Mennica Narodowa, godzina 22:40
Nie chciałam na razie rozmawiać z innymi. Wszyscy już wiedzieli co spotkało Tokio, ale te całe emocje wciąż buzowały w moich żyłach. Musiałam chwilę odpocząć zanim zdecyduję się iść z nimi porozmawiać. Nie mogłam pokazać im, że wydanie Tokio sprawiło mi tyle radości. Nie chciałam też ranić Rio, ale byłam pewna, że większość rozumie decyzję jaką podjęłam razem z Andres'em. Widzieli co zrobiła, widzieli jej szaloną twarz, rozumieli. Ale Rio nie patrzył na to, że prawie mnie zabiła, patrzył tylko na to, że chciała tylko przeżyć i dowiedzieć się o planie Czarnobyl.
—Za co pijemy?—spytałam, gdy Andres nalał nam wina do dwóch stojących na biurku kieliszków. Chciałam spędzić chwilę z nim sam na sam, po prostu potrzebowałam tego, po tych wszystkich wcześniejszych wydarzeniach. Tylko przy nim nie musiałam udawać, wiedział doskonale, że byłam zadowolona z tego co zrobiliśmy.
—Za nas. Za życie.—podał mi kieliszek, po czym w tym samym czasie napiliśmy się sporego łyka ze swoich kieliszków.
—Chciałabym, żeby było już tak zawsze.—naprawdę było to moje największe marzenie. Byłam jednak świadoma choroby Andres'a, lecz wciąż moja nadzieja nie znikła. Naprawdę wierzyłam, że przeżyje. Pięć miesięcy temu miałam zupełnie inne marzenia. Chciałam tylko kraść diamenty i brylanty, i mieć święty spokój. Teraz liczy się dla mnie tylko zdrowie bruneta.
—Cariño, gdybym mógł oddałabym wszytko by tak było, ale nie jestem w stanie. Do tego Tokio potłukła większość ampułek.—czułam tą wściekłość w jego głosie. Sama myślałam, że zabije Tokio za to co zrobiła i Andres'owi i Nairobi.
—Chyba jednak nie.—uśmiechnęłam się do niego i wyjęłam z kieszeni kombinezonu kilka ampułek z lekiem bruneta.
Tak jak wspominałam wcześniej przewidziałam, że Tokio coś odwali. Wolałam dmuchać na zimne. Wzięłam wszystkie pełne ampułki z biura, w którym przebywałam, gdy przyszła po mnie razem z Rio i Denver'em. Podmieniłam je z tymi pustymi, które mężczyzna już wykorzystał. Takim sposobem wszystkie fiolki były całe.
Widziałam na jego twarzy zdziwienie, ale po chwili zaśmiał się tym swoim głębokim głosem, a mój uśmiech powiększył się, gdy widziałam go takiego beztroskiego i szczęśliwego.
—Mogłem to przewidzieć, zawsze jesteś o krok przed każdym.—tu akurat miał rację, zwykle dmuchałam na zimne i wyprzedzałam kroki przeciwników. Tak było z Tokio i pistoletem oraz z fiołkami z lekarstwem.
—Taka już jestem.—pocałowałam go, równocześnie odkładając swój kieliszek na biurko. Objęłam ręką jego kark, a czując jak jego uśmiech się pogłębia pod moimi wargami zręcznie i szybko odebrałam kieliszek z jego ręki i odstawiłam go obok mojego.
Nasze wargi stykały się ze sobą przez cały czas, a gdy poczułam jego ręce, które zaborczo objęły moją talię i uniosły do góry, byłam zmuszona opleść go nagami wokół jego bioder. Jedną ręką trzymał mnie za plecy, a drugą zrzucił wszytko z biurka na podłogę. Kiedy usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, roześmiałam się jak nigdy dotąd, a mężczyzna razem ze mną. Czułam się taka szczęśliwa i wolna, że nie pamiętałam już nawet o tym, że mam ranę postrzałową, która może się w każdej chwili otworzyć. Posadził mnie na biurku, odrywając się ode mnie na kilka sekund. Chwyciłam za zamek od jego kombinezonu i stanowczym ruchem przyciągnęłam do siebie tak, że stał pomiędzy moimi nogami.
Widząc ten zadowolony uśmiech na jego twarzy, wiedziałam, że było warto pogodzić się z nim i mu uwierzyć. Z perspektywy czasu, było mi nawet głupio, że mu nie wierzyłam i w niego zwątpiłam. Nigdy nie dał mi powodu do tego, abym myślałam, że mnie zdradza.
