbliższy. Wiem, to chore i wciąż nie potrafię tego pojąć... Starałam się, nauczyć z tym żyć, ale to chyba niemożliwe. Dziś oddaliłeś się tak bardzo, że nie poradzę sobie z tym. Z kolejną przeżytą chwilą w twoim towarzystwie, zaczęłam mięknąć, ale o tym już wiesz. Zrozumiałam, że zawsze miałeś rację mówiąc, że nie ma sensu walczyć z całym światem. Nasza pierwsza wspólna noc otworzyła mi oczy. Dotarło do mnie, że nie chcę nic więcej poza twoją uwagą. Zapragnęłam, żebyś był tylko mój, a to przecież było tak bardzo mało prawdopodobne. Rano znów się pokłóciliśmy, jednak ja wiedziałam, że mogę się z tobą kłócić tak długo, jak długo będziesz na mnie patrzył w ten jeden sposób. Dziś twoje słowa zraniły mnie zbyt mocno. Po prostu nigdy nie powinnam była ciebie pokochać, ale już za późno. Za każdym razem, gdy celowałam do ciebie pistoletem, chciałam wykrzyczeć, żebyś poczuł to co ja, ale teraz już wiem, że to tylko moje szklane marzenia... w dodatku teraz już całkiem potłuczone.

Bellatrix

Chowam szybko kartkę, gdy słyszę pukanie do drzwi.

– Przeszkadzam? – pyta Aiden, wchodząc do środka. – Dobra, nie odpowiadaj, bo twoja mina mówi wszystko.

– Co więc sprowadza cię w moje skromne progi? – oby nic co zajmie dużo czasu.

– Mam coś dla ciebie, ale kurna... Trixie, obiecaj, że nie pożałuję swojej decyzji. Po prostu nie wiem dlaczego Blake nie wpadł jeszcze na to, ale czuję, że to ci się kiedyś przyda.

Chłopak sięga pod bluzkę i wyjmuje pistolet. Unoszę wysoko brwi.

– Dajesz mi broń po tym jak pokłóciłam się z Evansem? – dziwię się.

– Liczę na to, że go nie zabijesz. Ani mnie.

– Dziękuję. – mówię i odkładam broń na biurko.

Gdy zostaję sama, sięgam po list, ale po przeczytaniu go, uznaję, że to nie ma sensu. Przecież nigdzie się nie wyprowadzę, ani nie mam ochoty umierać, a moje słowa jedynie po nim spłyną.

Dochodzi trzecia w nocy, gdy chwiejnym krokiem i z gracją słonia w składzie porcelany, ruszam do kuchni. Mam ogromną ochotę na orzeszki i jestem pewna, że gdzieś widziałam całą paczkę. Zawracam do pokoju, ponieważ zapomniałam o szklance. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że bardziej ekonomicznym rozwiązaniem będzie zabranie butelki z resztą alkoholu jaki tam został. Prycham, gdy w salonie pojawia się Evans. Chłopak posyła mi nienawistne spojrzenie, co odwzajemniam środkowym palcem.

– Nienawidzę cię. – warczy.

– I vice versa. – odpowiadam.

– Zatęsknisz, kiedy odejdę. Zobaczysz.

– Możesz zrobić to teraz? Już nie mogę się doczekać tej tęsknoty i pustki jaką po sobie pozostawisz.

Wpadam do kuchni, ale z nerwów zapominam po co przyszłam. To nie ma sensu.

– Przestań się na mnie gapić! – wybucham, gdy chcę wrócić do sypialni. Niewiele myśląc rzucam w Evansa butelką. Całe szczęście nie trafiam.

– Znów zaczynasz? – chłopak wstaje z kanapy.

– To mój dom i będę robić co chcę, a jak coś ci nie pasuje to nikt cię tu nie trzyma.

Nagle słyszę trzask drzwi i po chwili do salonu wpada wściekły Michael. Łapie mnie mocno za ramię, a następnie przykłada pistolet do skroni. Co do cholery?

– Albo jej powiesz, albo jej mózg będzie w całym pokoju. – syczy rudowłosy. – Wkurwiacie mnie już i ja naprawdę chciałbym iść spać.

Blake stoi sztywno i milczy. Nie rozumiem co tu się dzieje. Dlaczego Mike chce mnie zabić i co takiego Evansa mi powiedzieć?

– O co chodzi? – pytam niecierpliwie.

– Nic jej nie będę mówił. Chcesz to strzelaj.

– Naprawdę czasami zastanawiam się dlaczego jesteś moim przyjacielem. – Westwick brzmi na mocno poirytowanego. – Wybacz, Trixie. Po prostu miałem nadzieję, że to pomoże. Jest jednak tak wielkim idiotą, że wolałby abyś zginęła niż dowiedziała się prawdy.

Michael wraca do swojego pokoju, a ja zostaję z jedną wielką zagadką i oczywiście panem nic jej nie powiem. Wiem, że siedzenie tutaj z nim nie da mi nic więcej niż kolejne nerwy, więc wychodzę z domu.
Zaczynam żałować swojej decyzji, gdy na podjeździe dostrzegam Daniela w towarzystwie dwóch kolesi od Chrisa.

– Czas na wycieczkę, Trixie. – słyszę przy uchu znajomy głos, jednak nie jestem w stanie zareagować, ponieważ do mojej buzi zostaje przyłożona szmatka o bardzo dziwnym zapachu.

###
1790 słów, więc chyba się cieszę, ale moje palce nie popierają tej radości. Przepisywanie wszystkiego z zeszytu na telefon było męczące. Jak myślicie, co powinien powiedzieć Blake i czyj głos usłyszała Trixie na końcu rozdziału? Jestem ciekawa waszych teorii spiskowych :D A może macie znów jakieś pytania do postaci?
Niedługo koniec wakacji. Jak się z tym czujecie? Wyjeżdżaliście gdzieś?

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz