Panie Evans

153 21 24
                                        

BLAKE


Wciąż trzymając ją za ramię, przyspieszam, by prędzej dotrzeć na miejsce. Nie zważam na to, że boli ją noga, wręcz mam to w dupie. Parę godzin temu miałem ochotę kochać się z nią, delikatnie całować jej słodkie usta i słuchać przyspieszonego bicia jej serca. Wyobrażałem sobie naprawdę wiele. Teraz już wiem, że zbyt wiele. Miałem nadzieję, że jeśli usłyszy co do niej czuję to wszystko się uspokoi. Stworzymy coś nazbyt pięknego jak na naszą dwójkę, coś wręcz niemożliwego. Związek, który mógłby opierać się na zaufaniu, czułości i innych rzeczach, o których oboje nie mamy zielonego pojęcia. Teraz nie wiem jak mogłem być tak głupi, ale przynajmniej jestem świadom tego, że mam cholernie pojebaną wyobraźnię.
Ona zawsze była w moich oczach lekko szurnięta, bo przecież kto normalny przyjaźniłby się z Charlotte Stevenson. Nikt. A w tej chwili coraz brutalniej dociera do mnie, że Bellatrix Williams jest popieprzoną psychopatką i życie z nią nigdy nie będzie spokojne. To będzie coś w rodzaju wyskoczenia z samolotu, a gdy zorientujesz się, że zapomniałeś o spadochronie, zaczynasz się po prostu śmiać ze swojej głupoty, bo nic więcej już ci nie pozostało. Do końca będziemy toczyć niezrozumiałe walki i jak małe dzieci w piaskownicy burzyć swoje wyimaginowane zamki wypełnione szczęściem oraz zwyczajnością.
Ja nie potrafię być dla niej tym jedynym, którego mogłaby kochać, nie martwiąc się przy tym o złamane serce. A ona nigdy nie będzie przykładną dziewczyną, w której mógłbym znaleźć ukojenie. Będziemy wzajemnie ranić się choćby słowami, a potem naklejać niewidzialne plasterki, by po krótkim czasie ponownie zadać cios.

– Mogę przynajmniej wiedzieć, gdzie idziemy? – pyta Trixie, próbując nadążyć za mną. Jej tuptanie rozbawia mnie, ale nie pokażę jej tego. Muszę być bardziej surowy.

– Nie możesz. – odpowiadam oschle i jeszcze mocniej ściskam jej ramię.

Już niedaleko. Jeszcze tylko chwila i może w końcu uda mi się obłaskawić tego szatana. Wczoraj myślałem, że naprawdę zginę. Widziałem furię w jej zielonych oczach i nawet moje nagłe wyznanie nie pomogło, a jedynie pogorszyło sprawę. W tamtym momencie nie chciałem być we własnej skórze. Kiedyś powiedziałem, że to świat potrzebuje przed nią ochrony i miałem rację. Obrosła tak potężnym pancerzem, że nic nie jest w stanie przebić się przez niego. Chciałbym mieć taką moc, by wkraść się w głąb jej umysłu i móc zrozumieć jej najskrytsze myśli.
Teraz wiem też, że ona nie jest pstryknięciem, które niszczy moje szklane marzenia. Najzwyczajniej w świecie to ona jest tymi marzeniami. Problem w tym, że jest zbyt nieosiągalna, a za razem tak bliska. Każda jej najmniejsza cząsteczka pochłania mój umysł, przez co przestaję poznawać siebie.

– No świetnie. – słyszę jej drwiący głos. – Dom na pustyni, a w środku pewnie oskórowane ciała albo nagie laski robiące to twoje białe gówno.

– Białe szczęście. – poprawiam ją, a następnie sięgam do kieszeni spodni po klucz.

– Białe gówno. – upiera się, przez co wiem, że w tej kwestii nie wygram. – A jak już jesteśmy w tym temacie to podobno miałam mieć przesrane.

Spoglądam na nią, gdy otwieram drzwi i już jestem pewien, że ta noc będzie cholernie długa. Jej wzrok mówi sam za siebie. Stawia mi wyzwanie. Wyzwanie, którego muszę się podjąć, bo znów nawyzywa mnie od pizd. I nie wiedzieć czemu, właśnie to mnie w niej najbardziej kręci. Ponownie chwytam ją za ramię, po czym popycham przez próg. Z całej siły zatrzaskuję za nami drzwi, a ona wywraca oczami.

– Gdzie jesteśmy? – pyta rozglądając się dookoła, gdy zapalam światło. – Sprowadzasz tu swoje szmaty?

– Nikogo tu nie przyprowadzam. – szepczę, zbliżając się do niej, by móc w końcu dotknąć przynajmniej na moment jej ciała. – Będziemy tu tylko my. Tu możesz dalej być we mnie zakochana, możesz próbować mnie zabić i nawet rozpieprzyć całą zastawę stołową. Tutaj będziemy tkwić w naszym posranym świecie i to właśnie tu będę ci udowadniał, że potrafisz być uległa. 

Szklane MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz