Kiedy dotarłam do lasu, a później do starego domu Hale'ów, Lydii tam jeszcze nie było. Mimo to nie miałam wątpliwości, że właśnie tu dziś dziewczyna przyjdzie. W ciągu całego życia, zdążyłam się przekonać, że własnej intuicji mogę ufać.
Weszłam powoli do środka. Ostatnim razem byłam tam, kiedy rozprawialiśmy się z Peterem, teraz wszystkie wspomnienia z tamtej nocy wróciły do mnie niczym bumerang. Zawędrowałam do dawnego salonu, gdzie na podłodze widać wciąż było ślad po krwi Kate. Dodatkowo wokół poniewierało się mnustwo łusek po nabojach i wyglądało na to, że łowcy znaleźli tu sobie idealne miejsce do ćwiczeń. Kawałek dalej, w podłodze zrobiona była dzióra, do której wrastało pnącze. Ostrożnie podeszłam do niej i zajrzałam w głąb. Na dnie wykopanego dołu leżało, ułożone w dziwną pozycję ciało.
Pomimo znacznych poparzeń, rozpoznałam w nim dawnego alfę.Usłyszałam szelest liści, dobiegający z zewnątrz. Wyjrzałam przez okno i dostrzegłam Martin, która z zaciętą miną szła przed siebie, kierując się w moją stronę i ciągnąc coś za sobą. Jak się okazało był to Derek.
- Jak udjabła udało jej się go tu zciągnąć?- Zapytałam szeptem samą siebie, po czym skierowałam się do drzwi. Wszystko w okół składało się na elementy pewnego rytuały, który zapewne dziewczyna zamierzała odprawić. Pierwsza pełnia wiosny, pnącze, a nawet Derek, wszystko to miało przyczynić się do przywrócenia życia Peterowi.
- Lydia, to nie jest dobry pomysł.- Zaczęłam, kiedy dziewczyna była już w takiej odległości, że była w stanie mnie usłyszeć. Ta nie odpowiedziała mi jednak.- Wiem co chcesz zrobić, ale to nie jest dobry pomysł. Peter wszystkim nam nasprzyjał niemożliwie dużo problemów. Tobie też.- Zaznaczyłam.- A ty chcesz go wskrzesić? Proszę cię. Przemyśl to.- Mówiłam spokojnie, ale za razem stanowczo. Dziewczyna jakby zawachała się na moment, a w jej oczach zobaczyłam cień smutku. Może było to okrutne, ale postanowiłam kontynuować.- To przez niego wylądowałaś w szpitalu.- Wymieniałam.- To przez niego przez dwa dni błąkałaś się po lesie, a ludzie uznali cię za wariatkę.- Nie była to w stu procentach prawda, bo gdybyśmy lepiej jej pilnowali, nie doszłoby do żadnej z wymienionych sytuacji.- Naprawdę chcesz przywrócić do życia człowieka, który tak bardzo cię skrzywdził?- Dopytywałam, dolewając jednocześnie oliwy do ognia, gdy w jej oczach dostrzegłam zalążki łez. Nie mówiąc już nic więcej, podeszłam do niej o kilka kroków, po czym rozłożyłam ręce, zapraszając ją do uścisku. Ta pokonała dzielący nas dystans i faktycznie się we mnie wtuliła.
Sądziłam, że wszystko już dobrze, starałam się też ją uspokoić, szepcząc jej delikatnie, te najbardziej oklepane zwroty, jak: "Wszystko będzie dobrze" albo "Już w porządku", a ona wyglądała, jakby naprawdę w to wierzyła. Dlatego zaskoczyła mnie, kiedy poczułam ukłucie w plecy, a następnie piekący ból w żyłach, charakterystyczną reakcję, na podanie werbeny. Zaraz też przyszło osłabienie.Dziewczyna musiała mi podać na prawdę dużą dawkę, bo kiedy się ocknęłam, siedziałam pod ścianą w byłym salonie starego domu Hale'ów, a na nadgarstkach miałam palącą skórę linę, która musiała być uprzednio nasączona werbeną.
Martin w tym czasie układała Dereka tak, by martwe ciało Petera trzymało jego dłoń.- Nie wiesz co robisz.- Powiedział słabo.
Dziewczyna natomiast, całkowicie ignorując jego słowa, podeszła do lustra, na które padało światło księżyca. Ustawiła je tak, że struiń światła odbijał się od niego i kilku kolejnych rozstawionych w koło, a następnie padał na starszego z Hale'ów
Poczułam zapach krwi bruneta, po czym ten zaczął krzyczeć z bólu. Trwało to tylko chwilę po której Peter podniósł się gwałtownie, wyłamując przy tym część desek, blokujących mu drogę. Widziałam, jak zielonooki resztką sił, usiłował się odsunąć. Lydia z kolei patrzyła na to co się działo z przerażeniem w oczach.- Doszły mnie słuchy o imprezie.- Stwierdził ożywieniec.- Bez obaw. Wprosiłem się sam.
Kiedy Derek stracił przytomność, Peter pokręcił się jeszcze po domu, po czym ubrał się i wyszedł. Lydia uciekła chwilę wcześniej, ale wydawało się, że ten nie ścigał dziewczyny. Ot, nie była mu już potrzebna, bo zrobiła co chciał, ale w akcie łaski darował jej życie.
Pozostałam więc jedyną świadomą czegokolwiek osobą w budynku, mimo to, gdyby cokolwiek się działo, nie byłam w stanie się bronić, ponieważ wciąż miałam związane ręce, a lina nasączona werbeną, utrzymywała działanie rośliny, przez co w dalszym ciągu pozostawałam osłabiona, do tego stopnia, że nie byłam nawet w stanie sięgnąć telefonu, który miałam w tylnej kieszeni, a który niemal nieustannie dzwonił, a to za sprawą Deatona, którego zdradzała celtycka muzyka, jaką ustawioną miałam na dzwonek połączeń od niego, w formie delikatnego żartu.
Weterynarz był też pierwszą osobą, jaka pojawiła się w okolicy, w dobrych zamiarzach.
Rozwiązał mnie, na co zareagowałam westchnieniem ulgi, ponieważ zabranie liny spowodowało usunięcie źródła koszmarnie piekącego uczucia na nadgarstkach. Mężczyzna podał mi też worek z krwią, jeden z kilku, jakie zostawiłam u niego, na wypadek, gdyby były potrzebne. Natchnęło mnie ku temu to co miało miejsce ostatnim razem w jego gabinecie.
Kiedy ja się pożywiałam, czarnoskóry mężczyzna zabrał się za budzenie wilkołaka.
CZYTASZ
Pomimo przeszkód II: Nowi wrogowie
FanfictionDo Beacon Hills przyjeżdża pewna rodzina. Okazuje się, że Camilla zna jej członków bardzio dobrze, ale wilkołacza części społeczeństwa, nie jest co do nich przekonana. okazuje się jednak, że wraz z odejściem starych kłopotów przychodzą kolejne. W m...