—Nie powinniśmy. Jesteś ranna.—oznajmił nagle, ale bez przekonania, a kiedy ponownie go pocałowałam i powoli odpięłam jego kombinezon nie opierał się w żaden sposób.
—Powiedz to bardziej przekonująco, to może Ci uwierzę.—przygryzłam jego wargę i lekko za nią pociągnęłam. Smakował jak wino, a jak było już wiadomo, uwielbiałam wina. Kiedy zamek zjechał już do pasa zajęłam się zdejmowaniem materiału z jego ramion.
—Dlaczego jesteś bardziej ubrana ode mnie?—spojrzałam w jego ciemne oczy, które iskrzyły się gorącymi ognikami. Pocałowałam go ponownie, a gdy czerwony materiał zawiesił się na jego biodrach, śmiało mogłam powiedzieć, że niewiele się zmienił. Wciąż miał lekko zarysowane mięśnie brzucha, które bardzo podobały mi się u mężczyzn. Wolałam taką budowę ciała, niż napakowanego po brzegi wielkiego goryla. U dołu wciąż znajdowała się blizna, którą zafundował sobie na jednej misji zanim się rozstaliśmy. Byłam tam razem z nim i wciąż pamiętam ten potworny strach, który mnie paraliżował, kiedy trzymałam go w ramionach o on się wykrwawiał. Właśnie wtedy postanowiłam, że nauczę się wszystkiego co było mi potrzebne, żeby gdy taka sytuacja się powtórzy, nie musiała czuć się tak bezsilnie. Żebym mogła mu pomóc. Przeżył tylko dlatego, że szybko zawieźliśmy go do znajomego chirurga, który pomógł mu bez wzywania policji. Po tych wydarzeniach mówił o tym, że chciał ją przykryć tatuażem, bo przypominała mu o śmierci jego mamy, która zmarła niecały tydzień później na to samo co teraz choruje Andres. Wtedy jeszcze nie myślałam o tym, że mężczyzna może odziedziczyć chorobę po matce, byłam skupiona jedynie na tym by się nie zamknął na wszystkich. Bardzo ją kochał, a jej śmierć w dużym stopniu spowodowała to, że teraz taki jest. Jedyny plus tej sytuacji był taki, że przez to, że rozmawiałam z nim cały czas i każdą wolną chwilę spędzałam wspólnie z nim, zbliżyliśmy się do siebie, a nasza relacja pogłębiła się.
—Więc zmień to.—nie musiałam mu dwa razy powtarzać, bo jego duże dłonie, na których znajdowały się widoczne żyły od razu odnalazły zamek od mojego kombinezonu, który po chwili wylądował na podłodze.
Moje ręce wciąż badały jego klatkę piersiową, a kiedy ponownie poczułam jego usta tylko, że tym razem na mojej szyi, nie mogłam opanować cichego jęku. Czułam jak wędruje dłońmi po moich żebrach i plecach, a palcami szuka zapięcia od mojego stanika. Kiedy w końcu go znalazł, zręcznie się go pozbył.
—Jesteś taka piękna.—czułam jakby moje podbrzusze płonęło z podniecenia. Znając mnie miałam już całe czerwone policzki, a z każdą sekundą coraz trudniej było mi powstrzymać chęć rzucenia się na niego. Widziałam jego złośliwy uśmieszek kiedy widział moje zniecierpliwienie.
Pisnęłam zaskoczona kiedy nagle ręką stanowym ruchem popchnął mnie, tak, że leżałam cała na biurku. A kiedy i on został już w samych bokserkach, a pocałunkami zjeżdżał coraz to niżej, dziękowałam sobie w myślach, że pomyślałam o tym, żeby wcześniej zakluczyć drzwi.
Ten rozdział jest krótszy, ale za to jaki. Mam nadzieję, że się spodobał i zachęcam do komentowania. Zostawiam go tutaj i do zobaczenia jeszcze nie wiem kiedy💜
CZYTASZ
Bella Ciao || La casa de papel
FanficTen napad nie udałby się bez niej. Profesor doskonale o tym wiedział, dlatego ją wybrał. Miało nie być żadnych głębszych więzi, ale co gdy takowa była zanim wszyscy pojawili się w Toledo? Czy Carmen wyjdzie z tego skoku cało? Jak zareaguję na widok...