22.2. Olek

1.4K 185 519
                                    

Siedział na kanapie, stukając palcem prawej dłoni o ciemnoszare spodnie, jakie miał na sobie. Robił to oczywiście w rytm muzyki będącej dobrze słyszalną na całym parterze domu Witka. Był tutaj kiedyś w pierwszej klasie, gdy razem robili prezentacje z chemii, żeby jakoś podwyższyć sobie marne oceny.

Pomińmy fakt, że odwalili ją byle była w dwadzieścia minut, a później zamówili pizzę i grali na konsoli ze starszym bratem Witka.

Przyszedł tam w ten mikołajkowi wieczór z Olą i Zuzią, które zaginęły gdzieś kilka minut wcześniej. Został więc sam, no a przynajmniej jeśli chodzi o kanapę, bo w domu kolegi było znacznie więcej osób, w tym spora część z jego klasy. Sekta mat-fizów.

Nie zdziwił się nawet, gdy dosiadł się obok niego Matuszyński, z zadowoleniem wpatrując się w dwa opakowania gier. Olkowe oczy zabłysnęły na ich widok – były to te długo wyczekiwane na rynku. Witek spojrzał na niego z zachętą, wyciągając przed swoją twarz dwa cuda. Po chwili rozsunął je, a z pomiędzy nich wyłoniła się jego okrągła twarz.

– Grasz, no nie? – krzyknął mu chłopak do ucha, jakby mógł tego nie usłyszeć.

Olek uśmiechnął się i wyciągnął dłoń po jedno z opakowań, ale ubiegła go inna dłoń – zakończona czerwonymi paznokciami w kształcie trumienek, co swoją drogą bruneta zawsze niepokoiło.

– Sorry, Olek jest dzisiaj mój, a pograć możecie w każdy inny dzień – wtrąciła się Ola.

Przyjrzała się grze, a później z uśmiechem oddała ją wybitemu z rytmowi Witkowi, który chyba nie spodziewał się odmowy.

– Właściwie mogę zagrać z jedną rundę czy dwie – dorzucił z nieśmiałością Olek, patrząc to na dziewczynę, to na Matuszyńskiego.

Ta pierwsza uniosła tylko brew i westchnęła, a później wywróciła oczami. Witek za to klasnął w dłonie i pociągnął Pestkę za sobą, machając Oli na pożegnanie, jakby mieli się już nigdy nie spotkać.

Po drodze gospodarz zgarnął Tomka z kuchni i jeszcze jednego chłopaka, a później wcisnął ich do swojego pokoju. Jedna runda, zmieniła się w trzy, a trzy w sześć... Czas mijał, nim się obejrzeli minęła godzina poświęcona tylko graniu. Oczywiście Witek musiał wygrywać, bo sam pewnie przetestował tę grę już kilka razy i teraz udawał, że to jego pierwsza styczność z nią.

Na pewno.

Olek tylko raz wybił się na czołówkę – Witek akurat poszedł do toalety, ale nieważne – a to już było coś, jasne?

Pokój Matuszyńskiego nawet niezbyt zmienił się przez te kilka miesięcy. Ciągle ściany miały ten sam kolor, meble nie przeniosły się w inne miejsca, a plakaty filmów i seriali nadal obklejały ściany.

Kiedy skończyli grę, co zasygnalizowało im wylane przez Tomka piwo na dywan, zeszli na dół z powrotem do innych. Najpierw oczywiście Sikorka musiał wycierać powstałą plamę pod czujnym okiem swojego przyjaciela. Był to całkiem zabawny widok, gdy mamroczący pod nosem przekleństwa szatyn tarł jakąś szmatą puchaty, szary dywan, mając nad sobą własnego kata.

Sam kiedyś przekonał się, jakim pedantem był Witek.

W skrócie – nie kruszcie mu do łóżka chipsami, bo się to dobrze nie skończy.

Olek chyba zakochany był w meblach łóżkopodobnych, bo na dole znowu przywlekł się do beżowej kanapy, na którą się wcisnął. No, a raczej zaległ jak kilkudziesięcioletni kurz na parapecie. Mebel dzięki swojej wielkości mieścił trochę więcej osób niż standardowo; na drugim końcu siedziały plotkujące dziewczyny z klasy Zuzi, a mimo to miejsca było nadzwyczaj sporo. On sam oparł tył głowy o poduszki za nim i westchnął. Zastanowił się, co w sumie może porobić. Jakoś każdy jego znajomy był czymś zajęty – nawet, jeśli tym czymś było wycieranie dywanu – i nie wiedział jak się sobą zająć. Poczuł się trochę jak ten znudzony dzieciak, który na gwałt szuka jakiegokolwiek zajęcia.

SąsiedziOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz