Chapter Seventeen

2.2K 151 28
                                    

Mennica Narodowa, godzina 16:15

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Mennica Narodowa, godzina 16:15

Nie wiedziałam co dokładnie zamierzał, ale widać było, że nie odpuści. Patrzyłam w jego zdeterminowane oczy i cieszyłam się z takiego obrotu spraw. Tym co powiedział dowiódł, że nadal mu na mnie zależy. A na samą myśl o tym ponownie czułam jak w moim sercu rozchodzi się przyjemne ciepło.

—Więc się zabawmy. A teraz tak jak powiedziałeś wcześniej, bierzmy się do roboty, bo nie jesteśmy tutaj na wakacjach.—również uśmiechnęłam się zadziornie w jego stronę.

—Panie przodem.—odsunął się na bok i pokazał ręka, abym szła pierwsza. Doskonale znałam tą jego sztuczkę, która zresztą zawsze mnie śmieszyła.

—Ależ oczywiście, żebyś mógł sobie bezkarnie popatrzeć na mój tyłek.—parsknęłam śmiechem, bo brunet był czasami strasznie przewidywalny. Nie speszył się w ogóle moją uwagą, tylko bardziej się uśmiechnął. Przypominał mi teraz dziecko, które miło dostać zaraz lizaka. Lubiłam go takiego beztroskiego i szczęśliwego.

—Cóż muszę przyznać, że wygląda bezbłędnie w tym czerwonym kombinezonie.—oznajmił mi i  bezwstydnie na niego spojrzał, a ja jedynie wywróciłam rozbawiona oczami.

—Nic się nie zmieniłeś przez te lata.—zaśmiałam się, bo jak byliśmy młodsi mówił dokładnie to samo. Postanowiłam, że zrobię mu tą uciechę i pójdę przodem. Wyszliśmy z pokoju, a po chwili schodziliśmy ze schodów, a przed nami ukazał się widok zakładników w opaskach, którzy stali obok siebie w kilku rzędach.

—To chyba dobrze.—usłyszałam szept przy uchu. Czy to dobrze, że się nie zmienił? Oczywiście, że tak. To w tamtym Andres'ie de Fonollosa się zakochałam i to właśnie go pragnęłam. Nie mogłam jednak przyznać się do tego głośno, lecz postanowiłam, że pewnego dnia mu to powiem. Kiedy to wszystko się skończy i będziemy mieli święty spokój.

Nic nie odpowiedziałam tylko ustałam przy Nairobi, która uśmiechała się do mnie. Naprawdę żałowałam, że nie spotkałam jej wcześniej w swoim życiu, bo była wspaniałą osobą. Nie ważne jak zły mogłam mieć humor to ona za każdym razem potrafiła mi go poprawić.

—Co to miało być?—spytała cicho, a w  jej oczach wiedziałam czystą ciekawość. Nie wiedziałam jednak o co dokładnie miała na myśli.

—Ale co?

—Po co z nim zostałaś tam u góry?—jej ciekawy głos dotarł do mnie, a moje serce zabiło znacznie szybciej. Zacisnęłam dłonie mocniej na karabinie, by się uspokoić.

—Gadaliśmy o tym diamencie.—skłamałam z wielkim trudem.

Nienawidziłam kłamstwa, ale teraz nie miałam innego wyboru. Nawet ona nie mogła wiedzieć, że znałam dużo wcześniej Sergio i Andres'a. Nikt z ekipy nie mógł o tym wiedzieć, bo gdyby mogli to Sergio by już im dawno powiedział, że Berlin jest jego bratem. Jednak tego nie zrobił, a ja byłam pewna, że miał do tego odpowiedni powód. Czułam się okropnie, gdy kłamałam jej prosto w oczy. Nigdy nic mi nie zrobiła i zasługiwała na prawdę. Gdyby tyczyła się ona tylko mnie to już dawno bym jej powiedziała, ale tutaj chodziło również o braci.

Bella Ciao || La casa de papelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz