I

1.8K 88 7
                                        

Styczeń, 1943

Słoneczny i mroźny styczniowy poranek powitał mieszkańców Berlina zaspą śnieżną, tak dużą, że w całym centrum miasta nie było prądu i ogrzewania. Samochody wolno sunęły po nieodśnieżonych ulicach, a przechodnie przechodzili ulicami, pochylając głowy przed ostrymi powiewami mroźnego wiatru. Dla Berlińczyków, był to kolejny dzień egzystencji w świecie, który wydawał się zawieszony między porządkiem a chaosem. Berlin tkwił w swojej codzienności – nieświadomy końca, który zbliżał się nieubłaganie. Całe rodziny modliły się nie o zdrowie swoje, ale Fuhrera, jeśli modliły się w ogóle. Po co komu był Bóg, skoro był Hitler. To on wybawił Niemcy z opresji, kiedy Bóg milczał. Nazistowscy oficjele w oczach Berlińczyków urastali do rangi bóstw. Goebbels – bogiem prawdy, którą alianci bezczelnie nazywali propagandą. Himmler bogiem nienagannego porządku i siły narodu niemieckiego. Ci nazistowscy bogowie mieli wiernych wyznawców, którzy wciąż wierzyli w zwycięstwo. Czy to z powodu pogłębiającej się desperacji spowodowanej coraz większym kryzysem, czy może z autentycznego zamiłowania do partii. Każde sprzeciwienie się polityce Hitlera mogło skończyć się mniej lub bardziej brutalnie. Cicho, po ciemku, gdzie każde morderstwo był przykrym wypadkiem. Tak załatwiało się sprawy w kręgach, niemieckiej, nazistowskiej élite.

Dwudziestoletnia Helena siedziała w czarnym, dużym Mercedesie obok postawnego mężczyzny ubranego w skórzany płaszcz, który kolorem przypominał smołę, a pod którym krył się zimowy mundur SS. Spod oficerskiej czapki z trupią główką wystawało trochę bujnej, blond czupryny. Jej ojciec, Karl Heckmann jeden z najbliższych współpracowników samego Führera.

- Ależ nas dziś zasypało – odparł ze zdziwieniem ich szofer.

– Milcz – warknął Karl i wyrzucił niedopałek papierosa przez okno samochodu, skupiając się na swoich myślach. W głowie układał słowa, które zamierzał wypowiedzieć w gabinecie Hitlera. Heckmann tuż po powstaniu NSDAP i ugruntowaniu się pozycji partii, zrzucił lekarski fartuch, a na jego miejsce włożył idealnie dopasowany mundur od Hugo Bossa. Renomę wspaniałego chirurga zamienił zaś na legitymację partyjną i tak stał się postrachem całego SS, a nawet własnej rodziny. Po zdobyciu Reichstagu dawny Karl Heckmann już nigdy nie powrócił.

Dla młodej Heckmannki, jak przed laty nazywali ją często opiekunowie w Hitlerjugend, spotkanie z samym Adolfem Hitlerem było spełnieniem największego marzenia. Hitler nie był dla niej tylko przywódcą – był zbawicielem narodu niemieckiego. Odkąd pamiętała, wierzyła w jego wizję czystego, silnego narodu niemieckiego, gotowego na wszystko. Wiedziała, że nie może podczas tego spotkania pozwolić sobie na chociażby najmniejszy błąd. Przed wyjściem z domu dostała od ojca szczegółową instrukcję tego co ma robić, a właściwie, czego nie robić. Miała salutować i zwracać się do niego: Mein Führer – mój wodzu. Poza tym miała milczeć.

Gdy samochód zatrzymał się przed budynkiem Kancelarii, Helena spojrzała na ojca. Ten, nie czekając na nią, ruszył w stronę drzwi. Zacisnęła dłonie, wzięła głęboki oddech i dołączyła do ojca.

W budynku Kancelarii unosił się zapach papieru, kawy i papierosów, każdy w tym miejscu palił. Pracownicy stukali w klawiatury maszyn do pisania. W budynku panował chaos. Pracownicy biegali między biurkami, roznosili jakieś papiery. Helena doskonale znała ten gwar, była w Kancelarii już kilka razy, choć nigdy nie miała okazji spotkać Hitlera osobiście. Heckmann pewnym krokiem podszedł do jednego z biurek, a Helena podreptała za nim jak małe kaczątko za starą kwoką. Wszyscy na widok Heckmanna salutowali wypowiadając przy tym dwa obowiązkowe słowa: Heil Hitler! Pracownicy przesuwali się, aby Obergruppenführer Karl Heckmann mógł spokojnie przejść. Nikt nie chciał ryzykować gniewu Heckmanna.

Karl posłał szeroki uśmiech młodej sekretarce siedzącej za biurkiem i wyjątkowo uprzejmie, poprosił o wezwanie Heinza, swojego sekretarza. Helena przyglądała się elegancko ubranym kobietom z czerwonymi opaskami na ramionach, wciąż nie mogąc uwierzyć, że zaraz spotka się twarzą w twarz z Hitlerem.

Sekretarka wykręciła na tarczy telefonu numer, a Heckmann odwrócił się do stojącej za nim córki. Dziewczyna unikała jego wzroku, nie lubiła patrzeć w te niespotykanie piękne, duże, błękitne oczy ojca. Poprawiała co chwilę włosy i przygładzała spódnicę, aby upewnić się, że wszystko jest tak jak należy i żeby nie przynieść Karlowi wstydu. Po krótkiej chwili, która dla zmarzniętej i zestresowanej Heleny wydawała się być wiecznością podszedł do nich mężczyzna w średnim wieku ubrany w szary mundur SS.

- Heil Hitler! Panie generale, Fuhrer już na państwa czeka, zapraszam – powiedział poważnym głosem. Poprowadził ich przez długi hall, dyskutując z Karlem, podczas gdy Helena podziwiała wnętrza budynku. Uważała Kancelarię Rzeszy za arcydzieło architektury. Każdy korytarz i sala miały w sobie coś monumentalnego. To było mistrzostwo niemieckiej architektury. Tylko Niemiec mógł stworzyć coś tak doskonałego, a Niemcem tym był bardzo częsty gość w domu Heckmannów – Albert Speer. Helena od zawsze podziwiała Speera za jego talent. Marzyła, by pewnego dnia móc projektować budynki, które przetrwają wieki i będą świadectwem niemieckiego geniuszu. Ale jako córka generała SS, była skazana na inny los. Niemiecka kobieta miała być dobrą żoną i matką, odpowiedzialną za wychowywanie przyszłych pokoleń niemieckich bohaterów. To było jej przeznaczenie.

Kiedy dotarli do odpowiedniego pokoju, Heinz zapukał w ciężkie drzwi.

– Herein!(1) – padł ostry okrzyk. Wszyscy wykonali szybki gest – ręce wystrzeliły w górę, salutując. Mężczyzna w szarym mundurze zniknął, a Heckmannowie stanęli twarzą w twarz z najważniejszym człowiekiem w Europie.


W rzeczywistości hall w Nowej Kancelarii Rzeszy miał ok.145 metrów

1. Pol. Wejść!



W uścisku HitleraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz