#39

57 4 3
                                    

Makoto

Siedziałem w klasie razem z kolegami z drużyny. Oparłem głowę na szybie okna i usadowiłem wygodniej na parapecie. Miałem genialny widok na spadające płatki śniegu.
- Makoto! - na dźwięk swojego imienia, wyrwany z zamyślenia prawie spadłem na podłogę. Paskuda Yuri patrzył na mnie z podejrzaną jak na tego wariata troską.
- Czego? - rzuciłem. Po chwili zorientowałem się jak chamsko to zabrzmiało. - Wybacz - spojrzałem przepraszająco na przyjaciela. Fioletowowłosy koszykarz położył mi dłoń na ramieniu i z miną godną psychologa stwierdził krótko.
- Coś cię trapi? - spytał, chociaż brzmiało to jak stwierdzenie.
- Nie - moja odpowiedź była krótka. Za krótka. Yuri pochylił się bliżej mnie tak, że mogłem czuć kujący nos zapach farby po jego wczorajszej zmianie koloru włosów.
- Idź. Od twoich włosów jedzie. - delikatnie odsunąłem rówieśnika i znowu spojrzałem za okno. Od początku zimy, czyli jakiś dwóch tygodni nie widziałem Haru. W szkole nie pojawił się ani razu, a grupie był raz. Zmuszony do przyjścia. Nawet się nie przywitał. Usiadł w rogi sali i skulił się. Westchnąłem cicho i przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej.
- Stary, po pierwsze sam pomagałeś wybrać farbę, więc nie narzekaj, bo przy farbowaniu jakoś dawałeś radę. - chłopak wspomniał nasze zabawy sprzed paru dni. Końcówki moich włosów dalej były lekko fioletowe.
- Po drugie - kontynuował myśl. - Ja nie jest ani głupi ani ślepy
- Z tym drugim bym się kłócił - wtrącił przechodzący obok nas Daiki.
- Japa, Kobayashi. - warknął Yuri, po czym znowu skupił uwagę na mnie. - Teraz wszystko proszę mi pięknie wyśpiewać. Makoto, martwię się o ciebie nie tylko jako przyjaciel ale też jako zawodnik z drużyny. Pamiętasz, co się dzieje, jak grasz taki przygnębiony. Naprawdę znowu chcesz odnieść jakąś kontuzję, bo nagle stajesz w miejscu i ignorujesz świat? - wypomniał mi sytuację sprzed roku. Powoli zdjąłem nogi z drewnianego parapetu. Machałem chwilę swobodnie. Spojrzałem na fioletowego pomyleńca i uśmiechnąłem się.
- Wiesz co Yuri? - zacząłem, a on natychmiast podarował mi całą swoją uwagę. - Albo naprawdę się martwisz albo nie masz nic do roboty. Lub czegoś chcesz, to też jest wyjście. - rzuciłem i zeskoczyłem z parapetu. Chciałem wyjść kiedy ktoś chwycił mnie za nadgarstek. "Ktoś" czyli Yuri.
- Wiem co chcesz zrobić. I ja ci na to nie pozwolę. Wiedz, że dzisiaj będziesz miał mnie na głowie.
- Bogowie pomocy - zajęczałem wznosząc oczy do nieba. Nie robiłem nic złego. Jedyne co to martwiłem się o chłopaka, który nie daje najmniejszego znaku, że jeszcze żyje. Wyrwałem rękę z uścisku przyjaciela.
- Proszę Yuri. Mam po prostu gorszy dzień.
- Gorszy dzień trwający dwa tygodnie?
- Zamknij się! I daj mi spokój. Muszę pobyć sam. - wyminąłem przyjaciela i wyszedłem z klasy. Swobodnie manewrowałem między uczniami. Szedłem w stronę łazienki kiedy ktoś na mnie wpadł.
- Przepraszam... - cichy, drżący szept sprawił, że chwyciłem rękę chłopaka, z którym się zderzyłem. Ten syknął z bólem.
- Puszczaj! Przecież przeprosiłem! - odwrócił się w moją stronę. Nie wyglądał na Japończyka, a przynajmniej nie na miejscowego.
- Ale widzę, że płaczesz. Co jak co ale ignorantem nie jestem. Chodź - pociągnąłem go za rękę, starając się to robić delikatnie aby go nie zranić. Znaleźliśmy się pod gabinetem szkolnego psychologa.
- Ciebie głowa boli? Po co mnie tu zaciągnąłeś?
- Bo wiem, że teraz nikogo nie ma - warknąłem. Tak jest zawsze jak próbujesz pomóc to dostajesz w twarz?
- Skąd wiesz?
- Bo sam jestem taki jak ty. Właź. - pchnąłem go do środka i zamknąłem drzwi. Szkolny psycholog to znajomy Mamoru. Mój można ująć znajomy. Chłopak patrzył na mnie wkurzony ale w głębi jego zasłoniętych grzywką oczu oczy widziałem smutek. Pociągnął nosem i odsunął się ode mnie. Jak na złość zrobiłem krok w jego stronę.
- Ręka - wydałem krótkie plecenie. On spojrzał na mnie przerażony. - Skąd wiem? - wyczytałem z jego wzroku nieme pytanie. - Wyobraź sobie, że szedłem tam skąd wracałeś ty. W tym samym celu. - mówiłem powoli. - Jak masz zamiar ukryć zakrwawioną koszulę?
- Odwal się! - krzyknął. - Co ty możesz wiedzieć! Kłamiesz, pewnie psycholog cię po mnie wysłał! Zgadłem?! - w jego spojrzeniu czaiła się panika.
- Czy wysłannik psychologa ma w kieszeni to? - wyjąłem z ukrytej kieszeni marynarki mały metalowy przedmiot, dokładnie pozwalając rówieśnikowi się mu przyjrzeć. - Albo to? - pokazałem blizny. - Hmm?
Chłopak pokręcił głową. Nagle wyrwany z letargu. Rzucił się na mnie i wyrwał mi żyletkę.
- Nie rób tego! Nie niszcz siebie! - krzyczał ale teraz robił to przez łzy.
- Więc dlaczego ty to robisz? - spytałem cicho. Chłopak rozpłakał się jak dziecko. Podszedłem do niego i zaprowadziłem na kanapę. Pomogłem mu usiąść i delikatnie go objąłem.
- A teraz opowiesz mi dlaczego to zrobiłeś? - spytałem, kiedy opatrywałem jego ręce.
- A ty dlaczego chciałeś to zrobić?

Haruka

Leżałem na łóżku skulony w kłębek. Od dwóch tygodni nie wychodziłem z domu. Czułem pustkę i w sumie tyle. Każdy dzień była identyczny. Leżałem na łóżku. Nie piłem. Nie jadłem. Tylko leżałem patrząc w sufit. Telefon rozładował się tydzień temu. Nie miałem siły wstać i go naładować. Mama mówiła, że pada śnieg. Szkoda, że nie umiało mnie to ucieszyć. Spojrzałem na pokryte bliznami ręce. Znowu było mi niedobrze na ich widok. Westchnąłem i wróciłem do mojego ambitnego zajęcia jakim było patrzenie na sufit. Ten pokryty białą farbą obszar był ostatnimi czasy bardzo ciekawy. Skuliłem się bardziej i mocniej otuliłem kocem. Było mi bardzo zimno mimo, że w naszym mieszkaniu zawsze grzało. Nagle usłyszałem szum i skrzyp moich drzwi.
- Haruka - głos mojej mamy odbił mi się w głowie. - Dziecko musisz wziąć się w garść. To już dwa tygodnie. Ja nie mogę mieć aż takiego urlopu. Synku proszę powiedz co się dzieje? - mama usiadła obok mnie i zaczęła głaskać moje włosy. Jedyne co zrobiłem to westchnąłem. Nie miałem siły mówić. Moja pustka zjadała mnie od środka. Nocami nie mogłem spać, a w ciągu dnia normalnie funkcjonować.
- Haru, proszę. Jutro będę musiała iść do pracy. Inaczej mogą mnie zwolnić. - mama cały czas coś mówiła. Ja tylko leżałem i patrzyłem w przestrzeń. - Wziąłeś leki kochanie? - spytała patrząc na jedną z moich półek. Kiedy mój nastrój zaczął się pogarszać rodzicielka przyniosła mi medykamenty abym nie musiał schodzić na dół. Przeniosłem na nie wzrok. Stały nieotwarte od dnia, w którym zostały tutaj położone. Głosy wróciły. Słyszałem je. Głos ojca też. Nagle poczułem jakby coś uderzyło mnie w twarz.
- Mamo? - szepnąłem cicho ochrypłym głosem. To pierwsze słowo jakie wypowiedziałem od tygodnia.
- Tak kochanie? - spytała wyrazie ucieszona, że coś powiedziałem. Z trudem ruszyłem swoje pozbawione energii ciało. Usiadłem i poprawiłem koc na ramionach. Spojrzałem w oczy mamy.
- Kiedy umarł tata?
Proste pytanie, a jednak takie trudne. Widziałem, że ją to zabolało. Ten mężczyzna był tyranem. Ale ona go kochała. I widziała w nim pływaka olimpijskiego, z którego wyszła. Ja widziałem okrutnika, a na końcu samobójcę.
- D-dlaczego pytasz? - spytała, delikatnie łapiąc moją zimną dłoń.
- Nie pamiętam. Chciałem się dowiedzieć. - odparłem bez cienia emocji. Nie kłamałem. Czułem się jakbym stracił pamięć. Jakby ktoś wymazał część mojego życia.
- Haruka... - szepnęła mama. - Dziecko ty żartujesz, prawda?
- Nie. Mamo, kiedy tata się zabił? - powtórzyłem pytanie. Mama uniosła głowę patrząc na lampę. Tak jak ja kilka lat temu patrzyłem na żyrandol.

Czy naprawdę istniejesz? [HaruMako]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz