W szkole dzień się dłużył i po raz pierwszy było to naprawdę pożądane uczucie. Zuzia mogła tam przebywać właściwie jeszcze i jeszcze. Nie chciała wracać do domu, tak dosłownie ani trochę. Miała już dość swoich rodziców i chociaż znienawidziła się za tę myśl, uważała, że łatwiej by było chyba, gdyby się rozwiedli i nie wchodzili w sobie drogę.
Tak bardzo, jak tego nie chciała, to było to najrozsądniejsze rozwiązanie.
Po tym jak w piątkową, a właściwe już sobotnią noc, usłyszała, o co tym razem się kłócą, nie mogła z nimi przebywać w jednym pomieszczeniu. Atmosfera nieprzyjemnie gęstniała, zaczynało ją mdlić, a i dorośli byli nadzwyczajnie cisi i sztywni w swoich ruchach.
Weekend przeżyła chyba tylko dlatego, że większą część czasu spędzała w swoim pokoju. Włącznie z posiłkami. Zajęła się nauką, którą według matki zdecydowanie zaniedbała. Faktycznie, wpadła jej ta trójka z niemieckiego, ale odkąd odrobinę odpuściła sobie niektóre przedmioty, bez ciągłego spinania się o naukę, żyło jej się lepiej.
Bardziej lekko i swobodnie.
Wciąż potrafiła przesiedzieć godziny nad podręcznikiem z rozszerzonej biologii, czytać lektury z kanonu do przodu, w między czasie nadrabiając je swoimi własnymi książkami ułożonymi na półeczce tuż nad łóżkiem.
Teraz jednak częściej robiła sobie przerwy, odpisując na wiadomości przyjaciół, wychodziła z domu – chociażby do galerii czy po prostu nie spędzała każdej najwolniejszej chwili samej z książkami w łóżku.
Myślała, że jej rodzice delikatnie, bo wciąż to byli ci sami ludzie, odpuścili, ale wraz ze słowami matki zrozumiała, że byli od tego zdecydowanie daleko, a przynajmniej ona.
Dwugodzinny blok rozszerzonej chemii nie pozwalał jej usnąć, bo co chwile rozwiązywali jakieś reakcje, które starała się opanować. Im więcej zapamiętała z lekcji, tym mniej musiała spędzać czasu nad tym w domu. Notowała do zeszytu, najszybciej jak tylko mogła wszystko z wielkiej zielonej tablicy. Nauczycielka – starsza kobieta z groźną minę, lecz miłym usposobieniem – miała dar do niewyraźnego i bardzo szybkiego pisania.
Zuzia wzdychając, zapragnęła nagle, by Olek oddał jej swoje okulary, to może wtedy łaskawie by coś zobaczyła. Starała się wyłapać to, czego rozczytać się jednak nie mogła ze słów kobiety i jakoś to szło.
Przynajmniej nie musiała wracać do domu.
Na ostatnie pięć minut lekcji nauczycielka dała im odetchnąć, sama zajmując się sprawdzaniem kartkówek jakiejś klasy trzeciej. Zuzia wolno i ospale się spakowała, a później ze znudzeniem położyła głowę na podpartej dłoni, rozglądając się mozolnie po swojej grupie.
Wzrok ostatecznie skupiła na swojej koleżance z ławki – Barbie, która pisała coś ukradkiem na telefonie. Blondynka musiała chyba kątem oka poczuć spojrzenie Redy, bo unosząc pomalowaną ładnie brew, zwróciła na nią uwagę. Odrzuciła swoje długie, proste włosy za ramię i uśmiechnęła się miło.
– Co z tobą, Laleczko? – zagadnęła, a w jej oczach zabłyszczały figlarne iskierki.
Zuzia siłą woli powstrzymała się od wystawienia blondynce języka. Barbie nazywała ją tak czasami, nawiązując do znanej piosenki, która każdemu kojarzyła się z jej imieniem. W dzieciństwie jej nienawidziła właśnie przez to, jak wiele osób mówiło: „O, to, jak w tej piosence!".
„Zuzia lalka nieduża i na dodatek cała ze szmatek..."
– Wszystko gra – odparła, nie przekonując tym chyba nikogo.
CZYTASZ
Sąsiedzi
ContoW jednym bloku mieszkać może zaskakująco wiele różnych osobowości. Na parterze gówniarz grający na flecie po ciszy nocnej, pod piątką dziwna para studencików hodujących podejrzane rośliny, a na samej górze zagorzały chrześcijanin i jego kundel. Wśr...