Runda gdzie z kimś się żegnamy... Na zawsze

411 34 24
                                    

Dół w ogródku powiększał się proporcjonalnie do górki pulchnej ziemi obok niego. Weterynarz już pojechał, właściwie Ava zadzwoniła do niego tylko po to by spojrzał na psa, i tylko dla zasady sprawdził czy ten nie żyje. Nie żyła, dla własnego dobra uwierzyłem w to tuż gdy ją zobaczyłem. Nadzieja tylko by mnie bolała.

Ledwo pamiętam jak Theo, który aktualnie ofiarnie wykopuje dół dla mojej przyjaciółki, przyprowadził mnie do domu na swoim ramieniu. Usadził mnie na krześle blisko okna, zaparzył melisę, wymienił tylko kilka spojrzeń z Avą. Właściwie nie słuchałem nikogo, a mówiło do mnie przecież tyle osób. Jedyne słowa które jakoś przebijały się przez moje otępienie, to te Theo, ale on przecież był teraz zajęty.

Podciągnąłem kolana pod brodę. Chciałbym się po prostu obudzić.

- Skończyłem. - po niepoliczonym przeze mnie w żaden sposób czasie, Theo wszedł przez oszklone, tarasowe drzwi. Miał przepoconą koszulkę, i ziemię na spodniach. Poczułem jak kącik moich ust lekko drga w górę.

- Dzięki. - ojej, mój głos był okropnie wyprany z emocji. Sam o siebie zaczynałem się martwić, lecz chyba nie tak bardzo jak Theoś. Ava nie wychylała się już przez jakąś godzinę z pokoju, więc można przyjąć, że byliśmy sami. Blondyn widocznie myślał tak samo. Kucnął przede mną, by móc zajrzeć mi z troską w oczy. Ujął moją dłoń, i głaskał jej wierzch kciukiem.

- Przykro mi, że tak się stało.

- Nie tak jak mnie. - uśmiechnąłem się gorzko. Kolejny etap mojej osobistej rozpaczy. Humor był ostatnią pieczęcią przed wybuchem. Nie chciałem nikogo zamęczać swoimi łzami. To przygnębiające. Potarłem oczy wolną ręką, bo tej trzymanej przez chłopka nie miałem siły wyrywać. Czułem na sobie jego bystre spojrzenie. Co o mnie myślał? Pewnie zastanawiał się jak pościerać tą mentalną plamę jaką aktualnie byłem.

- Wiesz że nie musisz się jeszcze z tego śmiać? Jeśli źle się czujesz, możesz mi po prostu powiedzieć. Byłoby miło, bo i tak widać po tobie wszystko. Naprawdę musisz udawać? Proszę, popłacz sobie, o tutaj. - poklepał swoje ramię. Parsknąłem, lekko rozluźniony, a jednak zawstydzony jego słowami. Moja głowa swobodnie opadła na jego ciało, tak by opierać się czołem o bark. Słyszał mój oddech, byłem pewien. Usłyszy każdy mój szloch.

- Płaczący ludzie są żałośni. - mruknąłem, a on położył ręce na moich plecach. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że chce ze mnie wycisnąć wszystko co złe. Miał bardzo stabilną aurę, taką na której czułem, że mogę się oprzeć. To miłe... Nie czułem tego od wyjazdu rodziców... Przytuliłem go, jednocześnie pękając i wypuszczając płacz. - Będzie mi jej tak brakować... Znasz takie momenty, gdy nikogo obok ciebie nie ma? Niby masz rodzeństwo, masz przyjaciół, ale oni ostatecznie zawsze mają własne sprawy, w których jesteś zbędnym elementem. Tylko ją miałem... Tak na stałe. Nie czułem się niepotrzebny. Miałem gdzie i do kogo uciec... - robiło mi się gorąco przez te emocje. Chyba to jakiś głębszy problem w mojej psychice, ale cóż, każdy jakiś ma.

- Lu... To okropne, tak się czujesz? - pokiwałem głową, a on ścisnął mnie mocniej. - Posłuchaj mnie. - podniósł mój podbródek w palcach, jak na prawdziwego semem przystało. - Ja... Ja nie chcę ci mówić, że wiem jak się czujesz. Jesteś wrażliwy, dobry, zabawny, ale przede delikatny. Tak, wiem, będziesz się na mnie za to wkurzać, ale ja to po prostu czuję. Też nie jestem twardy. Każdy potrzebuje popłakać, a wierz mi, ja się na tym znam, ale to historia na kiedy indziej. Teraz pamiętaj jedno: będzie dobrze. Nie będziesz już więcej uciekać, bo ja cię ochronię. Jestem na stałe, nie zapominaj o tym. - rozkazał mi wręcz, a ja nie protestowałem. Zgodziłem się, bezgłośnie, ale jednak. Przemowa trochę podniosła mnie na duchu, nawet jeśli niektóre fragmenty lekko mnie wkurzyły, lub zaniepokoiły. Wbiłem wzrok w okno, a on zrobił to samo. - Chcesz... Ułożyć ze mną kamyki? No wiesz, nad nią. Mogę to zrobić sam, jeśli...

- Nie. Dam radę. - otarłem oczy, splatając nasze palce razem. - Tylko bądź obok.

Pogrzeb odbył się już wcześniej, lecz Theo poczekał na mnie z formalnościami. Może i lepiej. Myślałem, że to tylko pogorszy sprawę, lecz ułożenie tych kilkunastu kamyków w równą warstwę na miękkiej ziemi, i włożenie między nich paru stokrotek... pomogło. Staliśmy nad tym prowizorycznym nagrobkiem, trzymając się za ręce. Dziwne. Takie relacja zdawały mi się zawsze namiętne. Gorące, i gwałtowne, nieopanowane, takie dzikie, jakby miały polegać tylko na czułościach.

A my tylko staliśmy, mając w głębokim poważaniu, czy ktoś na nas patrzy.

***

- Lu, ale do szkoły musisz chodzić.

- Wcale nie! To dopiero dwa dni! Jeszcze się nie pozbierałem! - mruczałem spod kołdry, kiedy blondyn bezskutecznie starał się ją ze mnie ściągnąć. Przez pierwsze dwa dni mojego leżenia w łóżku, tylko przychodził, robił mi jedzenie, i nie nalegał bym szedł do szkoły, ale widać nawet cierpliwość tego anioła ma jakieś granice.

- Nie, koniec tego, bo nigdy nie wrócisz do życia. - stanowczo ściągnął ze mnie pierzynę, a ja warknąłem ostrzegawczo, bo miałem serio ochotę go ugryźć w rękę, zwłaszcza gdy położył dłonie po obu stronach mojej talii, i szybko wyszarpnął mnie z objęć materaca. - Ubierzesz się, zjemy śniadanie, i wracasz do szkoły. Twoi koledzy już za długo przesłuchują wszystkich świadków, jeszcze dzień i zgłoszą zaginięcie. - postawił mnie na zimnej podłodze, a przynajmniej się starał, bo w obawie przed zimnymi panelami podwinąłem nogi, by nadal musiał mnie trzymać na wyciągniętych rękach niczym Simbę. Westchnął. - Mam rozumieć, że nie będziesz współpracować? Lu, to już naprawdę niezdrowe. Wiem, żałoba, mi też jest smutno, ale jeszcze bardziej boli, gdy patrzę codziennie jak tu gnijesz. Ty dosłownie nic nie robisz! To już nawet nie jest lenistwo, to jakaś apatia, może depresja. Proszę, chociaż spróbuj to rozchodzić. Pomogę ci, jak tylko potrafię. - mówił czułym tonem, przez co coś we mnie drgnęło i rozgrzało się jak robiło to wcześniej, przed tą tragedią. Niepewnie pokiwałem głową.

- Niech będzie. I tak zrobiłeś już dużo, teraz...

- Teraz szybko wprowadzamy mój plan w życie. - złapał mnie jedną ręką, i trzymał bez trudu pod pachą, kiedy to spokojnie przebierał w mojej szafie, wyciągając z niej ubrania.

- Możesz mnie postawić? - westchnąłem, wisząc przy jego boku jak średniowieczna sakwa. Wyciągnął na moje łóżko sweter i spodnie, a potem położył mnie obok tego.

- Proszę bardzo. Ubierzesz się, ja zrobię śniadanie, i będziemy na drugą lekcję.

- Uh... jesteś taki stanowczy... - wystawiłem język by podkreślić swoje obrzydzenie tym testosteronem w powietrzu. - Nie ma to jak męska dominacja. - zacząłem się ubierać, stojąc tyłem do niego.

- Ktoś musi ci pomóc. Może wybierzesz się do psychologa?

- Chyba żartujesz. Ludziom co chwila coś umiera, krewny, pies, chomik. Nie ma sensu tym kogoś zanudzać. Ty wystarczysz. - wzruszyłem ramionami, nagimi, ale zaraz naciągnąłem na nie doradzony swego czasu przez Zack'a sweter. Jedno z tych bardziej "uroczych" ubrań jakie posiadam. Nic dziwnego że wybór mojego chłopaka padł akurat na to.

- Jak uważasz. - dał mi odrobinę prywatności, i wyszedł na dół robić śniadanie. Parsknąłem sam do siebie, gdy tylko drzwi mojego pokoju znowu się zamknęły. Opiekuńczy jest. Może nadopiekuńczy? Z drugiej strony ja jestem pewnie nadwrażliwy, więc chyba tym bardziej do siebie pasujemy. Piękne, normalnie jak w filmach i powieściach romantycznych. Tak mi się przynajmniej wydaje, no bo co stary wyjadacz fantastyki może wiedzieć o tych sprawach. Nie ważne. Pomógł mi.

Pomógł mi na tyle, że już po chwili schodziłem powoli po schodach na dół, po praz pierwszy od dwóch dni.

Okay, ostatni smutny rozdział, te dwa, trzy ostatnie będą już weselsze. A potem... cóż... Kończymy, bo szczerze to czuję się coraz mniej na siłach by pisać to konkretne opowiadanie. Po prostu większość pisałam jako inna osoba, młodsza i zdecydowanie podobna charakterem do Lucki, a teraz trochę trudno mi pisać tak wesoło i dowcipnie jak wcześniej. Mam trudny okres, więc każdy rozdział wydaje mi się tutaj nudny, i za jakąś taką szarą mgiełką. To denerwujące, ale mam nadzieję, że humor mi wróci w święta. Pojawi się pewnie jakiś rozdział świąteczny i kilka dodatków po tym. Wybaczcie, jeśli wyszło bardzo beznadziejnie. BĘDZIE TYLKO LEPIEJ! Plus ostrzegam już teraz: aby uniknąć lania wody, no i oczywiście nudów, a jednocześnie zachować jaki taki realizm, w kolejnych rozdziałach mogą się pojawić spore przeskoki czasowe.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 17, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Jak Siostra Mnie Wyswatała (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz