XIII

464 23 12
                                    

Helena leżała nieruchomo, przeszywana falami bólu, które promieniowały po całym ciele. Jej prawa noga była martwa, jakby przestała istnieć. Zamknięte oczy opierały się jej wysiłkom, a obolałe dłonie powoli badały otoczenie. Palce napotkały mokrą ciecz o znajomym, metalicznym zapachu. Krew. Jej krew. Zdała sobie sprawę, że wciąż leży na podłodze w salonie, miejscu, gdzie wczoraj Karl niemal ją zabił. Podjęła nieudolną próbę podniesienia się, lecz natychmiast osunęła się z powrotem, uderzając o twardą podłogę. Ból sparaliżował ją na tyle, że nie mogła nawet krzyknąć. Ostatnim wspomnieniem, które do niej wracało, był skórzany pas Karla spadający na jej ciało. Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale krzyk Anny – właściwie wrzask – przerwał mroczną ciszę. Potem zaskoczył ją gniewny okrzyk Johanna. Znów krzyki, trzaskające drzwi, stukot obcasów... i wreszcie czyjaś dłoń na jej czole. Głos – cichy, pełen troski – dotarł do jej zakrwawionego ucha, ciepły oddech otulił jej policzek. "Otwórz oczy, Heleno. Już dobrze, jestem przy tobie.

Z wielkim wysiłkiem otworzyła oczy, napotykając przerażone spojrzenie Johanna. Jego ręka, choć delikatnie drżąca, spoczywała na jej czole. Była tak słaba, że jedyne, co mogła wydobyć z siebie, to ledwo słyszalne rzężenie, przypominające gasnący silnik. Przez chwilę była przekonana, że to koniec, że umiera. Wtedy nagle zza okna dobiegł dźwięk syreny, a do pokoju wbiegli sanitariusze.

- Co tu się stało? – zawołał jeden z nich, rozglądając się po zdemolowanym salonie. Powyrzucane rzeczy, porozrzucane książki, zniszczone zdjęcia leżące na podłodze. – Włamanie – odpowiedział po chwili, gdy jego koledzy podnosili Helenę, której twarz wykrzywiał grymas bólu. Kiedy została położona na noszach, odetchnęła z ulgą. Johann szedł obok niej, nieustannie szepcząc uspokajające słowa. Ale jego myśli były inne. W tej chwili czuł, że traci grunt pod nogami. Nie mógł jej stracić. Wiedział, że nie jest dobrze, że jest bardzo źle. Był przekonany, że jeśli straci Helenę, straci Karla, straci Warszawę. Opanował go nieopisany strach. Niczego nie bał się tak bardzo jak frontu. Helena była jego łącznikiem z Karlem, to dzięki niej miał z nim bardzo prywatną relację, Heckmann był dla niego jak ojciec.

W karetce Helena ponownie straciła przytomność. Obudziła się następnego dnia w szpitalnym łóżku, w małym, jasnym pokoju. Obok niej uwijali się lekarze i pielęgniarki, analizując wyniki. Ciche pomruki niezadowolenia towarzyszyły ich badaniom. Helena, zdezorientowana i przerażona, próbowała zrozumieć, co się dzieje. Gdzie jest Johann? Co jej się stało? Ale najważniejsze – gdzie jest Karl? Gdy w desperacji chwyciła pielęgniarkę za rękę, ta odskoczyła, jakby dotknęła rozżarzonego węgla.

- Doktorze, obudziła się! – krzyknęła, a przy łóżku natychmiast pojawił się starszy mężczyzna. Ernest Horn, dawny przyjaciel Karla. Ordynator przyjrzał się jej ranom, potrząsając głową.

- Twój ojciec niedługo tu będzie, wszystko będzie dobrze – odparł łagodnie. Te słowa przeniknęły Helenę zimnym dreszczem. Wysoka gorączka, która już wcześniej ją męczyła, wydawała się narastać. Na myśl o spotkaniu z Karlem chciała uciec, lecz nie miała ani siły, ani możliwości. Jej głos był jedynie chrapliwym szeptem, niewyraźnym dźwiękiem.

- Napisz – zasugerował Horn, podając jej notes i ołówek. Radość z możliwości komunikacji zniknęła niemal natychmiast, gdy zdała sobie sprawę, że jej dłoń jest zbyt słaba. Ołówek wypadł jej z ręki. Horn, widząc to, odebrał notatnik i uspokajającym głosem oznajmił, że czucie w ręce powinno wrócić w ciągu kilku dni. Zmiażdżona, lecz nie trwale uszkodzona, ręka nie wyglądała tak źle, jak się obawiano. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy. Bezgłośnie, w milczeniu, pozwoliła im płynąć, wstrząsana cichym szlochem, który przerywał tylko jej słaby oddech.

*

Karl nigdy wcześniej nie doświadczył takiego chaosu wewnętrznego. Zazwyczaj panował nad każdym detalem swojego życia – nad swoimi ludźmi, nad rodziną, nad sobą. Ale teraz ogarnęła go panika, prawdziwa i obezwładniająca. Zaczął drżeć, jakby zimno wdzierało się prosto do jego kości. Pierwszy raz w życiu poczuł, że traci kontrolę, że mrok, który zawsze trzymał w ryzach, przejął nad nim władzę. Jego serce biło szybko, bezładnie, a w głowie dudniło tylko jedno pytanie: Jak mogłem to zrobić? Jak mogłem skrzywdzić Helenę? Nikt nie mógł o tym wiedzieć, w środowisku miał opinię cudownego ojca, a to co zrobił mogło go zrujnować. W głowie Heckmanna kłębiły się różne myśli, niczym rozszalałe stado. A widok jej bezwładnie leżącego na podłodze ciała przyprawiał go o mdłości. Przerażony, zaczął wyrzucać rzeczy z szuflad, półek, rozbijać wszystko, co wpadło mu w ręce. Chciał w jakiś sposób rozładować napięcie, które go miażdżyło. Jakby tłukąc przedmioty, mógł zniszczyć wspomnienia. Ale to nie działało. Chaos w jego wnętrzu rósł. W końcu, kiedy zdemolował cały salon, uciekł. Dom go dusił. Pojechał do jednego z barów przeznaczonych dla oficerów i żołnierzy. W drodze powtarzał w kółko jedno zdanie: Jak mogłeś to zrobić? A potem, niczym wybuch, wyrwało się z jego ust na głos: Jestem potworem, jestem potworem. Słowa te odbijały się echem w jego głowie, jakby ktoś inny to mówił, a nie on sam. Gdy w końcu dotarł pod bar, nie wytrzymał. Łzy zaczęły spływać po jego twarzy. On, postrach SS, teraz płakał jak dziecko. Siedział tam, za kierownicą, trzęsąc się i łkając, jakby rozpadał się na kawałki. Wiedział, że major Heckmann nie był prawdziwym Karlem. Był maską, którą musiał nosić. Ale teraz ta maska zaczynała pękać. Właśnie to bolało najbardziej – że nie mógł być już sobą, prawdziwym Karlem. Ten człowiek zniknął dawno temu, a jego miejsce zajął potwór.

W uścisku HitleraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz