VII

594 33 3
                                    

Berlin we wrześniu 1942 roku tonął w deszczu, jakby sam Bóg płakał nad losem tego miasta. Nieustające ulewy i gwałtowne burze wprawiały mieszkańców w jeszcze większą ponurość, Miasto, kiedyś tętniące dumą i nadzieją, teraz przepełniały twarze ludzi zgnębionych wojną. Wszyscy próbowali zachować pozory normalności, ale zmęczenie, strach i desperacja malowały się na ich obliczach. Inflacja szalała, a ceny rosły nieubłaganie, pozostawiając wielu z pustymi rękami i rosnącym gniewem. Naloty alianckie stały się codziennością, a groźba kolejnej tragedii wisiała w powietrzu. Helena skutecznie odizolowana od wszelkich złych informacji, wierzyła, że w końcu nadejdzie czas, gdy wojna się skończy, a ona, jako córka wojennego bohatera, podejmie studia. Zwycięstwo Niemiec było dla niej niepodważalne.

Właśnie miała wsiąść do samochodu, w którym czekał na nią szofer, gdy dostrzegła machającego do niej Johanna. Był poważny, o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Helena bez zastanowienia odesłała szofera i podeszła do niego.

— Co tu robisz? — zapytała z uśmiechem, kiedy chłopak wręczył jej bukiecik frezji, jej ulubionych kwiatów. Uniosła je do twarzy, wdychając ich delikatny zapach.

— Musimy porozmawiać — jego głos był nienaturalnie poważny, a oczy zdradzały niepokój. Helena od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Zmarszczyła brwi, patrząc na niego pytająco.

— Coś się stało? — spytała cicho, z niepokojem w głosie. Johann pokręcił głową, próbując się uśmiechnąć.

— To nic wielkiego, ale... musisz wiedzieć. Muszę wyjechać do Warszawy. Potrzebują mnie w tamtejszych oddziałach SS. - słowa te spadły na Helenę jak zimny prysznic. Jej uśmiech zniknął. Złapała Johanna za rękę, czując, jak strach oplata jej serce. Johann miał wyjechać. I to do Warszawy, miejsca, które w jej umyśle jawiło się jako siedlisko chaosu, oporu i niebezpieczeństwa. Poczuła, jak coś w niej pęka, jakby ta decyzja mogła ich rozdzielić na zawsze.

— Dlaczego? Dlaczego tam? — spytała z nagłą determinacją, czując, jak wzbiera w niej złość i ból. Johann westchnął, dotykając delikatnie jej policzka.

— To nie jest moja decyzja. To rozkaz. Wiem, że to niebezpieczne, ale nie mam wyboru, byłem już w Warszawie, znam sytuację. Heleno, ja... wrócę. Obiecuję.

— Jak możesz to obiecać? — jej głos załamał się, a łzy zebrały się w jej oczach. Przyciągnął ją do siebie, obejmując mocno. Czuła jego ciepło, ale nie mogła zignorować uczucia, że ten moment może być jednym z ich ostatnich wspólnie spędzonych chwil.

— Będę pisa — jego szept brzmiał jak zaklęcie, które miało ochronić ich oboje przed nieznanym.

Szli ulicą w milczeniu mijając wynędzniałych Berlińczyków. Każdy starał się funkcjonować normalnie, ale na twarzach ludzi było widać coraz większe zmęczenie i desperację. Ceny rosły w zawrotnym tempie, inflacja szalała, coraz częściej zdarzały się alianckie naloty. Wojna trwała już prawie cztery lata, które wydawały się być wiecznością. Helena miała wrażenie, że większość mieszkańców żałowała głodu oddanego na Hitlera, wojna dotknęła ich gorzej niż mogli sobie wyobrazić.

- Zimno – westchnęła przerywając tym samym ciszę.

- Wyjątkowo jak na wrzesień. Dać ci swój płaszcz? – spytał z troską.

- Nie, jesteśmy już blisko domu – uśmiechnęła się, a Johann objął ją ramieniem

- Teraz lepiej? – spytał z czarującym uśmiechem, a Helena zaśmiała się kiwając głową. Udało mu się, dopiął swego, Helena była jego, tak samo jak Warszawa.

- Kiedy musisz wyjechać? – to pytanie ledwo przeszło jej przez gardło.

- Za kilka miesięcy, jeszcze dużo czasu. Dali mi czas na zdanie wszystkich egzaminów, żebym miał wolną głowę, Musisz wiedzieć Heleno, że to nie będzie krótki wyjazd. Berlin nie potrzebuje mnie tak, jak Warszawa. Tam zaczynają się wywózki, masowe przemieszczenia. Muszę dostarczyć ważne dokumenty, w tym również od twojego ojca.

Wszyscy Żydzi mają opuścić wkrótce getta – Helena spojrzała na jego poważną minę. Zastanawiała się co Karl miał z tym wspólnego. Przespacerowali się, aż pod dom Heckmannów, gdzie Johann pocałował Helenę i odgarnął jej włosy z policzka. - To, co się dzieje w Warszawie, to dopiero początek.

Szli dalej w zupełnym milczeniu mocno trzymając się za ręce, aż dotarli pod dom Heckmannów. Johann pocałował ją delikatnie, odgarniając kosmyk włosów z jej policzka.

- Niedługo powinienem mieć tramwaj do domu – powiedział cicho, jakby nie chciał psuć tej chwili.

- Fritz cię odwiezie – zaproponowała, uśmiechając się delikatnie i wołając szofera.

Stanęła na schodach prowadzących na werandę willi i patrzyła jak się oddala. Jej Johann. W końcu zniknął wsiadając do samochodu. Poczuła nagłą przerażającą pustkę.

Kiedy weszła do domu, Karl jeszcze był w pracy. Za piętnaście minut miała pojawić się guwernantka. Zdjęła mundurek i założyła granatową sukienkę w grochy. Włączyła gramofon i po chwili w domu rozległy się dźwięki muzyki Mozarta, ulubionego kompozytora ojca. Przeglądała gazety, które rano zostawił na stoliku Karl. „Der Fuhrer", „Berliner Tageblatt", jego ulubione dzienniki. Przewróciła kilka kartek, przejrzała artykuły o najnowszych wiadomościach z frontu, walkach i zwycięstwach wojsk Hitlera. Pod gazetami znalazła notatki ojca. Wzięła do ręki zapisaną kartkę papieru z wydrukowaną swastyką u samej góry. Rozszyfrowała kilka słów. Ich werde es Hitler sagen, Transporte, die Juden . Reszta tekstu była zupełnie nieczytelna. Starała się rozczytać więcej słów, ale nic z tego. Zaczęła łączyć fakty, zamknięcie getta, dokumenty, które miał przekazać Johannowi, notatka, której treść ewidentnie dotyczyła transportów. Czuła, że dzieje się coś złego, że Karl bierze udział w czymś do czego nigdy nie powinien przyłożyć ręki. Odłożyła notatki i wstała z kanapy. 

W uścisku HitleraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz