Siedział w domu dwa tygodnie. Całe czternaście dni. Trzysta trzydzieści sześć godzin. Dwadzieścia tysięcy sto sześćdziesiąt minut. I w cholerę sekund, od których robiło mu się niedobrze.
Nawet będąc na rozszerzonej matematyce, mógł mieć dość liczb.
Jak się okazało wychodzenie z restauracji bez kurtki nie było dobrym pomysłem. Dostał zapalenia oskrzeli, które już chyba w miarę wyleczył; co prawda czasem dusił go jeszcze kaszel, ale gorączki nie miał od jakichś dwóch dni. Była sobota, a że czuł się lepiej, to w poniedziałek miał zamiar udać się do szkoły. Nie to, żeby mu się spieszyło, ale zaległości, jakich można było nabawić się w liceum po dwóch tygodniach były... po prostu tragiczne.
Był w plecy już o jakieś pięć sprawdzianów i trzy kartkówki, co dołowało go tylko bardziej. Olek nawet nieźle radził sobie z nauką – jego średnia nigdy nie spadła poniżej czterech, ale nie znaczyło to tego, że widziało mu się z przyjemnością nadrabiać materiał. Lekcje na szczęście przepisywał tylko z ważniejszych przedmiotów i robił to w miarę na bieżąco, gdy jakiś kolega z klasy uznał, że mu je łaskawie podeśle. Oczywiście zdjęcia, jakie zrobił musiały być czasami w słabym świetle, rozmazane, a i samo pismo takiego Witka pozostawiało naprawdę sporo do życzenia. Kiedy na nie patrzył, nie wiedział, czy jego wada wzroku się pogorszyła, czy to może serio było tak nabazgrane jakby litery próbował zdmuchnąć wiatr.
Nie mógł jednak nic na to wszystko poradzić, bo Pestka dobrze wiedział, że była to jego wina. Sam to na siebie sprowadził, zarówno patrząc na powód jego małego – a może nie tak małego – załamania, jak i na to, że jaką amebą można być, żeby w temperaturze około zero stopni łazić po mieście w samej koszuli.
Kurtkę na szczęście – lub nieszczęście – kilka dni później przyniosła mu Ola. Nie mógł jej zbyć tak jak zrobił to z Zuzią po półmetku, bo wtedy ubłagał Wojtka, by skłamał, że śpi. Nie spał – to chyba było jasne.
Niestety w domu był sam, więc słysząc pukanie, zwlekł się zasmarkany z łóżka, wyglądając co najmniej okropnie i otworzył te drzwi.
Aleksandra nie wyglądała już na złą. Uśmiechała się, co bruneta dosyć skonfundowało, bo myślał, że była na niego zła. Nie odzywała się przecież kilka dni ani słowem.
Jednak kurtkę mu przyniosła. Widział delikatne zawahanie, gdy przestąpiła próg domu i przytuliła Olka, prosząc, by się nie kłócili. Oczywiście zgodził się, chociaż nie był pewien, czy w ogóle jakaś potyczka słowna nadeszła. Nie mniej jednak potrzebował w swoim życiu Oli, przecież oprócz tego, że była jego dziewczyną – była też przyjaciółką.
Posiedziała z nim nawet chwilę, ale widząc jego mały stan używalności, odpuściła próby rozmów i po zrobieniu mu herbaty, wróciła do siebie. I na nowo była starą wersją siebie – spamującą Olkowi o dosłownie wszystkim i niczym.
Aktualnie jednak Ola z całą rodzinką pojechali do dziadków, więc Olek siedział w swoim pokoju, w łóżku pod kołdrą i czytał lekturę na przyszły tydzień, a że była ona naprawdę długa wolał wziąć się za nią już wtedy. Starał się unikać streszczeń, no chyba, że zdarzyło mu się kompletnie o jakiejś zapomnieć. „Pan Tadeusz" jednak był lekturą obowiązkową na maturze i musiał – po prostu miał.
W domu sam jednak nie był. Tata siedział pewnie w dużym pokoju, oglądając telewizję, a Wojtek pogrywał na konsoli. Typowa niedziela można by rzec. Jednak nie do końca, bo wkrótce do drzwi zadzwonił dzwonek. Olek nie ruszył się nawet z łóżka, bo przecież „inni mają bliżej". Przerzucił kolejną stronę, czytając teraz przepis na bigos, który rozbawił go chyba bardziej niż powinien. Usłyszał rozmowę z korytarza, gdzie mieszały się głosy jego taty i... Zuzi.
CZYTASZ
Sąsiedzi
Short StoryW jednym bloku mieszkać może zaskakująco wiele różnych osobowości. Na parterze gówniarz grający na flecie po ciszy nocnej, pod piątką dziwna para studencików hodujących podejrzane rośliny, a na samej górze zagorzały chrześcijanin i jego kundel. Wśr...