- W takim razie co to za miejsce? - pytam, przerywając ciszę między nami.
- Stary dom po mojej babci... - informuje mnie chłopak. - Potrzebował porządnego remontu, bo prawie się walił. Gdyby nie było tak źle to już dawno bym tutaj mieszkał zamiast użerać się z tobą, czubie.
Przywalam mu w miarę delikatnie w ramię, a następnie powracam do tworzenia wzorków na jego nagim brzuchu.
- Czyli to miało być to twoje zniknięcie? - parskam. - I teraz co, mam mieszkać z chłopakami?
- Idiotka... - jestem pewna, że on wywraca właśnie oczami. - Skoro tak bardzo chcesz to proszę bardzo. Będę miał więcej miejsca na łóżku i nikt mi nie będzie zajmował łazienki.
- Jesteś pewien? - spoglądam na niego, mając nadzieję, że wie o co dokładnie pytam.
- Nie przyprowadziłbym ciebie tutaj, gdybym nie chciał. Co prawda boję się tego jak cholera, ale muszę wierzyć, że dożyjemy przynajmniej do końca tygodnia.
- Nieustraszony i niepokonany Blake Evans boi się czegoś. - mruczę, podnosząc się, by usiąść na chłopaku. Od razu jego dłonie wędrują na moje biodra. - Nie patrz tak na mnie. Strach jest bardzo ludzki, a dzięki temu wiem, że nie zaczęłam umawiać się z cyborgiem.
- A co z tobą, Trixie? - nie do końca wiem o co mu w tym momencie chodzi. - Ty nie boisz się niczego.
Milknę, ponieważ nie umiem wydobyć z siebie żadnych słów. Staram się ułożyć to wszystko w głowie, ale brzmi jak bardzo skomplikowany wykres matematyczny. Ewentualnie jak fizyka.
- Nie boję się śmierci, a śmierć nie jest wszystkim. - odpowiadam w końcu. - Myślę, że to dopiero początek czegoś wspanialszego. Wyobrażam sobie świat, w którym jesteśmy razem, bliżej niż pozwala nam na to życie. Jak dwa pierwiastki łączące się w jedność i tworzące coś nowego. Tam musi być po prostu pięknie...
- Zaczynasz sprawiać, że chcę umrzeć. - jego spojrzenie jest okropnie gorące. - Zabij mnie, Kochanie.
Momentalnie schodzę z niego i ruszam do salonu. Tam siadam na kanapie, podkulam nogi i chowam twarz w dłonie. Słyszę jego kroki, lecz nie chcę teraz mówić o co mi chodzi. On chyba to rozumie, bo jedynie siada obok mnie i przytula. Tego potrzebowałam w moim życiu. Zrozumienia, którego miałam zawsze niewiele.
- Boję się tego, że to wszystko co teraz się dzieje, jest tylko snem. - szepczę. - Że obudzę się w swoim domu, a w salonie będzie spał narąbany ojciec... Że będę musiała zerwać z Danielem, a on pomyśli, że robię to bez powodu. I odsunę się od Charlotte, przez jeden sen, o którym nigdy nikomu nie opowiem. Będę musiała cicho znosić to, że ty mnie naprawdę nienawidzisz, a mi przestawiło się coś w głowie...
- Wszystko zaczęło by się od nowa. - chłopak łapie mój podbródek, żebym spojrzała na niego. - Gdybym tylko dowiedział się, że zerwałaś z tym kretynem, jestem pewien, że zwróciłbym na ciebie większą uwagę. Chodziłbym za tobą tak długo, aż byś była moja.
Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. To jak jakaś bajka, która musi skończyć się szczęśliwie. Co prawda ta bajka nie jest przeznaczona dla dzieci, ani ludzi ze słabym sercem.
Siedzimy na kanapie, oglądając film, który totalnie nas nie interesuje. Przed nami na małym stoliku kawowym stoją dwie butelki zimnego piwa, miska wypełniona chipsami, popielniczka oraz papierosy i pistolet. Obrazek rodem z kryminału. A my najzwyczajniej w świecie korzystamy ze wspólnego czasu. Czasu, który możemy poświęcić na cokolwiek innego niż ciągłe kłótnie. W pewnym momencie słyszymy pukanie do drzwi.
- To pewnie chłopaki. - stwierdza Blake i podnosi się z kanapy, ruszając do drzwi.
Nie słyszę śmiechu, ani żadnych głupkowatych tekstów. Nie słyszę nic, a do salonu nie wchodzi zupełnie nikt. Mój wzrok ląduje na broni, którą pozostawił Evans. Mimowolnie chwytam ją i powoli ruszam w stronę wyjścia. Serce zaczyna bić mi coraz mocniej, gdy na podłodze dostrzegam kilka kropel krwi, a drzwi są uchylone. Przełykam głośno ślinę, zastanawiając kiedy to się skończy. I czy w ogóle do tego dojdzie. Czy będziemy mogli żyć spokojnie... nie póki moim chłopakiem jest Blake Evans. Ten sam, który ma zbyt wielu wrogów i ten, który zajmuje się różnymi nielegalnymi rzeczami. Biorę głęboki wdech, a następnie otwieram szerzej drzwi. Przed domem stoi Chris oraz kilku jego dryblasów. Jeden z nich trzyma nóż przyciśnięty do szyi Blake'a.
- Nie chciałem przerywać waszej romantycznej sielanki. - stwierdza Chris. - Przyszedłem, ponieważ nie pożegnałem się z tobą, Trixie.
- Chcesz się ze mną żegnać, grożąc mojemu chłopakowi? - pytam, unosząc brwi. - To chyba kiepski sposób.
- Obawiałem się, że w innej sytuacji nie wyjdziesz. - chłopak pstryka, a jego przydupas odsuwa nóż od Evansa. Niestety wciąż nie pozwala mu odejść. - Przez ciebie nie żyje mój najlepszy kumpel i okropnie mi się to nie podoba. Widzisz, Skarbie... teraz jestem zajęty i tylko dlatego, że nie potrzebuję większych problemów, daruję ci, ale mimo wszystko kara musi być.
Chris ponownie pstryka i tym razem wszyscy jego kolesie otaczają Blondyna. Każdy z nich oddaje cios i mimo, że Blake próbuje się bronić to jest ich po prostu za dużo. Krzyczę aby przestali, lecz to na nic. Przecież oni słuchają się tylko Chrisa. Łzy zaczynają spływać po moich policzkach, gdy widzę jak mój chłopak upada na kolana. Z ust spływa mu krew, a nos na sto procent jest złamany.
- Dosyć! - krzyczę, ale nikt nie chce mnie posłuchać. - Każ im przestać do cholery!
Carter jedynie posyła mi ten wredny uśmiech, z którego jest znany w tych okolicach.
Unoszę wysoko rękę i strzelam dwa razy. To sprawia, że większość z nich przestaje. Tylko jeden wciąż kopie leżącego Evansa. Moje dłonie są jak z galaretki, ale w duchu obiecuję sobie, że tym razem trafię tam gdzie chcę.
- Ręka. - szepczę sama do siebie i strzelam. Koleś odwraca się z mocno wkurzoną miną, a gdy sięga do swojej broni, ja wykonuję następny strzał. - Noga.
- Igrasz z ogniem, Skarbie. - śmieje się Chris. Jego ludzie są dla niego warci tyle samo co nic.
- Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w Jessford, zabiję ciebie i twoich kolegów. - warczę, podchodząc do niego bliżej. - Teraz to mój teren. Możesz powiedzieć każdemu kto będzie chciał tu popisywać się w tak samo idiotyczny sposób jak ty. Ja nie będę się z wami cackać jak Evans.
- Jesteś pewna, że chcesz wejść do tego świata?
- Pakuj swoje dupsko do samochodu ojczulka i wypieprzaj do Damford. - biorę go sobie na celownik, aby wiedział, że nie żartuję.
Spokojnie obserwuję jak Chris i jego kolesie odjeżdżają. Gdy tylko znikają mi z oczu, podbiegam do Evansa. Chłopak jest bardzo mocno obity i nie jestem pewna czy nie powinnam zabrać go do szpitala. On niestety odmawia, więc po prostu pomagam mu dotrzeć do domu.
- Nie masz złamanych żeber? - pytam, ledwie dotykając siniaków na jego klatce piersiowej. - Chyba jednak powinniśmy...
- Nie. - odpowiada ostro, odsuwając moją dłoń. - Kurwa, Trix. Czy ty naprawdę przed paroma minutami postanowiłaś zdetronizować mnie? Czy może jednak wpierdolili mi tak mocno, że mam omamy... Błagam cię, powiedz, że tylko mi się wydawało.
- Nie wydawało ci się. - mówię cicho i nie wiedząc czemu moje policzki zalewa rumieniec.
- Czy ty wiesz w co się wpakowałaś? Teraz większość typków pokroju Chrisa, będzie chciało upewnić się, że on wcale nie ściemnia. Każdego dnia będziesz widziała w Jessford kolesi, których ja od długiego czasu trzymałem daleko stąd.
Przez moment siedzę cicho i sięgam do apteczki po bandaż. On ma rację. Do tej pory Jessford było stosunkowo bezpieczne. Stosunkowo, bo po prostu trzeba było wiedzieć gdzie i kiedy nie powinno ciebie być. Blake panował nad sytuacją, a ja nie znam się totalnie na niczym, a już na pewno nie na tym jego nielegalnym świecie.
- W takim razie chyba będę potrzebowała większą spluwę, Kochanie.###
Wstawiam dziś jeszcze jeden rozdział, ponieważ nie jestem pewna czy w weekend będę miała wystarczająco dużo czasu na pisanie. Co ciekawego będziecie porabiać w czasie przymusowego wolnego od szkoły? I kto znajdzie tycie nawiązanie do dwóch części "kill me"? :p
CZYTASZ
Szklane Marzenia
RomanceOna walczyła o to by być szczęśliwą, a on to szczęście chciał jej zabrać. Oboje jednak posiadali głęboko ukryte szklane marzenia. Strzegli ich za wszelką cenę, bo łatwiej jest zbić szkło niż je wytworzyć. A przecież marzenia nie bolą... boli ich zan...