XXI

183 10 2
                                    

Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej. Karl niechętnie wstał, wziął prysznic i założył mundur, a potem zszedł na śniadanie. Tym razem w jadalni nie spotkał tych samych strażników co wczoraj. Było właściwie pusto. Oprócz niego siedziało tu jeszcze kilka osób. Jadł bez większego apetytu, na samą myśl, że musi wrócić do Mengelego i znów udowadniać swoją siłę, robiło mu się niedobrze. Kiedy skończył jeść poszedł do pokoju, chwycił za słuchawkę i zadzwonił do domu. Obiecał Helenie, że zadzwoni, ale zupełnie wyleciało mu to z głowy.

- Helenka! – zawołał słysząc głos córki. – Nie obudziłem cię? – zaprzeczyła. – Miałem zadzwonić wcześniej, ale cały dzień pracowałem. Josef dał mi dużo zadań jak na pierwszy dzień.

- Nie wiedziałam, że też tam jest – odparła zdziwiona

- Wszystko dobrze? – spytał podejrzliwie, ale po chwili rozległo się pukanie i próg przekroczył Mengele. Mina Karla zrzedła.– Kochanie, zadzwonię wieczorem, dobrze? Muszę iść do pracy – odłożył słuchawkę, a Josef patrzył na niego z uniesionymi brwiami.

- Chodź Karl, praca czeka, mam dziś w planach kilka eksperymentów i czekają nas dwie selekcje. – na słowo eksperyment nieco się ożywił. Miał nadzieję, że zagoni Josefa w kozi róg kiedy pokaże mu swój chirurgiczny talent. Mógł być od niego ładniejszy, silniejszy, agresywniejszy, ale na pewno nie ciął tak jak Heckmann.

Wsiadł z Josefem do Mercedesa z odkrytym dachem i ruszyli do obozu. Obaj milczeli, a Karl nie do końca wiedział o czym mieliby rozmawiać. Mimo że mieli wiele wspólnego, Heckmann nie odnajdywał już w Mengelem godnego kompana. Przypatrywał się jego zaciśniętym na kierownicy szczupłym dłoniom z widocznymi żyłami i zmarszczonym brwiom. Nie wiedział co do końca siedzi mu w głowie, był dla Karla nieodgadniony, tajemniczy. Od czasu Lipska bardzo się zmienił, nie był już tym samym roześmianym, młodym chłopakiem, z którym uwielbiał spędzać dyżury w klinice. Przerwał męczącą ciszę i zaczął opowiadać o wizycie w domu Hoessa, o krematorium widocznym z okien jadalni. Josef uśmiechnął się krzywo na te słowa.

- To niezdrowe, przecież on ma małe dzieci – pokręcił głową. – Biegają pewnie całymi dniami po ogrodzie i wdychają ten smród

- Nie to miałem na myśli – odparł Karl, a Mengele popatrzył na niego zdziwiony.

- A więc co?

- Mógłbyś patrzeć na to codziennie i to jeszcze z jadalni?

-A ty nie obserwujesz tego codziennie? Przecież to my te krematoria codziennie zapełniamy –Karl tylko pokiwał głową. My.

Kiedy wjechali do obozu strażnicy zaczęli im salutować, a więźniowie stawali w miejscu. Mengele wysiadł z samochodu i założył oficerską czapkę.

- Idziemy najpierw do szpitala, a potem pójdziemy do baraku dla dzieci, potrzebuję dziś jakichś bliźniąt – odparł surowo i skierowali się na rewir. Wszyscy usuwali się z drogi kiedy przechodzili korytarzami. Mengele uśmiechał się czarująco do leżących w łóżkach wycieńczonych kobiet. Przy kilku nawet przystanął, żeby zapytać jak się czują. Uśmiech momentalnie zniknął kiedy znaleźli się za drzwiami jego gabinetu, czystego, wręcz sterylnego pomieszczenia. – Wykonywałeś kiedyś transfuzję krwi? - Karl przytaknął i zapalił papierosa. – Nie pal przy mnie – rzucił ostro, a Heckmann zaniemówił. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś dyktował mu kiedy może palić. Z nietęgą miną schował papierośnicę w kieszeń spodni od munduru. - Myślałem nad tym, żeby przeprowadzić transfuzję miedzy dziećmi o różnych grupach krwi – Karl popatrzył ze zdziwieniem na lekarza i zmarszczył brwi.

- Ale po co?

- Żeby dowiedzieć się co się stanie – Karl przeszedł dreszcz, był dobrym lekarzem i zdawał sobie sprawę, że ten eksperyment nie ma najmniejszego sensu, jednak Mengele był tym absolutnie zafascynowany. – Mam taką parę w jednym baraku, spróbujemy?

- Ale to nie ma sensu Josef, nic się nie wydarzy – odparł, a Mengele poczerwieniał.

- To ja tu jestem szefem i ja mówię, że ma sens! –krzyknął i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Heckmann wyszedł za nim.

- Dobrze, już dobrze... możemy spróbować – odparł, a Mengele od razu się rozpromienił. Zachowywał się jak małe dziecko, w dodatku rozpuszczone do granic możliwości.

- To idziemy, pokażę ci, gdzie trzymam nasze obiekty badawcze – zaprowadził Karla do baraku czternastego, obozu F, to tam były trzymane dzieci, które miały być poddane eksperymentom. Karla zaskoczyło wnętrze pomieszczenia. Wygodne łóżka, czyste ubrania, dobre jedzenie, a nawet zabawki. Na drewnianych ścianach widniały kolorowe obrazki. Pomieszczenie przypominało przedszkole, a nie poczekalnię do krematorium. Heckmann patrzył na to z niedowierzaniem, domyślał się, że tutaj wylądowałby włoski chłopiec, że Josef by go nie zabił, tak jak zrobił to on. Dzieci popatrzyły na Karla ze zdziwieniem. Po chwili obok niego stanął Mengele w czystym, białym fartuchu narzuconym na równie nieskazitelny mundur. Przeczesał dłonią włosy i uśmiechnął się szeroko. W dłoni nie trzymał już bicza, ale cukierki.

- Wujek Pepi! – wykrzyknął jakiś chłopiec i podbiegł do lekarza.

- Pepi? – powtórzył Karl i roześmiał się głośno.

- Jak się dziś masz Janku? – spytał chłopca, który rozpłakał się na widok Heckmanna.

- Kto to? – wskazał palcem na stojącego przy drzwiach Karla. Heckmann widząc to uświadomił sobie jakie musi robić wrażenie, że dzieci płaczą na jego widok, i to go akurat ucieszyło.

- To nowy wujek... - odparł z uśmiechem wyszczerzając swoje białe zęby. – Karl! Przywitaj się – Heckmann popatrzył na niego osłupiały. - No powiedz kim jesteś, boją się– odparł i podszedł do dziewczynki, która bawiła się starą, szmacianą lalką – Karl odchrząknął i zrobił krok do przodu. Przedstawił się niechętnie i patrzył z niedowierzaniem co robi Josef. Geniusz, po prostu geniusz- pomyślał i pokręcił z niedowierzaniem głową. Manipulował tymi dziećmi, okręcał je sobie wokół palca. Były jego, zrobiłyby dla niego wszystko.

- No tak, to kto dziś pomoże wujkowi? – spytał Mengele nie przestając się uśmiechać – Może Jan i... – rozejrzał się po pomieszczeniu.- Eva – podszedł do kilkulatki, Polki, żydowskiego pochodzenia. Dziewczynka złapała go ochoczo za rękę i wyszli z baraku. Więźniarka opiekująca się dziećmi zrobiła znak krzyża na czole Janka i wyprowadziła go przed barak. Całą drogę do szpitala, Josef trzymał Evę za małą rączkę, która ginęła w jego dłoni. Karl szedł dwa kroki za nim. Nagle Janek chciał podać mu dłoń. Nie chciał być gorszy niż koleżanka, on też chciał iść za rękę z Herr Doktorem. 

W uścisku HitleraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz