Rozdział 14

3.5K 179 11
                                    

Camila p.o.v.

Mijały kolejne tygodnie w mojej pracy, każdy jeden był do siebie podobny. Wstawałam rano, a wracałam coraz późniejszym wieczorem. Do tego dochodziło szkolenie w weekendy, które niedawno rozpoczęłam, aby zyskać dodatkowe kwalifikacje. Nie nawiązałam żadnych nowych znajomości, mój kontakt w pracy głównie ograniczał się do pracy z Allyson lub dostarczaniu potrzebnych dokumentów do asystentek różnych adwokatów pracujących w kancelarii. Niestety w ostatnim czasie kancelaria Jauregui przyjęła dużą sprawę, co oznaczało więcej pracy dla wszystkich i dodatkowe nadgodziny. Lauren wzięła to na siebie, co oznaczało, że dzisiejszy dzień miałam spędzić głównie w jej towarzystwie, przygotowując dla niej różne dokumenty, ponieważ to ja byłam w ostatnim czasie główną odpowiedzialną za archiwum i najlepiej się tam odnajdywałam.

Właśnie siedziałam w biurze Lauren, ponieważ poprosiła mnie o pomoc w przeglądaniu dokumentów. Kiedy skończyłam przeglądać jeden z kilkudziesięciu plików, podniosłam wzrok, przyglądając się brunetce naprzeciwko mnie. Była nachylona nad segregatorem i uważnie studiowała tekst. Jej twarz przybrała teraz surowy wyraz, widać było, że jest mocno skupiona na swojej pracy. Było w tym widoku coś fascynującego, coś co sprawiało, że nie mogłam oderwać od niej wzroku. Twarz Lauren nie zdradzała w tym momencie ani grama emocji, a na jej czole pojawiła się pojedyncza drobna zmarszczka. Żałowałam, że nie mogłam z tej pozycji dostrzec jej oczu. Z nich zawsze mogłam wyczytać najwięcej.

- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - spytała Lauren podnosząc głowę znad dokumentów.

- Przepraszam, zamyśliłam się - odparłam szybko, zmieszana faktem, że mnie przyłapała.

- Skończyłaś już? Znalazłaś coś, co przyda nam się w sądzie?

- Nie jestem prawnikiem.

- Ufam twojej intuicji - uśmiechnęła się do mnie delikatnie.

- Raczej nic przydatnego jak na razie, ale będę szukać daje - oznajmiłam, odwzajemniając uśmiech.

- Dobrze, nie możemy się łatwo poddawać, to bardzo ważne.

Tylko przytaknęłam i wróciłam do dokumentów. Zdawałam sobie doskonale sprawę z wagi powierzonego mi zadania. Od tygodnia w wiadomościach nie mówili o niczym innym jak o tej sprawie.

Nagle usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Obie siedziałyśmy w takiej ciszy, że nagle ten dźwięk wydał się bardzo głośny i obie lekko podskoczyłyśmy na naszych fotelach.

- Proszę - odezwała się Lauren, zachrypniętym głosem.

- Pani Juaregui, chyba coś znalazłam - oznajmiła Victoria wchodząc do środka i kładąc na biurku przed Lauren jakąś teczkę.

- Świetna robota, to nam się może przydać. Jesteś na dobrym tropie, tak trzymaj - pochwaliła ją kobieta.

Nie wiem dlaczego, ale poczułam ukucie. Byłam nieco zazdrosna, że to nie ja okazałam się tą pomocną. Ale w końcu nie mogłam się w tej kwestii równać z osobami po prawie. Chociaż z drugiej strony to akurat była kwestia szczęścia.

- O już późno - stwierdziła Lauren, zerkając teraz na zegarek.

- Faktycznie - przyznałam.

- Nie jesteś głodna?

- Przyznam, że bardzo. Czas na przerwę? - zapytałam.

- Jak najbardziej. Już długo nad tym siedzimy. Masz ochotę wybrać się ze mną na lunch?

Nie ukrywam, że jej propozycja mnie bardzo zaskoczyła, ale jednocześnie ucieszyła. Ha, jeden zero dla Camili, pomyślałam.

- Nie obraź się, ale...

- Co się stało? - zamartwiła się Jauregui.

- Nie stać mnie na obiady w drogich restauracjach. Oszczędzam na bilet, aby polecieć do mojej rodziny na święta i kupić prezenty dla wszystkich - przyznałam zawstydzona.

- Rozumiem, nie masz się czym przejmować. Ja stawiam - zaproponowała.

- Absolutnie, nie mogę się na to zgodzić - zaprzeczyłam stanowczo.

- Nie przyjmuję odmowy. Pracujesz tu od rana do nocy, nie mogę ci pozwolić zagłodzić się na śmierć.

- Od kiedy tak przejmujesz się losem pracowników - wypaliłam, jednak szybko tego pożałowałam.

Lauren spojrzała na mnie nieco urażona, jej oczy pociemniały.

- Przepraszam, nie miałam nic złego na myśli. Doceniam wszystko co dla mnie robisz, ale nie mogę tego nadużywać.

- Camila, czy tego chcesz czy nie, zjesz dzisiaj ze mną lunch.

- Nigdzie się stąd nie ruszam - zaprzeczyłam.

- Chcesz się ze mną kłócić? - zapytała nie dowierzając.

Nie odpowiedziałam, jedynie założyłam ręce na klatkę piersiową i spuściłam głowę, nieco obawiając się jej spojrzenia.

- Dobrze, jeśli nie chcesz nigdzie iść, to zamówię jedzenie na wynos - zarządziła.

- Zawsze musisz postawić na swoim, prawda? - powiedziałam zrezygnowana.

- Oczywiście, że tak. Musisz wiedzieć, że ze mną się nie dyskutuje - odparła zupełnie poważnym tonem.

Podniosłam wzrok próbując wyczytać coś z jej oczu, ale nie potrafiłam jej rozgryźć. Lauren była dla mnie dalej zagadką. Zagadką, którą chciałam poznać mimo trudności, które przede mną stawiała.

***

Gdy przyszło nasze jedzenie, odłożyłyśmy pracę na bok i odpakowałyśmy reklamówkę z naszym zamówieniem. Ku mojemu zaskoczeniu Lauren nie wybrała żadnego wytwornego jedzenia, natomiast najlepsze kubańskie przysmaki z jednej z moich ulubionych restauracji.

- Nie wiedziałam, że jesz takie rzeczy - przyznałam.

- Chyba już miałaś szansę się przekonać, że lubię dobrze i niezdrowo zjeść - odparła, nabierając zaraz jedzenia do buzi. Wspomniałam ostatni raz, kiedy odwiedziła moją starą pracę i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- To prawda.

- A tak na poważnie, uwielbiam kubańskie jedzenie. To jedna z najlepszych takich restauracji w mieście.

- Uważam tak samo - zgodziłam się.

- Chociaż nic nie może się równać z domowymi potrawami mojej mamy - dodała Lauren.

- Zgadzam się - od razu pomyślałam o jedzeniu mojej babci. Poczułam ten zapach wydobywający się z kuchni i momentalnie zatęskniłam za swoim domem i rodziną. - Twoja rodzina też pochodzi z Kuby prawda? - zapytałam.

- Zgadza się, rodzice zawsze pielęgnowali tą tradycję, natomiast ja od małego wychowywałam się w Miami. Pierwszy raz poleciałam na Kubę dopiero na studiach, kiedy miałam około dwadzieścia lat. Od razu się w niej zakochałam.

- Czasami bardzo tęsknie za domem - przyznałam nagle zasmucona.

- Rozumiem cię - odparła Lauren. Z jej oczu mogłam wyczytać, że naprawdę było jej przykro. - Ale hej, zobaczysz się z rodziną w święta, tak?

- Chyba tak.

- Chyba? - dopytywała, nie rozumiejąc.

- Jeśli uda mi się zebrać pieniądze na bilet. Nie zostało już dużo czasu.

- Jeśli potrzebujesz dodatkowych pieniędzy...

- Nie, i tak już wiele dla mnie zrobiłaś - powiedziałam.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Nie odezwałam się więcej, natomiast skupiłam się na jedzeniu, te smaki były po prostu wyborne. Nie wiele potrzebowałam do szczęścia.

Po skończonym posiłku zabrałyśmy się ponownie do pracy i tak minęły nam kolejne godziny.

Ocean eyes - Camren ff Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz