Rozdział 8

726 32 0
                                    

Nie czekaliśmy długo, by zostać sami, ale szybko pomogłam wilkołakowi podnieść się i dotrzeć do samochodu. Tym razem mojego, Stiles nam się gdzieś zawieruszył. 

- Uważaj na tapicerkę, jeśli pobrudzisz, będziesz czyścił.- Ostrzegłam pomagając rannemu, usadowić się na miejscu pasażera.

- Dlaczego się nie goi?- Zapytał spoglądając na ranę. 

- Bo oberwałeś od alfy. Na własne życzenie, z resztą. Co cię podkusiło, żeby go atakować.- Nie odpowiedział. Chyba nawet sam nie wiedział, dlaczego to zrobił.- Zagoi się. Ale przez Dereka będzie to trwało dłużej. Musisz się z tym liczyć, jeśli chcesz z nim kiedykolwiek jeszcze walczyć, co osobiście odradzam. 

- Gdzie jedziemy?

- Tam, gdzie zgłasza się człowiek z chorym zwierzakiem. Do weterynarza. Poza tym, musicie sobie pogadać. 
Nie jechałam szybko, na pewno nie jak na mnie. Ale dotarcie do lecznicy, nie zajęło nam długo. Nie zawracałam sobie głowy pukaniem, otworzyłam po prostu drzwi. 
- Deaton, masz może coś, czym mogę odkazić ranę?

- Ty chcesz odkażać rany? To do ciebie nie podobne.- Zaśmiał się weterynarz. Miał rację. Z reguły, o wszelkie moje obrażenia, bardziej niż ja, bał się on albo mój brat. Ja za to, z reguły, troszczyłam się o wszystkich wokół. 
Może pomijając ludzi, którzy chcieli mnie zabić. Tych miałam mocno gdzieś.

- To nie dla mnie. Mamy poszkodowanego.

- To natomiast, jest całkiem do ciebie podobne.- Deaton opatrzył Scotta, w ogromnym pośpiechu, ale dość dokładnie i powiedział nam o dzienniku Argentów, w którym opisywali wszystkie nadprzyrodzone stworzenia, z którymi mieli do czynienia. 

A propos Argentów.
Nie trzeba było długo czekać, by dowiedzieć się, dlaczego weterynarz się tak śpieszył. Ledwo skończył, my musieliśmy się ukryć, właśnie przed nimi.

Czy ci łowcy, do końca życia, będą siedzieć mi na ogonie?

Przyszli po informacje o nadprzyrodzonym stworzeniu, które zabiło jednego z nich. 
Ostatnio, Scott opowiadał, że podczas pełni widział coś, jakby ogromną jaszczurkę. Jeśli dodać do tego to jak zabito ojca Isaaca i tego łowcę, miałam podejrzanego. Nie chciałam go jednak wskazywać palcem, do puki, nie będę pewna. 

***

- Stiles, spokojnie.- Próbowałam pocieszyć jakoś nastolatka. Zadzwonił do mnie, że coś stało się w warsztacie mechanika, któremu zawsze powierzał swój samochód, co, nawiasem mówiąc, ostatni działo się dość często.- Nie obwiniaj się. Nie mogłeś nic zrobić.- Kiedy dojechałam na miejsce zastałam człowieka rozgniecionego przez Jeepa Stilinskiego, gliny kręcące się wokół i właściciela pojazdu, roztrzęsionego, pośrodku tego wszystkiego. Nic dziwnego, że przez telefon nie mógł mi powiedzieć co się stało. Pamiętam, że przy pierwszej ofierze morderstwa, które widziałam w cale nie było ze mną lepiej. 

- To coś...- Próbował z siebie wykrztusić jakiekolwiek tłumaczenia, które nie miały żadnego składu, ani ładu.- A ja nie mogłem się ruszyć.- Z całego bełkotu syna szeryfa, wyciągałam najważniejsze informacje i takie, które miały najwięcej sensu.- Potem on... A to coś... Ono spojrzało na mnie.- Opowiadał dalej, ale wciąż sporo słów nie przechodziło mu przez usta.- A potem uciekło.

Jedynym plusem, całej tej sytuacji, było to, że dowiedzieliśmy się nieco więcej o dziwnym stworze, terroryzującym miasto.  Coraz więcej wskazywało na to, że owym stworzeniem jest Kanima. 

Pomimo przeszkód II: Nowi wrogowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz