Kopał trampkiem dołek w piasku, ewentualnie pluskał nim w kałuży obok. W tafli odbijało się niebo, w tym Księżyc i kilka gwiazd niezakrytych przez chmury. Niebo, a raczej kosmos był hipnotyzujący, skrywał w sobie tak wiele niezbadanych form, przez co od dziecka Olek miał na tym punkcie drobną obsesję. Nie osiągnął nawet sześciu lat, gdy dostał od taty pierwszy teleskop. Oczywiście mały. Przesiedział przed nim prawie całą noc, kiedy jego brat spał już w najlepsze.
Każda gwiazda, każda kometa czy planetoida były fascynujące.
Zawsze ciężko było mu oderwać się w domu od teleskopu, a w szkole czy na dworze od gapienia się w niebo. Wiedział dobrze, że przesadzał, ale już taki był. Z wiekiem przystopował trochę swoje marzycielskie zapędy, ale teleskop ciągle miał szczególne miejsce w jego sercu i pokoju.
Zawsze wolał zająć się czymś odległym i niemożliwym do zobaczenia, niż nudną, szarą rzeczywistością. Był nerdem, ale jakoś mu to nie przeszkadzało.
Nie był też jakoś bardzo towarzyski, więc od podstawówki lubił małe grona osób. Im był młodszy tym mniej ich chciał – kiedyś nie potrzebował nikogo prócz taty, brata, a z czasem i teleskopu. Było tak aż do siódmego roku życia. Pamiętał ten dzień. Było już późno, ale dość ciepło. Letni wiaterek smagał jego cienki szary sweterek, gdy leżąc z tatą i Wojtkiem na trawie, usłyszeli przyjazd samochodu. Nic nadzwyczajnego, pomyślał wtedy siedmioletni Olek, mimo to uniósł się lekko i oderwał spojrzenie od spadającej specjalnie dla niego gwiazdy mogącej spełnić dziecięce marzenia.
Przed naszą bramą stała duża furgonetka, a z niej wysiedli po kolei kilku dorosłych i dwójka dzieci na oko w jego wieku. Chłopiec z dziewczynką trzymali się za ręce. Stanęli z boku i obserwowali budynek. Ona radośnie podskakiwała w miejscu, a on był jakiś dziwny. Tak wtedy pomyślał. Naburmuszony, oglądał blok niechętnym spojrzeniem. Kiedy mała szatynka chyba zaczęła już irytować chłopca, puścił jej rączkę i usiadł na krawężniku dwa metry dalej. Uniósł lekko twarz, a wtedy ich spojrzenia się zderzyły.
Olkowe zaciekawione, a jego niechętne.
Nie wiedział co podkusiło jego siedmioletnią wersję do tego, by unieść dłoń i pomachać chłopcu. Równie dziwne było to, że ten, wyglądający na niemiłego dzieciaka, chłopiec odmachał.
Następnego dnia ten sam malec podszedł do niego na placu zabaw, gdy Olek huśtał się na huśtawce. Stanął przed nim z założonymi rękami na małej pierś. W ustach trzymał lizaka, którego wyjął dopiero po chwili, mlaskając przy tym głośno.
– Jestem Maciej, ale dla dzieci Maciek albo Maciuś, więc mów mi jak wolisz. Wiesz, kiedyś mam być prezydentem świata, więc potrzebuję pomocników.
Siedmioletni Maciuś nie miał pojęcia, jaką siłę będą miały wypowiedziane przez niego słowa, bo dziesięć lat później ci dwaj chłopcy ciągle się przyjaźnili. No a przynajmniej do czasu.
Przez te wspomnienia Olek aż poczuł się stary, bo minęło aż tyle lat. Spojrzał w górę na gwiazdy świecące na niebie i parsknął pod nosem, bo one to dopiero musiały być stare.
Zerknął na telefon, a widząc prawie wpół do pierwszej, uznał, że przydałoby się wracać. Pokonał kilkanaście metrów i po wpisaniu kodu do bramy, zaraz znalazł się w ciepłej klatce. Wzdrygnął się na zmianę temperatury i wsiadł do windy, która zatrzymała się na piątym piętrze. Wyciągnął klucze i starając się zrobić to jak najciszej, przekręcił klucz w zamku, wchodząc do środka. Światło w pokoju taty było zgaszone, natomiast u Wojtka usłyszał ciche rozmowy. Westchnął. Ściągnął buty, kurtkę i szalik, a później popchnął niedomknięte drzwi pokoju brata.

CZYTASZ
Sąsiedzi
Historia CortaW jednym bloku mieszkać może zaskakująco wiele różnych osobowości. Na parterze gówniarz grający na flecie po ciszy nocnej, pod piątką dziwna para studencików hodujących podejrzane rośliny, a na samej górze zagorzały chrześcijanin i jego kundel. Wśr...