Chapter Five

3K 144 26
                                    

Toledo, godzina 19:00

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Toledo, godzina 19:00

Stałam przy drzewie, obok swojego samochodu, paląc papierosa. Złość jeszcze nie opuściła mojego ciała, a za chwilę miała być kolacja, a ja wolałam iść na nią i wiedzieć, że nie wyżyje się na nowo poznanych osobach, tak jak zrobiłam to na Denverze. Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos kroków, jeżeli to był któryś z braci to przysięgam, że wsiądę do swojego samochodu i wrócę dopiero jutro.

Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam Moskwę, który kierował się w moją stronę. Lekko się zdziwiłam, ale cierpliwie czekałam aż ustanie obok mnie.

—Mogę? —spytał i wskazał głową na paczkę Marlboro w moich dłoniach.

Uśmiechnęłam się i podałam mu je. Nie wiedziałam dlaczego, ale w obecności Moskwy czułam się o wiele lepiej, niż kilka chwil temu.

—Fajne auto.—spojrzał z uznaniem na mojego czerwonego Chevroleta Camaro. Był stary i piękny, a ja w życiu wyznawałam zasadę im starsze tym piękniejsze.

—Pamiętam jakby to było wczoraj, jak wyszarpałam je w ostatniej chwili jakiemuś gburowatemu bogaczowi. Nieźle się wkurzył.—zaśmiałam się, a mężczyzna razem ze mną.

—O coś tak pięknego chyba było warto walczyć.—przyznał, a ja spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

—Znasz się na samochodach?—spytałam naprawdę szczerze zaciekawiona. Nie wyglądał na takiego.

—Jak byłem mały mój ojciec miał warsztat samochodowy. Całymi dniami tam przesiadywałem.—zaciągnął się, po czym wypuścił dym nosem. Widziałam po jego odległej minie, że wspomina teraz tamte czasy, więc pozwoliłam mu na to przez dłuższą chwilkę.

—Co się z nim stało?— właśnie tego potrzebowałam. Luźnej rozmowy o niczym, która pomoże mi oderwać się od myśli związanych z wiadomo kim. Dlatego byłam naprawdę wdzięczna Moskwie, chociaż nic nadzwyczajnego nie zrobił.

—Kiedy zmarł mój ojciec, nie miałem pieniędzy, żeby utrzymać warsztat, musiałem go sprzedać, żeby mieć pieniądze na wychowanie syna.—przyjrzałam się jego twarzy, ale nie wyglądał na smutnego, wręcz przeciwnie na wzmiankę o swoim dziecku na jego wąskich ustach zagościł uśmiech.

—Nie trać nadziei, jak wszystko pójdzie dobrze i plan Profesora wypali to będzie Cię stać na 100 takich warsztatów.—posłałam mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił.

—Może masz rację. Kupię warsztat w jakimś małym miasteczku i się tam już całkowicie zestarzeje.— spojrzał w niebo, które powoli robiło się szare.

—Nawet jeśli to i tak zostanie Ci jeszcze dużo pieniędzy.—powiedziałam i sama zaczęłam się zastanawiać co zrobię ze swoją częścią. Właściwie to ich nie potrzebowałam, miałam dużo pieniędzy już teraz. A gdyby mi czegoś brakowało, zawsze mogłam zrobić skok ma jakiegoś jubilera. Nie byłoby z tym problemu.

Bella Ciao || La casa de papelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz