Rozdział 28

165 11 0
                                    

Kiedy dotarłam do lasu, a później do starego domu Hale'ów, Lydii tam jeszcze nie było. Mimo to nie miałam wątpliwości, że właśnie tu dziś dziewczyna przyjdzie. W ciągu całego życia, zdążyłam się przekonać, że własnej intuicji mogę ufać.
Weszłam powoli do środka. Ostatnim razem byłam tam, kiedy rozprawialiśmy się z Peterem, teraz wszystkie wspomnienia z tamtej nocy wróciły do mnie niczym bumerang. Zawędrowałam do dawnego salonu, gdzie na podłodze widać wciąż było ślad po krwi Kate. Dodatkowo wokół poniewierało się mnustwo łusek po nabojach i wyglądało na to, że łowcy znaleźli tu sobie idealne miejsce do ćwiczeń. Kawałek dalej, w podłodze zrobiona była dzióra, do której wrastało pnącze. Ostrożnie podeszłam do niej i zajrzałam w głąb. Na dnie wykopanego dołu leżało, ułożone w dziwną pozycję ciało.
Pomimo znacznych poparzeń, rozpoznałam w nim dawnego alfę.

Usłyszałam szelest liści, dobiegający z zewnątrz. Wyjrzałam przez okno i dostrzegłam Martin, która z zaciętą miną szła przed siebie, kierując się w moją stronę i ciągnąc coś za sobą. Jak się okazało był to Derek.

- Jak udjabła udało jej się go tu zciągnąć?- Zapytałam szeptem samą siebie, po czym skierowałam się do drzwi. Wszystko w okół składało się na elementy pewnego rytuały, który zapewne dziewczyna zamierzała odprawić. Pierwsza pełnia wiosny, pnącze, a nawet Derek, wszystko to miało przyczynić się do przywrócenia życia Peterowi.
- Lydia, to nie jest dobry pomysł.- Zaczęłam, kiedy dziewczyna była już w takiej odległości, że była w stanie mnie usłyszeć. Ta nie odpowiedziała mi jednak.- Wiem co chcesz zrobić, ale to nie jest dobry pomysł. Peter wszystkim nam nasprzyjał niemożliwie dużo problemów. Tobie też.- Zaznaczyłam.- A ty chcesz go wskrzesić? Proszę cię. Przemyśl to.- Mówiłam spokojnie, ale za razem stanowczo. Dziewczyna jakby zawachała się na moment, a w jej oczach zobaczyłam cień smutku. Może było to okrutne, ale postanowiłam kontynuować.- To przez niego wylądowałaś w szpitalu.- Wymieniałam.- To przez niego przez dwa dni błąkałaś się po lesie, a ludzie uznali cię za wariatkę.- Nie była to w stu procentach prawda, bo gdybyśmy lepiej jej pilnowali, nie doszłoby do żadnej z wymienionych sytuacji.- Naprawdę chcesz przywrócić do życia człowieka, który tak bardzo cię skrzywdził?- Dopytywałam, dolewając jednocześnie oliwy do ognia, gdy w jej oczach dostrzegłam zalążki łez. Nie mówiąc już nic więcej, podeszłam do niej o kilka kroków, po czym rozłożyłam ręce, zapraszając ją do uścisku. Ta pokonała dzielący nas dystans i faktycznie się we mnie wtuliła.
Sądziłam, że wszystko już dobrze, starałam się też ją uspokoić, szepcząc jej delikatnie, te najbardziej oklepane zwroty, jak: "Wszystko będzie dobrze" albo "Już w porządku", a ona wyglądała, jakby naprawdę w to wierzyła. Dlatego zaskoczyła mnie, kiedy poczułam ukłucie w plecy, a następnie piekący ból w żyłach, charakterystyczną reakcję, na podanie werbeny. Zaraz też przyszło osłabienie.

Dziewczyna musiała mi podać na prawdę dużą dawkę, bo kiedy się ocknęłam, siedziałam pod ścianą w byłym salonie starego domu Hale'ów, a na nadgarstkach miałam palącą skórę linę, która musiała być uprzednio nasączona werbeną.
Martin w tym czasie układała Dereka tak, by martwe ciało Petera trzymało jego dłoń.

- Nie wiesz co robisz.- Powiedział słabo.
Dziewczyna natomiast, całkowicie ignorując jego słowa, podeszła do lustra, na które padało światło księżyca. Ustawiła je tak, że struiń światła odbijał się od niego i kilku kolejnych rozstawionych w koło, a następnie padał na starszego z Hale'ów
Poczułam zapach krwi bruneta, po czym ten zaczął krzyczeć z bólu. Trwało to tylko chwilę po której Peter podniósł się gwałtownie, wyłamując przy tym część desek, blokujących mu drogę. Widziałam, jak zielonooki resztką sił, usiłował się odsunąć. Lydia z kolei patrzyła na to co się działo z przerażeniem w oczach.

- Doszły mnie słuchy o imprezie.- Stwierdził ożywieniec.- Bez obaw. Wprosiłem się sam.

Kiedy Derek stracił przytomność, Peter pokręcił się jeszcze po domu, po czym ubrał się i wyszedł. Lydia uciekła chwilę wcześniej, ale wydawało się, że ten nie ścigał dziewczyny. Ot, nie była mu już potrzebna, bo zrobiła co chciał, ale w akcie łaski darował jej życie.
Pozostałam więc jedyną świadomą czegokolwiek osobą w budynku, mimo to, gdyby cokolwiek się działo, nie byłam w stanie się bronić, ponieważ wciąż miałam związane ręce, a lina nasączona werbeną, utrzymywała działanie rośliny, przez co w dalszym ciągu pozostawałam osłabiona, do tego stopnia, że nie byłam nawet w stanie sięgnąć telefonu, który miałam w tylnej kieszeni, a który niemal nieustannie dzwonił, a to za sprawą Deatona, którego zdradzała celtycka muzyka, jaką ustawioną miałam na dzwonek połączeń od niego, w formie delikatnego żartu.
Weterynarz był też pierwszą osobą, jaka pojawiła się w okolicy, w dobrych zamiarzach.
Rozwiązał mnie, na co zareagowałam westchnieniem ulgi, ponieważ zabranie liny spowodowało usunięcie źródła koszmarnie piekącego uczucia na nadgarstkach. Mężczyzna podał mi też worek z krwią, jeden z kilku, jakie zostawiłam u niego, na wypadek, gdyby były potrzebne. Natchnęło mnie ku temu to co miało miejsce ostatnim razem w jego gabinecie.
Kiedy ja się pożywiałam, czarnoskóry mężczyzna zabrał się za budzenie wilkołaka.

Pomimo przeszkód II: Nowi wrogowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz