Stiles
Patrzenie na to, co Jackson robił Camilli, przy równoczesnej świadomości tego, że nie mogę nic zrobić, było straszne.
I wydawało mi się, że leżący obok Derek, czuł się podobnie, a może i gorzej, bo w jego przypadku poczucie bezsilności wywoływało dodatkowo gniew. Widziałem, jak posyłał mordercze spojrzenia w stronę Whittemore'a, jednak na tym musiał poprzestać, bo wciąż pozostawał sparaliżowany, nie zdolny do wykonania ruchu jakimkolwiek mięśniem, poza tym twarzy.
Mimo obsesji, którą miał na punkcie dziewczyny, Matt, gdy w końcu ponownie się pojawił, nie wydał się specjalnie poruszony stanem, w jakim ją zastał.- Wiesz co się dzieje z Mattem?- Zapytałem szeptem leżącego obok bruneta, mając na myśli dziwną narośl jakby z łusek, która pojawiła się na boku blondyna, chcąc nieco odwrócić jego uwagę.
Zauważyłem, że zielonooki, już chwilę temu zaczął wpatrywać się w szatynkę przywiązaną do krzesła. W jego spojrzeniu wyczytać można było dziwne połączenie współczucia i zmartwienia, a sam mężczyzna wbijał w moją przyjaciółkę tak, jakby co najmniej miał jej tym samym przywrócić życie.
Sam starłem się o nią nie martwić. Dziewczyna jakiś czas temu opowiadała o swojej nieśmiertelności i liczyłem na to, że obejmowała ona również strzał w głowę.- Bestiarusz mu nie pomoże.- Stwierdził, jakby wyrwany z zamyślenia.- Nie można łamać reguł od tak. Wszechświat utrzymuje równowagę. Zawsze.
- To dlatego, że używa Jacksona do uśmiercania ludzi, którzy na to nie zasłużyli?- Podsunąłem wskazując wymownie w stronę dziewczyny.
- Dlatego, że sam ich zabija.- Odparł, nie zauważając lub po prostu ignorując wysłany przeze mnie sygnał.
- Łamiąc zasady Kanimy, sam staje się Kanimą?
- Równowaga.- Podsumował.
- Uwierzy w to?
- Nie sądzę.- Stwierdził takim tonem, że byłem pewien, że gdyby nie jad, wzruszyłby ramionami.
- Gdy dostanę księgę, pozabija nas, prawda?- Zapytałem na co dostałem tylko proste "yup" rzucone zupełnie bez jakichkolwiek emocji.- Więc co robimy? Siedzimy i czekamy na śmierć?
- Mogę jeszcze spróbować przyspieszyć proces gojenia.- Mruknął jakby do siebie, a później skrzywił się nieco. Kiedy spojrzałem w dół, okazało się, że udało mu się wyciągnąć pazury, które wbijał sobie właśnie w udo.
Przypominało mi to nieco sytuację z nad basenu w szkole, kiedy Cami, w podobny sposób przywróciła nam władzę w ciałach, jednak z tego co pamiętałem, ona wykonywała nacięcie, zdaje się, w pobliżu tego Kanimy. My nie mieliśmy jednak takiej możliwości.- Czy twoje zabiegi przynoszą efekty?- Zapytałem po chwili, gdy od zapachu krwi, zaczynało mi się robić dziwnie niedobrze. Miałem też nadzieję, że kiedy wampirzyca obudzi się już po postrzale, Derek zdąży wygoić ranę, którą sam sobie zadał. Gdzieś podświadomie czułem, że dziewczyna mogłaby prawić te swoje kazania, na co wyjątkowo nie miałem ochoty.
- Chyba tak.- Odparł, na co mnie kamień spadł z serca.- Mogę ruszać palcami.- Dodał, czym zniweczył moje nadzieje.
- Tyle to i ja mogę.- Stwierdziłem sarkastycznie.- Jesteś pewien, że dobrze to robisz? Cami ostatnio robiła nacięcie w innym miejscu.- Zauważyłem, co jednak pozostawił bez jakiegokolwiek komentarza. Nie dlatego, że nie chciał. Po prostu w budynku zgasły światła.
Zaraz po tym włączył się alarm, a z zewnątrz dobiegł nas odgłos strzałów. Wydawało mi się też, że słyszałem pękające szkło.
Nie wiedziałem co się dzieje, cieszyłem się jednak, że czułem mrowienie na całym ciele. Znaczyło to, że jad przestawał działać i już niedługo będę mógł się poruszać.
Nie wiem, na ile podziałało działanie Dereka, a na ile wpływ miało to, że został zraniony wcześniej, ale kiedy nagle Scott, wpadł do pomieszczenia, wilkołak był już w stanie przynajmniej zacząć się podnosić.- Weź go.- Rozkazał starszy kapitanowi drużyny, na co ten złapł mnie pod ramię, podniósł z ziemi i zaczął wynosić.
Jackson, wciąż będący pod kontrolą Matta, zaczął za to podążać za nami, więc, by przeszkodzić, wlokący mnie wilkołak, zamykał za sobą wszystkie drzwi, aż wreszcie dotarliśmy do pomieszczenia, z którego nie dało się przejść nigdzie dalej, ale za to drzwi tu były metalowe, co znacznie utrudniało zniszczenie ich.
McCall, zostawił mnie tam, zastrzegł, że mam się nie ruszać, po czym sam wyszedł.
I znowu poczułem się jak, bezbronny, niepotrzebny dzieciak. Nie mogłem jednak zostawić przyjaciół, a także mojego taty, na pastwę losu więc kiedy tylko zacząłem być choć trochę w stanie poruszyć rękami, wydostałem się z pokoju i skierowałem na tył budynku, do celi.
Nie było to łatwe, wciąż nie mogłem nawet odrobinę poruszyć nogami, więc przez całą drogę, czołgałem się tylko z pomocą rąk.
Dotarłem jednak na miejsce, dokładnie w momencie, kiedy mojemu tacie i udało się wyrwać ze ściany zaczep do któregozmuszony byłem go przykuć. Zaraz jednak też został znokautowany przez grożącego, nam wszystkim, wcześniej blondyna.- Matt, posłuchaj mnie.- Słyszałem głos pani McCall, próbującej dotrzeć do chłopaka.- Postrzeliłeś mojego syna, słyszałam kolejne strzały.- Mówiła na tyle spokojnie, na ile potrafiła w obecnym stanie.- Nie wiem, co się dzieje, ale pozwól mi zobaczyć syna.- Niemal błagała.
- Jak możecie być tak ślepi?- Zapytał w postaci jedynej reakcji, jednak wiadomym było, że nie oczekuje odpowiedzi.
Chciał chyba coś jeszcze powiedzieć, ale jego uwagę przykuło warczenie, dobiegające z drugiej strony korytarza. Tam w progu stał Derek, w przemienionej, ale wciąż mającej wiele wspólnego z ludzką, formie, szczeżył groźnie kły, warczł ostrzegawczo i straszył czerwonymi, żarzącymi się śliepiami.
Z nikąd jednak, wyskoczył, w pełni przemieniony, Jackson, chcąc bronić swojego pana.
Starałem się obserwować walkę, równocześnie nie chcąc być specjalnie zauważonym. Widziałem jednak, że kiedy Kanima odepchnęła wilkołaka, wdrapawszy się wcześniej na kraty, postanowiła podręczyć też trochę uwięzioną Melissę, w czym przeskodził jej syn kobiety, ujawniając przy okazji przed matką kim jest.
CZYTASZ
Pomimo przeszkód II: Nowi wrogowie
FanfictionDo Beacon Hills przyjeżdża pewna rodzina. Okazuje się, że Camilla zna jej członków bardzio dobrze, ale wilkołacza części społeczeństwa, nie jest co do nich przekonana. okazuje się jednak, że wraz z odejściem starych kłopotów przychodzą kolejne. W m...