Zaczęłam sypiać z diabłem

229 30 20
                                    

Budzę się, kiedy słońce dopiero wychodzi zza horyzontu. Nie jestem pewna ile dziś spałam... Druga połowa łóżka jest pusta, co wywołuje u mnie rozczarowanie. Nie tego oczekiwałam. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu ubrań, a gdy nie mogę ich zlokalizować, owijam ciało ręcznikiem, który rzuciłam niedaleko, ostatniego wieczoru. Na samą myśl o ostatnich wydarzeniach, robi mi się gorąco. To się nigdy nie powinno wydarzyć, ale stało się...
Wychodzę z domu i od razu go widzę, stojącego tam gdzie woda styka się z piaskiem. Przez moment przyglądam mu się i o rany... pragnę więcej takich chwil. Żal rozrywa moje serce, gdy dociera do mnie, że to jest tylko chwilowe. Że on w końcu pomoże mi odpłacić się za wszelkie krzywdy, a zapewne następnego dnia zostawi tylko karteczkę z pożegnaniem. To w jego stylu. W moim domu znów zapanuje cisza, a ja powrócę do ulubionej szafki, w której aktualnie stoi nietknięta butelka whiskey i nowa szklanka. I choć to wszystko nie trwa zbyt długo to już teraz mogę stwierdzić, że przyzwyczaiłam się zbyt mocno.

– Nie śpisz. – zauważa Blake, gdy podchodzę do niego. – Wybacz, ale nie mam ochoty rozmawiać. Idź się ubrać, bo niedługo wracamy do Jessford.

Odchodzę w milczeniu, starając się nie pokazać po sobie tego jak bardzo rani mnie jego obojętność. Wiedziałam, że po wszystkim nie obudzi mnie zapach smacznego śniadania, ani nie będzie płatków róż czy też innych romantycznych badziewi. Oczekiwałam jednak odrobiny uwagi, a zostałam odesłana z kwitkiem.
Droga do domu jest dla mnie tak ciężka jakbym wracała pieszo. Gryzie mnie sumienie, choć przynajmniej jestem świadoma tego, że sama naważyłam sobie piwa. Mogłam mu na nic nie pozwalać. Tak naprawdę to nawet nie musiałam nigdzie jechać. Co złego widziałam wtedy w kanapie?

– Masz zamiar milczeć przez cały czas? – pytam w końcu, nie wytrzymując natrętnej ciszy. – Ok. Zaliczyłeś, wszyscy się cieszymy i wysyłamy gratulacje Evansowi, ale nie mówimy głośno o tym co zaszło, bo książę z niewiadomego powodu ma focha.

Blake nagle zjeżdża z drogi i zatrzymuje auto kawałek dalej. Nerwowo przygryza wargę, zaciskając przy tym dłonie na kierownicy.

– Wysiadaj. – warczy.

Posyłam mu wrogie spojrzenie i bez słowa opuszczam samochód. Odwracam się tylko na chwilę, by pokazać mu środkowy palec. Chłopak wybiega za mną, chwyta pistolet i mierzy w moją stronę.

– Chcesz coś jeszcze dodać? – pyta wściekle.

– Proszę bardzo, strzelaj. – odpowiadam, podchodząc na tyle blisko, że mogę poczuć głodną stal na swoim czole. – Skoro nie potrafisz ze mną rozmawiać to strzel. Ulży ci w końcu. Czy nie tego chciałeś na początku? Miałam błagać, tak?

Widzę jak jego wargi drgają, a po szyi zaczynają spływać kropelki potu. Nie boję się. Nawet jeśli zdecyduje się nacisnąć spust to i tak nie ma we mnie strachu. Większą obawę noszę w sobie przed samotnością niż śmiercią.

– Och... błagam, zabij mnie w końcu i będzie po sprawie. – wołam, dodając odrobinę teatralności do mojej wypowiedzi.

Nie dostaję żadnej odpowiedzi. Chłopak odsuwa ode mnie spluwę, a chwilę później odjeżdża, zostawiając mnie samą po środku niczego. Biorę głęboki wdech, bo przez moment jakbym zapomniała o oddychaniu.

– Panie zmiłuj się nade mną, bo zaczęłam sypiać z diabłem... – szepczę słowa, które często słyszałam z ust babci, gdy robiła coś złego.

Nie mam co liczyć na autostopa o tej porze roku, ani nawet na to, że któryś z chłopaków przyjedzie po mnie. Jestem skazana na siebie i szczerze mówiąc przydałaby mi się paczka fajek oraz butelka alkoholu. Jestem pewna, że dziś go zabiję. Wydrapię mu oczy i dam sępom na kolacje.
Idę już dobrą godzinę, gdy w oddali dostrzegam samochód jadący z Jessford. Mogłabym wrócić do Little Rock i poczekać na autobus, bo pieszo będę szła do jutra. Ku mojemu zdziwieniu auto zatrzymuje się przy mnie, a zza kierownicy uśmiecha się Aiden.

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz