Aiden jest miły

127 15 17
                                    

– Jakim cudem wy jesteście spokrewnieni? – pytam, patrząc na Blake’a i Melody. – Jedno jest aż za bardzo delikatne, a drugiemu kolców pozazdrościłby niejeden jeż.

– Szczególnie jednego kolca. – Blake szczerzy się głupkowato, na co mina Mel wyraża jedynie obrzydzenie. – O Boże... siostrzyczko, przestań być taka zacofana. Seks jest przyjemny, ludzie go lubią i uwierz mi, że ty też to zrobisz, ale trzeba ci znaleźć kogoś kto będzie znał się na rzeczy.

– Przepraszam, ale jesteś ostatnią osobą, która będzie decydowała o mojej cnocie. – mamrocze Blondynka, patrząc gniewnie na brata. Śmieszy mnie ten widok i to jak próbuje wyglądać groźnie, choć nadal ma urodę aniołka. Mimo wszystko cieszy mnie to, że Blake przestał skakać jej do gardła. – Naprawdę będziemy przemycać narkotyki? Nigdy tego nie robiłam...

– Kiedyś musi być ten pierwszy raz. – Evans rusza zabawnie brwiami, prowokując dziewczynę, więc wkraczam do akcji i przywalam mu z całej siły w ramię. – No co? Nie podoba mi się to za bardzo, ale przecież i tak zrobisz co uważasz, a póki nie znajdziemy ludzi z czystymi papierami to jesteście jedynym wyjściem. Tylko błagam, Mel... ani słowa ojcu, bo mi urwie jaja i zrobi sobie z nich breloczki, a wtedy ucierpi też Trixie.

– Jesteś zjebem. – słyszę z ust Melody, na co moje oczy powiększają się. Ona sama orientuje się co powiedziała i w naprawdę śmieszny sposób łapie się za usta.

– Kilka dni w towarzystwie mojej dziewczyny, a ty już przeklinasz. Niedługo zaczniesz podkradać mi fajki i żłopać na umór tanie whiskey. Ale, hola... naprawdę nie chcę widzieć żadnego męskiego gołego dupska, gdy ty będziesz szczytowała na kuchennym blacie.

Uderzam się z mocnym plaśnięciem w czoło, nie wierząc własnym uszom. Mimo wszystko naprawdę cieszę się z takiego obrotu spraw. Co prawda pomogła mi w tym butelka czerwonego i nazbyt słodkiego wina, ale udało się. Melody w końcu przemówiła i w miarę możliwości otworzyła się.

– Mamy jeszcze? – pyta wskazując na pusty kieliszek.

– Zwolnij, bo pędzisz na czołowe zderzenie z potężnym kacem. – stwierdzam, zabierając od niej naczynie. – Mówię ci to z własnego doświadczenia, czołowej kandydatki na największą alkoholiczkę Jessford.

– Aiden jest miły. – wypala dziewczyna. Blake patrzy na nią z przerażeniem, a ja zaczynam bać się jego reakcji. – I przystojny.

– Aiden nie jest ani miły, ani przystojny. – Evans w tym momencie wydaje się być zazdrosny. – To nie jest dobry pomysł, żebyś umawiała się z chłopakiem mojego pokroju.

– Trixie jakoś może! – przechylam delikatnie głowę na bok, zastanawiając się jak daleko potoczy się ta przepychanka. – I to w dodatku z tobą, a ty jesteś najgorszą opcją, jeśli chodzi o bycie chłopakiem twojego pokroju.

– Bo Trixie aureola spadła z główki jak się urodziła, debilko. Twoja jeszcze nieźle się trzyma, więc się ucisz, bo zadzwonię do ojca i wszystko mu powiem.

– To że będę przemycać dragi też? – na twarzy Mel pojawia się triumfalny uśmiech.

– Moja krew! – wołam, a następnie zrywam się z kanapy i idę do kuchni. – Zasłużyła na więcej wina!

Gdy wracam do salonu, zastaję jedynie Blake’a. Chłopak leży na kanapie i patrzy na mnie w ten specyficznie zadziorny sposób.

– Gdzie Mel? – pytam, odstawiając butelkę na stolik.

– Zakopana na pustyni. – odpowiada chłopak, tym razem szczerząc się głupkowato. – Uznała, że druga butelka wina to nie jest dobry pomysł i poszła do siebie. Trixie... martwi mnie to wszystko.

– Nie powinno. – odpowiadam szybko. – Wiesz, że dam sobie radę, nawet jeśli nie będzie ciebie czy tych trzech księżniczek. Umiem o siebie zadbać.

– Po prostu przeraża mnie to, że miałaś mi pomóc być lepszym człowiekiem i naprawdę pomagasz, ale... ale to się dzieje twoim kosztem. Stajesz się gorsza ode mnie.

Marszczę brwi, starając się zrozumieć o co dokładnie mu chodzi. Przecież nikogo nie zabiłam. Ja nie zabijam...

– Czasami uczeń przewyższa mistrza. – uśmiecham się delikatnie. – To nadal ja. Może trochę bardziej niezrównoważona i agresywna, ale to nadal ja. Po prostu przestań patrzeć na mnie przez pryzmat tego, że strąciłam cię z tronu. To nie apokalipsa, Kochanie.

– Nie podoba mi się, że Kane będzie tak blisko. Widzę jak na ciebie patrzy i za każdym razem mam ochotę odstrzelić mu fiuta. Kurwica mnie łapie na samą myśl o tym, że na bank ma na ciebie ochotę.

Nachylam się nad nim, chcąc być bliżej i móc spojrzeć prosto w jego niebieskie oczy, przepełnione wściekłością. Wiem, że jest zazdrosny i zapewne dostrzega więcej niż ja, ale to dlatego, że ja po prostu staram się nie zwracać większej uwagi na jakiekolwiek zachowanie innych facetów. Nie odbieram żadnych magicznych sygnałów, które mają za zadanie, dać mi do zrozumienia, że na mnie lecą. Nie omija to również Dylana. Owszem, jest cholernie gorący i stanowczo w moim typie, ale moje serce należy do Evansa.

– Wyobrażasz sobie jak rozsuwa moje nogi, by po chwili pieprzyć mnie długo i ostro, gdzieś gdzie mogę głośno krzyczeć jego imię? – spoglądam na niego prowokująco. – Robi mi się gorąco jak tylko w mojej głowie pojawia się ten obraz. Jego ręce snujące się po moim ciele i usta całujące każdy milimetr mojej skóry. A potem pojawiasz się ty i o matko...

– Dobra, dość. – przerywa mi i natychmiast zaczyna łapczywie mnie całować, ale po chwili przerywa. – Nikt, ale to kurwa nikt... nie ma prawa dotknąć cię w taki sposób jak robię to ja. Rozumiemy się?

– Tak jest, panie dyrektorze Daddy. – szepczę uwodzicielsko. 

Rano sięgam do szafy po niewielką walizkę i zaczynam chować najpotrzebniejsze rzeczy. W Collinston nie zostaniemy długo, ale na wszelki wypadek muszę coś spakować. Melody zadzwoniła do niewielkiego motelu, by zarezerwować nam pokój. Mamy udawać, że jedziemy na urlop do Fox Lake, aczkolwiek nie wiem jakim idiotą trzeba być, żeby odpoczywać właśnie tam. Przecież każdy jeździ do Little Rock. Ale gdyby ktoś był zbyt dociekliwy, to Fox Lake ma mniej zaludnione plaże i jezioro na środku pustyni.

– A ty nie chodzisz do szkoły? – pyta nagle Melody.

– Duchowo jestem z moją klasą, a cieleśnie zbieram się do zabrania dokumentów, czyli czekam aż mnie wywalą. – mówię, wzruszając ramionami. – Myślisz, że nasi klienci będą sprawdzać czy mamy odpowiedni dyplom? Możemy jechać.

Przed domem czeka na nas terenówka Michaela. Otwieram bagażnik i widzę, że świeci pustkami. Patrzę pytająco na chłopaków, a oni najwyraźniej dumni z siebie, wybuchają śmiechem.

– Ty na serio myślałaś, że będziesz miała tam malutkie paczuszki? – pyta Aiden, podchodząc do mnie. Podnosi klapę, pod którą zwykle chowa się zapasowe koło i różne narzędzia. – To jest najdroższe koło w twoim życiu, więc staraj się nie złapać gumy po drodze.

Po schowaniu bagażów, Melody wsiada do samochodu, a ja jeszcze na moment staję z Evansem. Chłopak przytula mnie mocno i całuje w czubek głowy.

– Nawet nie wiesz jak bardzo nienawidzę siebie za to, że cię w to wplątałem... – szepcze. – W kosmetyczce masz małą przesyłkę. Po drodze spotkasz się z córką szeryfa, niestety Max tym razem nie mógł się z nią umówić. Postaraj się odwieźć ją od brania, choć twierdzi, że to na imprezę i wcale nie dla niej.

– To w taki sposób dbasz o niektórych klientów? – śmieję się.

– Nie daj się złapać, bo wtedy nawet znajomość z Adams nie pomoże nam.

W końcu ruszamy. Przed nami długa droga z małym postojem. Niestety muszę przyznać, że czuję lekki stres. Mam w aucie naprawdę dużo białego szczęścia i najchętniej wysypałabym to gdzieś daleko na pustyni. Jednak nie na tym polega moja aktualna rola, ani pozycja w tym całym bagnie. Głęboko wierzę, że koło zniknie, a my wrócimy bezpiecznie do domu. I nigdy więcej nie będziemy musiały ryzykować w ten sposób. Ukradkiem spoglądam na Melody, która wydaje się być nadzwyczaj spokojna. Nie chcę, by się na mnie zawiodła...
Droga dłuży się niemiłosiernie, a powtarzający się krajobraz paskudnie suchej pustyni i nudnych skał oraz kaktusów, przyprawia mnie już o mdłości. W końcu jednak dostrzega w oddali żółte, lśniące auto. Coś co moja pierwsza klientka kocha bardziej od samej siebie. W tych rejonach tylko ona jeździ żółtym Camaro, przez co zbyt łatwo można ją rozpoznać. Parkuję tuż obok i każę Mel zostać w środku, a sama wychodzę z auta i od razu ruszam do walizki, by wyjąć to co Blake ukrył w mojej kosmetyczce. Niewielka paczuszka spoczywa między kosmetykami, więc zgarniam ją.
Przede mną staje niższa ode mnie szatynka o pieruńsko kręconych włosach i jeszcze bardziej pieruńsko przenikliwym spojrzeniu. Bell Adams, prócz bycia znaną przez pozycję ojca, jest również znana z równie niewyparzonego jęzora co mój.

– Bellatrix Williams, podpalaczka własnego domu. – mówi, unosząc lewą brew do góry. – Mieszkamy na takich samych zadupiach, a dopiero teraz się spotykamy. Masz coś dla mnie?

– Dla ciebie czy na imprezę? – pytam od razu. – Posłuchaj. Wydajesz się być fajną osobą, a Blake kazał mi upewnić się, że nie będziesz ćpała, więc to robię. To nie jest sposób na życie, ani uciekanie przed nim.

– Evans ojczulkuje chwilami bardziej niż mój przyjaciel Nate. – Anabell wywraca oczami i wyciąga przed siebie dłoń z gotówką. – Nie mam zamiaru już więcej próbować. Jestem w rozsypce, ale dam radę.

– Jakby trzeba było skopać parę tyłków to dzwoń. – podaję jej towar i odwracam się w stronę samochodu.

– Trixie. – woła dziewczyna. – Wiesz... szkoda, że nasze życia to zupełnie dwie inne bajki. Myślę, że w normalnej sytuacji byłybyśmy niezłymi przyjaciółkami.

– Jak ci się znudzi życie księżniczki to zapraszam do Jessford.

###
Wrzucam dziś kolejny rozdział, ponieważ ani ten ani poprzedni nie wprowadzają nie wiem ile do tej historii, a nie wiem jak to będzie jutro. No bo przecież mam tyle do roboty na tej kwarantannie, że nie wiem co włożyć dłonie xD
Ale szykuję wiele emocji i kompletnie dziwny obrót spraw, więc teraz trochę mogę przynudzać.

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz