Evans Senior

127 19 19
                                    

Otwieram drzwi nim nasi goście zdążają zejść ze swoich motocykli. Każdy z nich ubrany jest w skórzane kurki i cholera, przysięgam, że nie mam pojęcia jakim cudem nie jest im gorąco. Wszyscy wyglądają jakby uciekli z filmu o nielegalnych wyścigach. Na ich czele swoi rosły mężczyzna, na oko koło czterdziestki, może maksymalnie pięćdziesiątki. Od razu widać, że on i Blake są rodziną. Evans Senior ma tak samo przenikliwe spojrzenie oraz blond włosy, które od długiego czasu proszą o wizytę u fryzjera. Ale jeśli chodzi o fryzurę to akurat odróżnia ich fakt, że Blake oddałby życie swoich przyjaciół za ostatnią butelkę żelu.

– To ty jesteś tą ważniaczką, o której każdy trąbi? – pyta mężczyzna, podchodząc do mnie. Za nim staje dwóch innych motocyklistów, a reszta jedynie obserwuje nas. – Tak, to na pewno ty. Bellatrix Williams. Matka dziwka, ojciec ćpun.

Zaciskam szczękę, na samą myśl o rodzicach. Nikt nie dał mu prawa do wspominania ich.

– Mój syn nie ma zamiaru przywitać się ze mną? – Evans Senior spogląda za mnie, jakby czekał na jakiś ruch Blake’a.

– Zawsze odwiedzasz rodzinę z taką obstawą? – syczę, posyłając mu gniewne spojrzenie. Wyciągam z kieszeni jeansów, które założyłam na szybko, papierosa i zapalniczkę. Teraz ogromnie tego potrzebuję.
Ojciec Blake’a bacznie mi się przygląda, a ja staram się wyglądać na nieugiętą. W duchu powtarzam sobie słowa Aidena. Jeśli ja w coś uwierzę to inni również.

– Posłuchaj, Skarbie. – mężczyzna na moment uśmiecha się, lecz po chwili znów przybiera poważny wyraz twarzy. – Nie mam zamiaru się z tobą przekomarzać. Przyjechałem sprawdzić czy to co mówią jest prawdą i powiem ci szczerze, że prawda kurewsko mnie uwiera. Mój syn spierdolił to co mu zostawiłem, a mnie dochodzą słuchy, że jakaś panna przejmuje moje interesy. I wiesz co? Mam ogromną ochotę sprać go jak cholernego bachora...

– Tknij go choćby małym palcem, a przysięgam, że zabiję każdego twojego człowieka, a ciebie zostawię sobie na koniec. – warczę, celując do niego. Serce łomocze mi jak opętane. Wiem jednak, że to działa na moją korzyść. Blake zabronił mi uspokajać się.

W końcu zauważam, że jestem sama na około dwudziestu uzbrojonych dryblasów. Sprawa wygląda na przegraną. Unoszę wysoko głowę, by pokazać im, że wcale się nie boję.

– Dobra, dosyć tego! – słyszę za sobą głos Blake’a, ale nie odwracam się, nadal trzymając jego ojca na muszce. – Tato... wycofaj ich.

– Jest i moja duma oraz upokorzenie! – woła radośnie Evans Senior, a jego ludzie opuszczają swoje pistolety. Ja nie mam zamiaru. – Dobra, Williams. Daj sobie spokój, już wszyscy wiemy, że jesteś groźna... jak piesek chihuahua.

Jeden z przygłupów zaczyna się śmiać, więc strzelam prosto w koło jego motocyklu.

– Kurwa! – warczy facet. – Ty mała suko, zabi...

Strzelam prosto w jego rękę, tym samym na moment uciszając go.

– Ktoś chce coś jeszcze dodać? – pytam, rozglądając się dookoła. – Skoro nie, to Evans Senior idzie z nami. Sam.

Znów biorę go na celownik i głową wskazuję, że ma iść do domu. Blake stoi w progu i myślę, że wygląda jakby zobaczył ducha. Kątem oka dostrzegam, że zraniony osiłek posiada porządny karabin. Szybko podchodzę do niego i zabieram mu broń. Jemu raczej się nie przyda już. Widzę jego wściekły wzrok, ale grożę mu palcem jak małemu chłopcu, który coś przeskrobał.
W domu ojciec Blake’a rozsiada się na kanapie i przez moment przygląda się pomieszczeniu, jakby był tu pierwszy raz.

– To jest ta stara rudera po babci? – pyta, zdziwiony, a jego syn tylko kiwa głową. – Ucięła ci język? Boże, synu... tylko mi nie mów, że stałeś się ciotą... Ej, Mała, czy mój syn dobrze cię grzmoci, czy tak jakby wolał facetów?

Krzywię się z obrzydzenia. Co za obleśny typ...

– Musi robić to dobrze, bo za jego bezpieczeństwo odstrzeliłaś łapę mojemu człowiekowi. – dodaje po chwili i nagle wyciąga z kurtki fajki.

– Tu się nie pali. – mówię stanowczo, a Blake posyła mi przerażone spojrzenie. Co z nim jest nie tak? Jego ojciec wywraca oczami, pokazując mi, że za nic ma moje zdanie. Gdy papieros ląduje między jego wargami, postanawiam go wyrwać i zgnieść w drobny maczek. – Posłuchaj mnie, Evans Senior. Odpal kolejnego, a przysięgam, że twój człowiek nie wróci stąd żywy.

– No dobra, to są jakieś jaja. – woła mężczyzna, spoglądając na swojego syna jakby szukał w nim ratunku. – Im dłużej tu siedzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że twoja nowa dziewczyna lepiej nadaje się do tej roboty niż ty, Blake.

Prycham jakby powiedział jakąś totalnie oczywistą oczywistość.

– Trix uratowała mi tyłek. – Blondyn w końcu przypomina sobie o języku w buzi. – Radzimy sobie. Po prostu na moment sprawy wymknęły się spod kontroli.

– Gówno mnie to obchodzi! – wydziera się jego ojciec, przez co podskakuję zaskoczona. – Miałeś dzwonić do mnie!

– Dawałem sobie radę bez twojej pieprzonej pomocy! – tym razem to Blake unosi głos. – Ty i tak masz wszystko w dupie! Dla ciebie liczy się tylko motor i ile szmat na nim zaliczyłeś! Nawet nie wiedziałeś, że wyniosłem się z domu, bo matka chciała mnie zajebać za butelkę wódki!

– Gdybyś raczył mnie...

– Zamknijcie mordy, bo was pozabijam! – krzyczę, widząc, że ich słowne przepychanki do niczego nie doprowadzą. – Skończyła mi się cierpliwość, więc Evans Senior powie nam teraz po cholerę tu przyjechał, bo jakoś nie chce mi się wierzyć w to, że tylko po to, by sprawdzić kto przejął jego miasto.

– Dave. – mamrocze mężczyzna. – Przestań mnie kurwa nazywać Evans Senior, bo mnie szlag trafi... I masz rację, nie przyjechałem tu tylko po to. Początkowo miałem cię zabić, ale widzę, że mój syn cię kocha i porządna z ciebie dziewczyna. Choć trochę jebnięta to nadal porządna... Znasz się na rzeczy i wierzę, że Blake wszystkiego dopilnuje.

– Więc o co chodzi? – Evans niecierpliwi się.

– Potrzebuję twojej pomocy. To znaczy nie do końca ja, tylko Mel.

– Tylko mi nie mów, że przywiozłeś tu, tę ofiarę losu...

– Mogę wiedzieć kim do cholery jest Mel? – pytam, obawiając się tego co mogę usłyszeć.

– To moja córka. – informuje mnie Dave. – Musicie wziąć ją pod swoje skrzydła. Jej matkę wsadzili do czubków, a mała sobie nie da rady sama.

– Jebie mnie to gdzie jest jej matka. – warczy Blake. W tym samym momencie do naszego domu wchodzi jeden z motocyklistów, a za nim drobna blondynka, chyba nawet w moim wieku. Wygląda jakby okradła babcię z ubrań i jest dość nieśmiała, może nawet przestraszona.

– Zabieraj ją stąd. – mówi stanowczo Evans. – Nie będę jej niańczył, gdy ty będziesz robił sobie tourne po świecie.

– Ale ja będę. – wypalam bez zastanowienia, zwracając na siebie uwagę zebranych. – Przyda mi się babskie towarzystwo i z tego co widzę, trzeba popracować nad tą sierotką.

– Tylko błagam... – odzywa się mężczyzna. – Nie zepsuj mi córki, bo wystarczy, że syn wrodził się we mnie. Na mnie już pora. Melody, zostawiam cię w dobrych rękach. Słuchaj się tej dziewczyny, bo od niej będzie zależeć twoje życie.

Stoję zszokowana, bo dociera do mnie, że Dave Evans przyjechał tu tylko po to, żeby wcisnąć nam swoją córkę. Jego wcale nie obchodzą interesy, ani to kto stoi na ich czele. Cała szopka była tylko świetną grą aktorską. Spoglądam na Blake’a, który aktualnie morduje mnie wzrokiem. Obawiam się, że dzisiejsza noc skończy się tragicznie dla mnie i Melody. Ten świat jest porąbany.

###
Tak sobie pisałam ten rozdział i szczerze mówiąc nie chciałam wielkiej awanturki. Tak, wiem to do mnie niepodobne, ale to pewnie przez alergię i moje marne samopoczucie. Pomyślałam, że skoro i tak miałam dodać Melody to dlaczego, by nie teraz i w dodatku w taki sposób? Tak więc, Melody witaj znów na pokładzie. Jak wy to widzicie?

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz