Leżał cały wieczór, gapiąc się bezmyślnie w sufit. Jak zwykle nie mógł zasnąć, ale niczym nowym to dla niego nie było. Tym razem jego głowę zaprzątało chociażby to, żeby nie zapomnieć i pójść po szkole odebrać tort z cukierni. Wojtek kończył piętnaście lat, więc Olek wraz z tatą mieli zamiar zrobić mu małe przyjęcie, o ile można było tak nazwać trzyosobowe posiedzenie oparte na wcinaniu tortu i oglądaniu ulubionych filmów jubilata.
Myślał też przez chwilę o dzisiejszej debacie, na której nie pojawiła się Zuzia. Dwa dni wcześniej jeszcze specjalnie przypinał jej plakaty, a dziś dziewczyna znikła bez słowa. Olka truła mu głowę – żeby nie powiedzieć czegoś innego – jakby on miał na to jakikolwiek wpływ. Wypisywała do niego wzburzona, bo jak blondynka tak mogła. Olać debatę i wszystkich. Olkowi nawet nie chciało się sugerować, że może coś jej wypadło, bo pewnie nie otrzymałby żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi od zirytowanej dziewczyny.
Była też trzecia myśl, najbardziej upierdliwa, i jak najczęściej w ostatnim czasie dotyczyła Maćka. Zastanawiało go, co też jego przyjaciel robił w bibliotece z jakimś pierwszakiem. Nie mógł jakoś uwierzyć, że pomagał mu z lekcjami, no bo, kurcze, to był Maciek. Wolał samemu zrobić za kogoś zadanie i zgarnąć pieniądze.
I tak, oczywiście, że Olek wiedział o „interesie" przyjaciela. Sam mu powiedział jeszcze w pierwszej klasie, gdy wpadł na ten cudowny pomysł. Niekoniecznie go popierał, ale skoro Niebieski właśnie tego chciał, to kim on był, by prawić mu kazania.
Było też coś w rodzaju podpunktu w myśleniu o Maćku – wiązało się z rozmową, którą usłyszał w windzie. Kowalski jasno mówił o „nauczce" dla ludzi, którzy ośmielą się przyjść na Marsz Równości w te sobotę. Z początku nawet nie pomyślał o tym, co później z przerażeniem wpadło mu do głowy, ale kiedy został sam na sam ze sobą i swoimi dziwnymi myślami, to uderzyło w niego tak idiotycznie boleśnie.
Bo co, jeśli Maciek zechce iść tam w sobotę i spotka Mateusza Kowalskiego?
Przecież mężczyzna i tak go nienawidził, a gdyby jakimś cudem pośród tłumu dojrzał Tracza, rozpętałoby się piekło. Zresztą na podstawie tego, co zdążył usłyszeć w windzie i bez z spotkania z kolorowowłosym zapowiadało się na rozróbę w centrum miasta.
Może powinien to komuś powiedzieć? Nie wiedział tylko komu i co dokładnie, zresztą wątpił, by ktoś mocniej się tym przejął. Chociaż... był Maciek, który przecież mógł być jakoś zagrożony.
O ile w ogóle się wybierał.
Może głupio zakładał, ale po tym co czasami słyszał od kolegów o Maćku, mógł się spodziewać takiego kroku. Na Marsz chodziły przecież nawet heteroseksualne osoby, więc to chyba nie dziwne, że tak myślał.
Zasnął dopiero po kilku godzinach bicia się z myślami. Na tym samym zajęciu minął mu cały czwartkowy poranek, kiedy siedział na lekcjach tylko ciałem. Duchem był gdzieś daleko – na sobotnim wydarzeniu. Zmęczony wszystkim ułożył głowę na ławce, kiedy akurat nauczyciel angielskiego omawiał jakieś zadanie. Była to lekcja rozszerzona tego języka, więc oprócz kilkunastu znajomych mu twarzy z mat-fizu dostrzegał też mniej więcej połowę niekoniecznie już tak znanych osób z biol-chemu. Tak się składało, że w grupie była również Zuzia Reda, siedząca samotnie w ławce przed nim i patrząca się przez okno, przy którym siedzieli.
Miał dość tego, że w jego głowie było pełno obrazów jednego i tego samego człowieka, więc postanowił zająć się innym.
Olka pewnie również będzie zadowolona, gdy dowie się o co chodziło z Redą. Wysunął się trochę na krześle i kopnął butem w nóżkę jej krzesła. Za pierwszym razem nie zareagowała w ogóle, za drugim drgnęła na krześle zdziwiona, a za trzecim obróciła się ze zdenerwowaną miną, aż Olkowi zrobiło się głupio.

CZYTASZ
Sąsiedzi
ContoW jednym bloku mieszkać może zaskakująco wiele różnych osobowości. Na parterze gówniarz grający na flecie po ciszy nocnej, pod piątką dziwna para studencików hodujących podejrzane rośliny, a na samej górze zagorzały chrześcijanin i jego kundel. Wśr...