Chapter Thirty Seven

1.6K 114 5
                                    

Mennica Narodowa, godzina 22:25

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Mennica Narodowa, godzina 22:25

Kiedy byliśmy wolni przyszedł czas, aby Tokio zapłaciła za swoje czyny. Musiałam podjąć jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu. I choć może nie wydawała się ona taka trudna, mi samej było trudno wybrać. Byliśmy zespołem, od początku do końca, jednak kobieta zdecydowanie straciła rozum. Musiałam wybrać między trzymaniem tykającej bomby, a wydaniem jednej z nas w ręce policji.

—Nie wiem nad czym się zastanawiasz?—Andres wzruszył ramionami, po czym wyciągnął z torby nowe opatrunki.

—Od kiedy ją zobaczyłam wiedziałam, że będą z nią kłopoty. Ale wciąż jest jedną z nas.—burknęłam i ze wykrzywioną miną, powoli zdjęłam bandaże na ranie. 

—Gdyby była jedna z nas nie próbowała by nas zabić.—podniósł głos, a ja w tej chwili pożałowałam, że podsunęłam mężczyźnie ten pomysł z wydaniem jej policji.

—Chce Ci tylko przypomnieć, że Ty już kilkukrotnie próbowałeś zabić któregoś z naszych.—również podniosłam głos, odkładając przy tym zużyty opatrunek na stolik obok. Położyłam się na kanapie, a Andres usiadł obok z wacikami i płynem do dezynfekcji. Nie mogłam pozwolić by w ranę wdało się zakażenie, bo było by już po mnie. Do tego jeszcze ta wariatka uderzyła mnie dokładnie w zranione miejsce.

—Wiesz, że to nie to samo. Straszę ich, żeby nie szarżowali, ale nie miałem nigdy zamiaru ich zabijać. Za to Tokio wręcz przeciwnie. Pomyślałaś co by było, gdyby wzięła inny pistolet. Prawdziwy.—słyszałam w jego głosie złość, zresztą sama byłam na nią wściekła. Zabiłaby mnie gdyby nie wzięła mojej broni. Brunet przycisnął mocniej wacik, a ja syknęłam, gdy poczułam mocne szczypanie.

—Nie jestem głupia, teraz mam pewność, że by się nie zawahała, ale może więzienie to przesada.—złapałam mocniej zagłówek, gdy ponownie za mocno wepchnął wacik w ranę.

—A zabicie Cię to nie przesada.—warknął i złapał za opatrunki, które chwilę później były już na mnie. Powoli wstałam i założyłam kombinezon. Podeszłam do stolika i chwyciłam za strzykawkę z środkiem przeciwbólowym. Potrzebowałam go, jeżeli miałam nadal czynnie uczestniczyć w napadzie.

—Może masz rację, ale zdajesz sobie sprawę, że Rio tak tego nie zostawi.—kochał ją na zabój, a miłość robi z ludźmi różne rzeczy. Będzie protestował, może nawet spróbuje zrobić nam jakąś krzywdę, albo nas wydać. Był młody, nie wiedziałam na jaki idiotyczny pomysł mógł wpaść.

—Jestem na to przygotowany.—uśmiechnął się lekko i wyjął z kieszeni strzykawkę napełnioną jakąś substancją.

—Ale bez żadnych obrażeń, Andres. Sergio i tak będzie wściekły.—westchnęłam i przeczesałam ręką włosy.

—Jakoś niezbyt mnie to obchodzi.—naprawdę miał to głęboko gdzieś. Nie zgadał się z Sergio w wielu sprawach, zresztą ja też, ale to był jego plan, a główną zasadą było to by nie dać się złapać policji. A my właśnie zamierzaliśmy zrobić coś dosłownie odwrotnego.

Mężczyzna podszedł do mnie pewnie i zgarnął w swoje ramiona. Bez żadnego myślenia również go objęłam i oparłam głowę o jego klatkę piersiową.

—Musimy iść jeszcze po Helsinki.—powiedziałam cicho, choć nie chciałam tego. Wolałam zostać z nim i już stąd nie wychodzić, ale praca to praca. Nawet taka.

—Pójdziemy. Obiecuje, że nikt Cię więcej nie skrzywdzi.—uniosłam głowę i spojrzałam w jego ciemne oczy, które patrzyły się na mnie z prawdziwą miłością. Chciałam by to co mówił było prawdą, ale nawet on nie mógł mi tego zagwarantować.

Pochylił głowę i musnął delikatnie moje usta. Pomimo wielu wad i tak nie wyobrażałam sobie kogoś innego na jego miejscu. To zawsze był on.

—Wiesz, że nie możesz obiecywać mi czegoś, czego nie możesz spełnić. To napad, nie da się wszystkiego przewidzieć.—odsunęłam się, a gdy brunet westchnął, w myślach jedynie czego pragnęłam to, aby ten cholerny napad się już skończył.

***

Na sali nie było nikogo, zakładnicy w czasie mojej nieobecności zostali podzieleni na dwie grupy. Na tych, którzy chcą milion euro i na tych, którzy chcą wolności. Taka selekcja pozwoliła nam na zmniejszenie prawdopodobieństwa wszczynania buntu. Rzecz jasna nie wypuściliśmy drugiej grupy, tylko zamknęliśmy w kotłowni, ale o tym wiedzieliśmy tylko my.

Kiedy podchodziłam do wielkiego metalowego wózka, moje kroki odbijały się echem od ścian sali. Takiej ciszy właśnie mi brakowało. Lecz po tym co zrobimy nie będzie mi dane długo się nią cieszyć.

—Wyglądasz jak prezent świąteczny. Brakuje Ci tylko kokardki.—powiedziałam, gdy kobieta ocknęła się. Jej bezruch trwał od tego momentu dosłownie kilka sekund. Bo kiedy zorientowała się, że jest przywiązana taśmą do wózka, zaczęła się wiercić jak nigdy wcześniej.

Zdarłam jej jednym ruchem taśmę z ust. Nie wydarła się od razu ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Kiedy patrzyłam tak na nią, taką bezradna, zagubioną, czułam satysfakcję. Czułam w całym ciele tą cholerną satysfakcję i nie potrafiłam tego pohamować. Moje alter ego pałało się jej bezradnością, tym że jej los był w naszych rękach. Nie byłam dobra, krzywdziłam ludzi, nawet kiedyś zabiłam i prawdopodobnie jeszcze w życiu zrobię to wiele razy, ale dopiero tutaj przez te kilka dni, ta druga ja pokazała się w całej swojej okazałości. Na co dzień nie lubiłam jej, wolałam być tą spokojną Carmen, a nie Delhi.

—Co mi zrobicie? —spytała, a uśmiech Berlin'a powiększył się od razu. Mieliśmy już ubrane na głowie maski, które wystarczyło zsunąć tylko na twarz. Tylko Helsinki stał przy guziku od drzwi i czekał na nasz znak.

—Powinnaś zostawić siły na potem.—powiedział z satysfakcją. Krzywdziliśmy człowieka, jednak nie czuliśmy wstydu. Powinniśmy przestać, lecz nie chcieliśmy.

—Zabijecie mnie?

—Nie, nie zabijemy Cię. Nie będziemy również Cię torturować.—spojrzałam na Andres'a, który pokiwał mi głową. Uniosłam rękę, a Helsinki automatycznie kliknął guzik, a drzwi od Mennicy zaczęły się otwierać. Widziałam ten szaleńczy błysk w oczach Tokio. Tak zachowywały się dzikie zwierzęta, kiedy ktoś zamknął je w klatce. To samo miało zaraz spotkać krótkowłosą.

—Skurwysynie, nienawidzę Cię.—powiedziała na jednym wdechu, rozglądając się w panice dookoła.

—Tak się składa, że pomysł był mój.—powiedziałam przy jej uchu, a ona uniosła głowę jakby chciała mnie ugryźć, co było dość zabawne.

—Ty przeklęta dziwko.—krzyczała tak głośno, że zapewne cała Mennica ją słyszała. Rozumiałam ją, jednak chyba musiała być głupia by sądzić, że to co zrobiła ujdzie jej płazem.

—Dlaczego myślisz, że to musi być koniec. Może to początek pięknej przygody. —powiedziałam rozbawiona, a gdy drzwi rozsunęły się do końca, założyłam z Andres'em maskę i zaczęłam pchać wózek z wrzeszczącą Tokio do przodu. Byłam pewna, że mile ją tam ugoszczą, w końcu była wstanie zdradzić nasze wszystkie sekrety. Cały plan. Dlatego było tak ważne, aby Rio został z nami. Był naszą gwarancją bezpieczeństwa, puki był z nami, Tokio nas nie zdradzi, bo to oznaczało by, że ucierpi na tym również jej Rio.

Puściliśmy wózek, dopiero przy samych drzwiach. Kobieta zjeżdżała po schodach, krzycząc na całe gardło, jednak zasłużyła. I ona sama również zdawała sobie z tego sprawę. Dostała to na co sama sobie zapracowała. Wszystkie moje wątpliwości odeszły w zapomnienie, gdy metolowe drzwi Mennicy zamknęły się przede mną.

Powiedziałam, że w tym rozdziale planuje coś spicy, ale postanowiłam, że ten rozdział będzie jeszcze grzeczny. Zaczęłam pisać już następny, więc nie będziecie czekać tygodnia na kontynuację. Wróciłam znad morza i mam kilka nowych pomysłów, więc obiecuje, że w następnym rozdziale będzie już to na co wszyscy czekają. 

Bella Ciao || La casa de papelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz